[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Najwyrazniej był mocno zaciekawiony młodym mężczyzną, za którego jego córka miała
wyjść za mąż, i chciał go lepiej poznać.
- Afryka... - zaczął, rozparłszy się wygodnie na sofie naprzeciwko Cristiana. -
Nigdy tam nie byłem. To musiało być dla ciebie ogromne doświadczenie życiowe. Do-
brze mieć świadomość, że są jeszcze na tym świecie ludzie, którym na czymś zależy,
synu.
Bethany jęknęła w duchu. Ze wstydu najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Jej oj-
ciec przechylił głowę na bok i patrzył na Cristiana z pełnym sympatii zainteresowaniem.
Bethany chrząknęła.
- Cristiano... - Uśmiechnęła się do ojca słabo. - On... hmm... nie bardzo lubi roz-
mawiać o tym, co dobrego robi w Afryce... i innych miejscach... Wiesz, jest bardzo
skromny. - Na moment zapadła cisza, która chyba nie tylko Bethany wydała się zupełnie
nienaturalna i krępująca.
R
L
T
Na szczęście rodzice myśleli, że ona i Cristiano są szczęśliwie zaręczeni, więc
Bethany wślizgnęła się na miejsce na sofie tuż przy rzekomym narzeczonym. O, ironio,
zapewne gdyby byli sami, Cristiano udusiłby ją w tym momencie gołymi rękami. Ponie-
waż jednak byli na widoku, Cristiano sięgnął po jej dłoń i zakrył ją swoją, ściskając ją
odrobinę za mocno, by mógł to być gest czułości.
- To bardzo miłe z twojej strony, Bethany... - zwrócił się do niej i z satysfakcją
zauważył, że Bethany jest zdenerwowana niczym kot balansujący na cienkim rozgrza-
nym dachu.
Bez wątpienia jej biedny ojciec interpretował jej rumieniec i drżenie jako oznaki
radości z niespodziewanego przybycia narzeczonego, ale Cristiano wiedział lepiej.
- Pamiętasz wszystkie te zdjęcia, które ci pokazywałem...?
- Zdjęcia? - Spojrzała na niego, bezskutecznie usiłując wyswobodzić rękę z jego
uścisku.
- Tak... Wiesz, te z mojego albumu o Afryce.
- A, tak.
- Może ty opowiesz co nieco ojcu o tym, co ja tam robię? - Znowu ścisnął jej dłoń i
poczuł, jak Bethany wbija mu w ciało paznokcie, wobec czego zwolnił uścisk.
Jednak nie minęła chwila, a położył rękę na jej udzie. Rzucił jej spojrzenie mówią-
ce, jak dużą przyjemność sprawi mu przysłuchiwanie się temu, jak będzie próbowała
wyjść z tych wszystkich kłamstw z twarzą.
Bethany widziała to wszystko w jego oczach. Dostrzegła też, że jego pozornie ser-
deczny uśmiech bynajmniej nie ma stanowić dla niej pokrzepienia.
Wzięła głęboki oddech, skrzyżowała palce za plecami i zaczęła opowiadać o
ośrodku pomocy budowanym w Afryce. Wszystko, o czym mówiła, w stu procentach
zostało wzięte z jakiegoś programu telewizyjnego, który niedawno oglądała.
- Należą ci się oklaski - powiedział Cristiano, kręcąc głową z podziwem, gdy
skończyła, po czym zwrócił się do Johna: - Twoja córka ma talent do opowiadania. Mo-
głaby sprzedawać śnieg Eskimosom... czyż nie, kochanie?
Bethany zmusiła się do odpowiedzenia uśmiechem na uśmiech. Chciała zrobić
wszystko, by przynajmniej w obecności rodziców sprawiać wrażenie jeśli nie oczarowa-
R
L
T
nej, to przynajmniej zadowolonej z pojawienia się narzeczonego w domu. Swoją drogą,
gdyby przypatrywała się temu z zewnątrz, zapewne wybuchłaby histerycznym śmie-
chem. Sytuacja jednak nie wydawała się aż tak zabawna, ponieważ była w samym jej
środku.
- To chyba przesada - mruknęła w odpowiedzi na komentarz Cristiana, jednak ten
nie dał się zbić z pantałyku.
- Musisz wiedzieć - zwrócił się do Johna, nie odrywając ręki od jej nogi - że kiedy
Bethany opisała mi wasz dom tutaj, w Irlandii, mówiła o nim tak pięknie i z taką kwieci-
stą przesadą, że niemal odniosłem wrażenie, że to pałac!
