[ Pobierz całość w formacie PDF ]
No, to akurat zdążyłem dość dokładnie zaobserwować w domu. Przez
osiemnaście lat.
Uważaj na słowa! Ciekawe, co by na to powiedziała twoja matka.
Na matkę... Głos Tomka zadrżał. Na matkę się nie powołuj! Jesteś ostatnią
osobą, która mogłaby... urwał. Poza tym... Mamę po prostu obchodziło, że jestem,
nie wymagała ode mnie Bóg wie czego! Teraz już wiesz, dlaczego nie dzwonię!
To nie tak! zaprzeczył pośpiesznie Krzysztof, ale po drugiej stronie nie było
już słuchacza.
Sygnał przerwanego połączenia dzwonił mu w uszach.
Borowiak odłożył telefon na kanapę, wpatrując się weń, jakby liczył, że Tomek
za chwilę się zreflektuje. Co on niby zamierza teraz robić? pomyślał. Chce być
robolem na niemieckiej budowie? Też coś! Zamierza nosić cegły i mieszać cement?
O tym marzył? Do tego zmierzał? I co niby miało znaczyć, że nie obchodził go
dostatecznie? Ależ obchodził! Dlaczego ten gówniarz o tym nie wie? Przecież chodzi
wyłącznie o to, aby nie spieprzył sobie przyszłości! %7łeby nie był... zerem.
Krzysztof przypomniał sobie przemowę ojca i coś ścisnęło go w piersi. Zawał
wcale nie byłby takim złym wyjściem, pomyślał rozżalony, dotykając dłonią mostka.
Serce biło równo, miarowo, zupełnie jak ogromny zegar po babci Małgorzaty,
który od jej śmierci nie przystanął ani razu. Co za ironia!
Dochodziła dziesiąta. Czas się zbierać do pracy, pomyślał Borowiak.
W tamten wtorek wpadł do redakcji cały wzburzony i jeszcze prędzej z niej
wypadł. I tak nie potrafił się skupić, więc uznał, że dokończy recenzję w jakimś
milszym miejscu, bez ciekawskich spojrzeń i chyłkiem wygłaszanych komentarzy.
Poszedł do restauracji i zamówił piwo, potem drugie. A potem... Potem spotkał Jacka.
Może powinno być mu przed sąsiadem wstyd, ale nie miał na to czasu. Pisał
zaległe recenzje i wydzwaniał do syna. Czuł, że musi naprostować Tomka,
sprowadzić na właściwą drogę. Najpewniej chłopak załamał się po śmierci matki
i zobojętniało mu wszystko. Akurat Krzysztof bardzo dobrze rozumiał ten stan.
Jego teksty, nie bez wysiłku, ale w końcu powstały. Nie udało mu się jednak
porozmawiać z synem, więc nie miał okazji powiedzieć mu tych wszystkich: to
twoja przyszłość , przemyśl to jeszcze raz , teraz siejesz, aby potem zbierać
owoce . Och, gdybym tak mógł cofnąć czas! westchnął w duchu. Wcześniej zbyt
mało czasu poświęcałem na podsycanie jego ambicji... Tomek, bez dwóch zdań, wdał
się w matkę. Był słaby i zbyt wrażliwy jak ona. Dlaczego nie wdał się we mnie?
pomyślał Krzysztof, lecz zaraz przypomniał sobie o zalegającym w garażu pudle.
Przestał wydzwaniać. Ambicja to widać nie wszystko, doszedł do wniosku.
Marta spędzała wieczór, spacerując z Jackiem wśród drzew. Kiedy tutaj się
przeprowadzili, marzyła o takich przechadzkach, ale jak często bywa, zaglądali
do lasu bardzo rzadko. Zbyt rzadko. Podejrzewała, że to nagłe mężowskie:
Wybierzmy się na spacer miało na celu odprężenie jej przed rozmową
kwalifikacyjną.
