[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rick wzruszył ramionami.
Jak mieszkał ze mną Jet, nie zawsze mieliśmy ochotę na gotowanie.
Wierz mi, tam naprawdę dobrze karmią.
Zerknęła na zegarek.
Chyba nie mamy na to czasu. Josh, musisz się spakować. I wziąć lekarstwa.
58
Rick nie wahał się ani chwili.
Moglibyśmy kupić te burgery i zjeść je u mnie, co wy na to?
Sarah się wahała, ale Josh nie miał najmniejszych wątpliwości.
Entuzjastycznie pokiwał głową.
Tak... Ja tak chcę. Sarah, proszę... Możemy? Może tam znowu spotkamy tego psa?
Aadnie z jego strony, że ich do siebie zaprosił. Może w ten sposób dał
wyraz zadowoleniu, że tak łatwo uporał się z niewygodną sytuacją. Josh po prostu
zaakceptował fakt, że jest jego ojcem, z taką samą łatwością jak to, że jest poważnie chory.
%7ładnych pretensji, żadnego wymuszania obietnic na przyszłość.
Aatwiej było mu się porozumieć z chłopcem niż z jego ciotką, ale za tym zaproszeniem kryła
się też sugestia zawarcia rozejmu. Tak, Sarah go wrobiła, ale on z kolei dobrowolnie nie
okazał chęci spędzenia czasu z Joshem. Teraz klamka zapadła, nie ma już tajemnic, więc
sytuacja stała się bardziej klarowna i mniej zagrażająca.
Sarah postąpiła słusznie, co należy uszanować.
TL R
I tak oto siedzą teraz wygodnie w fotelach ustawionych przed przeszkloną ścianą i jedzą
wielkie hamburgery, a pod nimi zapalają się światła w porcie, gdzie w dalszym ciągu wre
praca. Trochę to inaczej niż gdy w przeszłości w tym samym miejscu siedział z kumplami, ale
wcale nie gorzej, niż się obawiał. Prawdę mówiąc, całkiem miłe towarzystwo. Jasne, nie
chciałby tak przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale... od czasu do czasu?
Czemu nie, zwłaszcza gdy z Joshem jest Sarah. Przyjemnie jest na nią patrzeć. Przeczuwał,
że wspomnienie jej obrazu w kawiarni albo jak oblizuje palec będzie go prześladowało.
Wynikał z tego pewien dylemat moralny, bo 59
chyba nie wypada, by podniecała go opiekunka nowo odnalezionego syna, ale uznał, że i tym
problemem zajmie się pózniej. Nie powinno mu to sprawić większych trudności, pod
warunkiem że nie zadziała pod wpływem impulsu, a jego szacunek dla niej nie zmaleje.
Wyszli zaraz po tym, jak skończyli jeść, bo Josh padał ze zmęczenia.
Rick odprowadził ich do auta.
Josh zasnął, ledwie Sarah usadowiła go na fotelu. Gdy okrążała samochód, Rick dotknął jej
ramienia.
On dobrze się czuje?
To był bardzo wyczerpujący dzień.
To całkiem zrozumiałe. Dla Ricka ten dzień był równie stresujący.
Wasze jutrzejsze zakupy...? To rzeczy do szpitala?
Tak. Przyglądała mu się zaciekawiona.
Chciałbym... hm... w tym partycypować.
Nie odrywała od niego wzroku.
To nie jest konieczne wycedziła po chwili.
Nie zabrzmiało to przekonująco, ale nieprzerwany kontakt wzrokowy TL R
sprawił, że Rick nie odważył się z nią polemizować.
Tego, czego Josh od ciebie potrzebuje, nie można kupić za pieniądze
szepnęła. On potrzebuje czegoś, czego jeszcze nie miał. Taty.
Poczuł, jak tężeją mu wszystkie mięśnie.
Sarah, nie umiem na trzy, cztery przeistoczyć się w tatę. Nie mam pojęcia, od czego zacząć.
Uśmiechnęła się.
Nie ma takiej instrukcji. Odwróciła wzrok. Trzeba się starać.
Spojrzała mu w oczy. To nawet nie wymaga wiele czasu. Może byś spróbował?
60
Z jednej strony miał nieodpartą chęć się wycofać, jak najszybciej i jak najdalej. Gdy pomyślał o
Jecie, przez chwilę perspektywa ucieczki oraz uwolnienia się od złego zaklęcia wydała mu się
kusząca, ale wyparło ją przekonanie, że byłoby to niestosowne, wręcz niedojrzałe.