- Co, jak widzisz, jest dalekie od prawdy! - John potrząsnął głową i spojrzał na
córkę z czułością. - Ale masz rację. Kiedy Bethany mówi o czymś z uczuciem czy zaan-
gażowaniem, robi to tak pięknie... Zaraz zmyje mi głowę za to, co powiem, ale musisz
wiedzieć, że zawsze była najlepsza w klasie z angielskiego.
- Chętnie w to wierzę.
- Ale teraz, w wyniku okoliczności...
Na szczęście z kuchni dobiegł odgłos wołania matki Bethany. Ojciec skierował się
na dół. Cristiano uszczypnął idącą przed nim Bethany i zachichotał.
- Przestań! - szepnęła gwałtownie.
- Przestać... co?
- Przestań mnie dotykać!
- Ależ dlaczego? - Jego głos był ostry jak brzytwa. - Mam przecież grać rolę szczę-
śliwego narzeczonego. Z pewnością trochę dotykania jest wskazane?
Nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ weszli do jadalni, gdzie czekali już na nich
mama z ojcem. Oboje promienieli.
- Zrobiłam kurczaka zapiekanego w warzywach - powiedziała Eileen, uśmiechając
się. - Powiedz mi, co sądzisz, Cristiano.
Jadalnia była bardzo skromna, podobnie jak sama kolacja, i Bethany z niedowie-
rzaniem słuchała komplementów Cristiana na temat wspaniałej kuchni pani domu i tego,
że od razu poczuł się tu jak u siebie. Gdyby rodzice zobaczyli dom Cristiana, wzięliby
rzekomy zachwyt przyszłego zięcia za ironię, pomyślała zgryzliwie Bethany. Nigdy
R
L
T
jeszcze nie czuła takiej pokusy, by sięgnąć po jakiś alkohol, jak wtedy, kiedy matka za-
częła wypytywać ich, gdzie i jak się poznali. %7ładne próby ściągnięcia rozmowy na bar-
dziej neutralny grunt nie przyniosły rezultatu. Bethany była jedynie wdzięczna, że ojciec
nie wracał do pytań dotyczących wspaniałych czynów Cristiana w najciemniejszym za-
kątku Afryki.
Co początkowo wydawało jej się świetnym sposobem na oszczędzenie rodzicom
rozczarowania i bólu związanych z faktem, że ich córka zjawia się w progu samotna i w
ciąży, obróciło się przeciwko niej.
Jeszcze gorszy był fakt, że Cristiano najwyrazniej ich oczarował. Wyciągał za-
bawne anegdoty niczym króliki z kapelusza. Kolacja minęła jak z bicza strzelił. Przy-
najmniej rodzicom, bo dla Bethany to były istne katusze. Z ulgą zabrała się za zmywanie
talerzy.
- Teraz rozumiesz, co miałam na myśli, mówiąc, że Cristiano jest zabójczy - rzuci-
ła do matki, siląc się na naturalny głos.
- Och, kochanie. Tak się cieszę z twojego szczęścia. Oczywiście, straszna szkoda,
że musisz przerwać studia, ale on wydaje się tak czarującym mężczyzną. Nie sądzę, by
miał cokolwiek przeciwko temu, żebyś wróciła pózniej na płatne studia, prawda?
Bethany oparła się o kuchenną ladę, nadstawiając uszu. Nadal było słychać przy-
tłumione męskie głosy w salonie.
- Cóż, to ja zaczynam mieć wątpliwości, czy mi się to uda...
- O czym ty mówisz? - Eileen przerwała mycie talerzy, patrząc na córkę z niepo-
kojem.
- Chodzi mi o to... - Bethany zrobiło się gorąco na myśl o tym, że znowu będzie
musiała skłamać. Nie zamierzała wracać do Londynu, nie chciała być tam samotną mat-
ką, która z ogromnym wysiłkiem godzi wychowanie dziecka z pracą i płatnymi studiami.
Poza tym z jej możliwościami finansowymi i przy pełnoetatowej opiece nad dzieckiem
nie byłoby to możliwe, z tego akurat bardzo dobrze zdawała sobie sprawę. Nie chciała
jednak martwić matki. - Nic. Masz rację, dyplom w garści zawsze się przyda.
- Nie zapominaj tylko, że masz teraz inne obowiązki, skarbie.
Bethany skrzywiła się.
R
L
T
- Raczej niemożliwe byłoby zapomnieć.
W rzeczywistości Bethany pogodziła się już z faktem, że będzie miała dziecko,
choć na początku był to dla niej straszny szok. Jednak w miarę upływu czasu wszystko
schodziło na dalszy plan i wydawało jej się mniej ważne - mieszkanie, studia, życiowe
plany.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]