Stresujesz się? zapytał Jacek, kiedy zboczyli z głównej ścieżki na znacznie
węższą, porośniętą gęsto z obu stron bujnymi paprociami.
Owszem. Ale nie jutrem.
A czym? Spojrzał zaintrygowany.
Wiem, że się zezłościsz, ale muszę się ciebie poradzić. Ostatnio rozmawiałam
z dziewczynami. I mam wrażenie, że ten kalendarz należy do którejś z nich.
Oczywiście to tylko przeczucie, ale zastanawiam się, co powinnam teraz zrobić. Może
wyłożyć karty na stół, zanim... No wiesz, zanim wydarzy się jakieś nieszczęście...
Pod stopami Jacka trzasnęła gałązka. Przystanął.
Dobra. Zmarszczył brwi. Powiem wreszcie, co myślę. W końcu
przysięgaliśmy sobie szczerość.
Wstęp brzmiał niepokojąco.
Uważam, że już zbyt długo siedzisz w domu. Brak pracy bardzo zle na ciebie
wpływa, widać to jak na dłoni. Odnoszę wrażenie, że zobojętniałaś. To znaczy
na wszystko, co powinno być ważne dla nas obojga. Zajmują cię sprawy innych.
Wygląda to tak, jakby zastępowały ci własne życie. Co się z tobą dzieje?
Marta przełknęła ślinę. Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
To wcale nie tak odparła po namyśle. Po prostu chcę im pomóc. I nic mi nie
zobojętniało. Dlaczego tak sądzisz?
No cóż... Jacek włożył ręce do tylnych kieszeni dżinsów. Zamiast
przygotowywać się do rozmowy, zamiast poczytać jakąś branżową prasę, ty
przejmujesz się wahaniami nastrojów sąsiadek. Czy to normalne?
Gdybyśmy się bardziej przejmowali tym, co dzieje się wokół, być może nie
doszłoby do śmierci Małgorzaty...
Myślisz, że mogłaś coś zmienić? podniósł głos. Jej własny mąż jej nie
pomógł, a ty dałabyś radę? Opanuj się!
Swoją drogą, jemu też przydałaby się pomoc odparła cicho. Sam widziałeś,
co się z nim dzieje.
Facet upił się z rozpaczy po śmierci żony. Co w tym takiego dziwnego?
Niejeden tak reaguje. Ale jeśli już dopada cię syndrom Matki Teresy, to może
zechcesz pomóc nam? Ojciec zaczyna się niepokoić. Niby nie naciska, ale myślę, że
wkrótce usłyszymy pytanie, jak długo jeszcze będziemy potrzebowali wsparcia.
Chyba nie chcemy sczyścić im konta, co?
Marta spuściła wzrok. Jacek trafił w czuły punkt.
Oddamy im co do grosza. Przecież wiesz.
Nie wiem. Zwłaszcza że zajmują cię przede wszystkim emocjonalne huśtawki
znajomych.
Naprawdę nie potrafisz dostrzec niczego poza czubkiem własnego nosa?
Nie potrafię. Czy to takie dziwne, że najbardziej obchodzi mnie nasze własne
życie? Ukamienuj mnie, jeśli to zbrodnia.
Marta patrzyła w milczeniu. Co mogła odpowiedzieć?
Poza tym... Nie zrozum mnie zle. Jacek złagodniał. Nie chciał napadać
na żonę, a jedynie ją zdyscyplinować. Uważam, że jeśli tym razem nie dostaniesz
etatu, najwyższy czas porozglądać się za ofertami spoza branży. Obniżyć
oczekiwania.
Proponowałam to już dawno, ale nie chciałeś takiego rozwiązania.
Widać się myliłem. Nie sądziłem, że...
...że tak długo to potrwa?
I że aż tak podziała na ciebie siedzenie w domu. Mam wrażenie, że tracisz
ducha walki, że dopada cię rezygnacja. Jakbyś pogodziła się z tym, że lepiej nie
będzie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]