Z drugiej jednak czuł, że nie może się od tego odwrócić plecami. Nie teraz. Tego dnia zaszła
jakaś zmiana, a to dzięki Sarah oraz temu niesamowitemu dzieciakowi. Jego synowi. Może już
trochę wydoroślał?
W zamyśleniu kiwał głową. Nawet zdobył się na uśmiech.
Spróbuję powiedział. Nie obiecuję, że coś z tego wyniknie, ale będę się starał.
To wystarczy. Rozpromieniła się. Ku jego zaskoczeniu wspięła się na palce i go objęła.
Dziękuję.
Przytulała go tylko przez chwilę, ale on czuł to jeszcze długo po tym, jak jej auto zniknęło w
mroku.
TL R
61
ROZDZIAA PITY
W poniedziałek rano Josha ponownie przyjęto do szpitala. W
znieczuleniu miejscowym tuż pod kością obojczykową założono mu cewnik Hickmana i już w
południe rozpoczął się proces chemioterapii intensywnej, mającej na celu całkowite
zniszczenie jego szpiku.
W pokoju na oddziale transplantologii, który przez kilka najbliższych tygodni miał być ich
domem, Sarah czuła się jak w celi. Stało tam łóżko szpitalne przeznaczone dla Josha i dwa
fotele regulowane tak, by można było się na nich przespać. Kilka kroków od łóżka znajdowała
się łazienka wyposażona w prysznic, toaletę oraz umywalkę.
Od strony korytarza salkę oddzielała ściana z oknami, przez które widać było drugie identyczne
pomieszczenie. Duże okno na przeciwległej ścianie wychodziło na boczne skrzydło szpitala:
na dziesiątki okien niczym czarne wpatrzone oczy.
Z promiennym uśmiechem na wargach Sarah odwróciła wzrok od tego zniechęcającego
widoku. Josh siedział na łóżku oparty o poduszki, ale w TL R
dalszym ciągu był pogrążony w półśnie. Spod szpitalnego koca wystawała noga jego
ulubionego pluszaka, jednej z niewielu jego rzeczy osobistych w żywszych barwach. Pod
rozpiętą koszulą piżamy widać było opatrunek na cewniku dożylnym, tuż obok przeróżne rurki
zakończone portami. W razie konieczności, a nie można było wykluczyć takich sytuacji,
zapewniały możliwość jednoczesnego podawania pacjentowi leków, płynów i pre-paratów
krwiopodobnych, a nawet pobierania próbek krwi.
W tej chwili Josh miał przyklejone do klatki piersiowej elektrody monitora
kardiologicznego,
jedno
ramię
owinięte
mankietem
62
ciśnieniomierza, który włączał się w regularnych odstępach czasu, a na środkowym palcu
drugiej ręki oksymetr mierzący nasycenie krwi tlenem.
Nieustanny sygnał aparatury nie robił na Sarah większego wrażenia.
Przywykła do tego, a niejednokrotnie dodawało jej to otuchy, gdy całymi dniami i nocami
samotnie przesiadywała przy dokładnie takich samych łóżkach, zastanawiając się, czy Josh
dożyje rana.
Ciche pukanie do drzwi zapowiadało gości. Podniósłszy wzrok, ujrzała zielony fartuch i białą
maseczkę. Taki strój musi włożyć każdy, kto zechce wejść do tego pokoju. Ona też. Wszyscy
będą wyglądali tak samo, co może się okazać najgorszym aspektem pobytu w szpitalu. Miała
wrażenie, że została wraz z Joshem wessana w jakąś anonimową, bezosobową scenerię.
Mniej opiekuńczą, bezduszną.
Zdawała sobie sprawę, że to nieprawda. Było wręcz przeciwnie, ale z trudem oswajała się z
takim wytłumieniem ważnych informacji przez zasłonięcie rysów i wyrazu twarzy personelu.
Najważniejszym środkiem komunikacji stawały się oczy, więc to ich musiała szukać wzrokiem.
Jednak tym razem rozpoznała gościa, zanim odwrócił się w jej stronę, manewrując TL R
w drzwiach pokazną, nieporęczną paczką.
Rick?
Uniósł brwi.
Nie w porę?
Nie, nie, skądże znowu. Tylko... Po prostu się go nie spodziewała.
Owszem, powiedział, że postara się być ojcem, ale...
Ich głosy obudziły Josha.
Kto to? zapytał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]