[ Pobierz całość w formacie PDF ]
knykcie.
Nie. Poczekał, aż się trochę uspokoi. Nie wolno mu się przed nią zdradzić. Jeszcze poczeka z zemstą, którą sobie
obiecywał latami. Musi najpierw starannie wszystko zaplanować, żeby Lissa Reynard cierpiała nie mniej, niż on
cierpiał. Ma mnóstwo czasu, żeby wymyślić dla niej odpowiednią karę. Twierdziła przecież, że nie zamierza wy-
jechać z Bath w niedługiej przyszłości.
Jego zemsta będzie słodka. Czuł, że wreszcie zrobi użytek z zabójczego jadu, który zatruwa go od śmierci
Williama, Susannah i ojca. Oczyści z niego duszę i odżyje. Upoiła go myśl, że odpłaci za swoje krzywdy w
dwójnasób. Och, popamięta go ta szulerka! Wkrótce będzie przeklinała dzień, w którym porwała się na majątek
rodziny Brentów.
Tymczasem jednak należało zachowywać się tak samo jak do tej pory i rozkoszować myślą o coraz bliższej
zemście. Z uśmiechem, który sprawił, że mijający go łobuziak pokazał mu figę, hrabia energicznym krokiem udał
się tam, gdzie zdążał pierwotnie.
Ciotkę i Meg zastał przy śniadaniu. Po Alison nie było śladu.
- Nie wstawaj, kruszynko - powiedział do Meg, która widząc go, zerwała się na równe nogi. Na dzwięk tego
pieszczotliwego określenia po jej zmęczonej twarzy przemknął wyraz ulgi. Wyprostowała ramiona.
- Czy... czy chcesz ze mną porozmawiać, March?
Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem. Rozmawiać z Meg? Boże, całkiem zapomniał o niefortunnym
wieczornym epizodzie. Ale zanim zdążył odpowiedzieć, bez zbędnych powitalnych ceregieli zwróciła się do niego
lady Edith.
- Wiesz, March, Meg opowiedziała mi o wszystkim, co zaszło wczoraj wieczorem. Już ją złajałam. Rozumie, że
postąpiła bardzo zle. Jest jej z tego powodu niezmiernie przykro.
Zainteresowanie Marcha nocną eskapadą siostry było w tej chwili równe zeru, uznał jednak, że powinien
doprowadzić sprawę do końca.
- Czy to prawda, Meggie? - spytał łagodnie.
Meg drugi raz tego ranka wybuchnęła płaczem.
- O, tak, March. Naprawdę zle mi z myślą, że poszłam na ten piekielny bal wbrew woli twojej, cioci Edith i
Alison. Omal nie napytałam sobie prawdziwej biedy. Już nigdy, przenigdy czegoś takiego nie zrobię. - Spojrzała na
brata oczami pełnymi łez. - Wiem, że zasłużyłam na karę, i przyjmę każdą, którą mi wyznaczysz - zakończyła z
29
miną chrześcijańskiej męczennicy rzucanej lwom na pożarcie. Mimo ponurego nastroju March nie potrafił
powstrzymać uśmiechu.
- Usiądz, kruszynko. Muszę przyznać, że bardzo mnie rozczarowałaś. - Z niemiłym ukłuciem w sercu stwierdził,
że Alison miała rację, te słowa bowiem wywołały na bladej twarzy Meg wyjątkowo zbolałą minę. - Ale o ile wiem
od panny Fox, już poniosłaś karę. Powiedz mi, Meg, czy naprawdę czegoś cię to doświadczenie nauczyło.
- Oj, tak, March. - Westchnęła. - Nigdy przedtem nie zwróciłam uwagi na to, że kiedy ty albo ciocia, albo
Eleanor, albo... albo ktokolwiek inny zabrania mi czegoś, na co mam wielką ochotę, to po prostu odwracam się na
pięcie i robię po swojemu. - Pojęła, że niezbyt jasno się wyraża, więc szybko się poprawiła: - Chcę powiedzieć, że
dorośli są bardziej doświadczeni i zwykle mają rację, jeśli czegoś zakazują, tym bardziej że chodzi im wyłącznie o
moje dobro.
- Cóż za chwalebny pogląd, moja droga. Prawie się przestraszyłem, że jeszcze trochę i rozdasz mienie biednym, a
potem zamówisz u krawcowej włosienicę. Nie, nie - zastrzegł się widząc, że siostra chce zaprotestować. - Wiem,
że twoja chęć poprawy jest szczera i doceniam to. A ponieważ ciotka Edith bez wątpienia natarła ci uszu, więc nie
widzę celu w robieniu tego samego.
Usiadł na wolnym krześle obok Meg.
- Może nalejesz mi kawy - poprosił smutno. - Chyba że wolisz, żebym umarł z głodu.
Meg zerwała się z krzesła, by uczynić zadość jego życzeniu, ale zanim pobiegła po kawę, zarzuciła mu ramiona
na szyję.
- Och, March! Jesteś najlepszym bratem na świecie. Obiecuję, że będę dla ciebie najlepszą siostrą.
March poczuł, że zapada się w pustkę. Ech, gdyby wszystkich jego trosk można było tak łatwo się pozbyć.
Machinalnie odwzajemnił uścisk Meg, a potem w milczeniu przysłuchiwał się dalszemu ciągowi rozmowy, która
zaczęła się przed jego przyjściem. Od czasu do czasu machinalnie podnosił filiżankę i upijał łyk kawy.
- Uwielbiam fajerwerki! - wykrzyknęła Meg, mając na myśli zbliżający się wieczór w Sydney Gardens. -
Ostatecznie mogę nawet wytrzymać najpierw koncert.
- Będą grali przede wszystkim Mozarta - wtrąciła lady Edith. - Zdaje się, że odkąd umarł, nikt nie napisał nic
Porządnego.
- Nie lubisz Haendla, ciociu? - spytał March z rozbawieniem. - Ani Beethovena?
- Och, ja lubię Beethovena najbardziej ze wszystkich kompozytorów - rozległ się głos od progu. March zdrętwiał.
- O, panna Fox. - Uśmiechnął się z dużym wysiłkiem. - Rozmawiamy o wieczornym koncercie.
Alison z wdziękiem wsunęła się do pokoju, po drodze obrzucając Marcha skupionym spojrzeniem. Coś było nie
tak. Wyczuwała to instynktownie, jakby przewiał ją zimny wiatr. Nie potrafiła niczego wyczytać z jego twarzy, na
której gościł uprzejmy uśmiech, ale oczy... Zupełnie jakby patrzył na świat przez warstewkę lodu. Co się stało,
zastanawiała się z narastającym niepokojem. W chwilę potem otrząsnęła się jednak z przykrych myśli, March wstał
bowiem i odsunął dla niej krzesło od stołu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]