[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lekarz uznał, \e Melissa mo\e powrócić do pracy. Czy myślał, \e pora ją porzucić, bo ju\ nie
potrzebuje pomocy?
Bała się, w pierwszym odruchu chciała spakować walizkę i zabrać Matthew jak
najdalej i tak szybko, jak to mo\liwe. Ale to nie byłoby rozsądne. Musi spokojnie pomyśleć.
Musi działać logicznie, nie podejmować decyzji na łapu capu, by ich potem nie \ałować.
Wło\yła dokument z powrotem do koperty, przykryła ją starannie czarnym notesem i
zamknęła szufladę. Nie odwa\yła się szukać numeru telefonu, by Diego nie zorientował się,
\e zaglądała do szuflady.
Przypomniała sobie, \e pani Albright musi znać ten numer. Wróciła do kuchni i
spytała ją o to.
- Ale\ oczywiście, pani Laremos - uśmiechnęła się. - Znajdzie go pani w ksią\ce
telefonicznej pod Blain Security Consultants, Inc. - Przyjrzała się uwa\nie Melissie. -
Wszystko w porządku? Jest pani bardzo blada.
- Czuję się dobrze. - Melissa zdobyła się na uśmiech. - Tylko trudno mi się pozbierać.
Rany zablizniły się, ale noga ciągle jeszcze sztywnieje. Chcieli mnie skierować na
fizykoterapię, ale wolałam ćwiczenia w domu. Kiedy je zacznę, noga na pewno się rozrusza.
- Moja siostra miała bóle w krzy\u i lekarz przepisał ćwiczenia - zauwa\yła pani
Albright. - Bardzo jej pomogły. Pani równie\ pomogą.
- Tak, na pewno. Dziękuję.
Poszła do salonu, dr\ącymi rękami odnalazła i nakręciła numer.
Po drugim dzwonku w słuchawce odezwał się melodyjny głos Joyce.
- Blain Security Consultants. Słucham.
- Mo\esz jutro pójść ze mną na lunch i pomóc mi uchronić moje władze umysłowe -
powiedziała sucho Melissa. - Mówi Melissa, \ona Diega.
- Tak, poznałam cię po głosie, Melisso - powiedziała ze śmiechem Joyce. - To
cudowny pomysł. Czy mogę wpaść po ciebie koło wpół do dwunastej? Jeśli mój szef
pozwoli...
Głęboki głos Apolla zabrzmiał w tle.
- Od kiedy to zabraniam pani wychodzić na lunch, panno Latham? Oczywiście, idzcie
razem. Niech pani przestanie robić ze mnie potwora.
- Nigdy tego nie robię, panie Blain - zapewniła go skwapliwie Joyce. - Obra\ałabym w
ten sposób potwory.
Z oddali doszło przekleństwo, a pózniej trzask drzwi. Joyce westchnęła niewinnie.
- Do zobaczenia jutro - szepnęła. - Muszę się zabrać do pracy, bo wylecę na zbitą
twarz.
- Wszystko na to wskazuje. Przyjemnego dnia.
- Wzajemnie.
Tego wieczora Diego wrócił pózno. Akurat w samą porę, \eby pocałować Matthew na
dobranoc. Melissa, obserwując ich od progu, widziała na twarzy Diega oddanie i dumę, z jaką
spoglądał na syna. Od jak dawna wiedział? Być mo\e domyślał się tego od samego początku.
Pewnie nawet wiedział, jak bardzo go kocha. Zastanawiała się, czy znajdzie w sobie dość siły,
aby go opuścić. Jeśli planuje odebranie jej Matta, nie będzie miała innego wyjścia. Nigdy nie
krył, co sądzi o miłości. Nie wierzył w nią. Nie miała powodu uwa\ać, \e po latach zmienił
zdanie.
Kochał Matthew, jeśli w ogóle kogoś kochał. Melissa komplikowała mu \ycie. Kiedy
wstał i ruszył do drzwi, odwróciła oczy - nie chciała, aby zobaczył w nich strach.
- Joyce powiedziała, \e zabiera cię jutro na lunch - zaczął.
- Tak. Pomyślałam, \e powinnam ruszyć się z mieszkania - powiedziała. - Czuję się
tutaj... samotnie.
Zatrzymał się na progu jej sypialni. Jego ciemne oczy były spokojne.
- Nie zawsze będzie tak, jak teraz - powiedział. - Ju\ przecie\ mo\esz się poruszać;
poszukamy wspólnych zajęć dla naszej trójki, na ile czas pozwoli.
- Nie musisz czuć się wobec mnie zobowiązany. - Uśmiechnęła się smutno.
- Dlaczego?
Zapomniała, jaki był sprytny. Odwróciła oczy.
- Wiesz, chłopcy czasami lubią tylko męskie towarzystwo, bez udziału kobiet,
prawda?
Popatrzył zdziwiony. Spodziewał się, \e powie coś więcej. Czuł się rozczarowany i
rozdra\niony. Czego w końcu oczekiwał? Utrzymała tajemnicę tak długo i teraz miałaby ją
zdradzić? Dawał się ponieść najczarniejszym myślom. Zostawił ją w spokoju, licząc, \e
[ Pobierz całość w formacie PDF ]