[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ziemi obie nogi, aby wykorzystać dla przeciwwagi cały ciężar ciała. W końcu drzwi się otworzyły, z
odgłosem pękania jak wyważony łomem sejf.
Na krótką chwilę krzyk ustał i ucichły kroki.
Trzy palce oderwały się jeden po drugim od framugi drzwi. Frannie pomyślała najpierw, że chłopiec
zwalnia uścisk. Ale palce upadły miękko na żwir. Wśród ciszy słyszała, jak lądują.
Oliver objął komendę. Posłał panią Beakbbane, żeby zadzwoniła po karetkę, a Frannie kazał iść ze
sobą. Przebiegli przez dom i wpadli do kuchni. Edward gdzieś zniknął, ale w panice Frannie ledwo to
zauważyła. Kapitan Kirk ze szczekaniem wskoczył do kuchni za nimi.
- Zcierki, tamta szuflada! - krzyknął Oliver, odkręcając kran i przeszukując pomieszczenie wzrokiem.
- Zmocz je!
Otworzył szarpnięciem jedną szufladę, potem drugą i przetrząsnąwszy ją wyciągnął długą ostrzałkę do
noży Frannie chwyciła naręcze ścierek do naczyń i wepchnęła je do zlewu. Oliver pomógł jej je
wykręcić, po czym popędzili z powrotem do samochodu.
Oszołomiona matka chłopca przytrzymywała owiniętą wokół je go dłoni zakrwawioną chusteczkę.
Oliver ujął chłopca za rękę i zdjął chusteczkę. Palec wskazujący wisiał na wąskim pasku skóry. Z
trzech kikutów tryskała nierówno krew; trochę jej spadło jak krople deszczu na dżinsy Frannie, gdy
przykucnęła obok z mokrymi ścierkami w pogotowiu. Musiała połknąć żółć, która wezbrała jej w
gardle. Chłopiec krzyczał niezmordowanie ile sił w płucach, robiąc przerwy tylko dla nabrania
powietrza spazmatycznym haustem. Strumyk ciepłej krwi uderzył Frannie w policzek, potem drugi w
czoło. Poczuła, jak spływa w dół ku oku. Odwróciła się, znów mocno przełykając ślinę i walcząc z
przypływem mdłości, niezdolna spojrzeć ani na dłoń chłopca, ani na jego wykrzywioną,
poczerwieniałą twarz.
Oliver owinął chłopcu dłoń ścierką, a Frannie pomogła mu okręcić nią nadgarstek. Powtórzyli tę
operację z drugą ścierką, po czym Oliver obwiązał całość trzecią i przy pomocy Frannie oraz matki
chłopca, używając ostrzałki do noży jako dzwigni, skręcił ją mocno, aby powstała opaska uciskowa.
Zdenerwowany ojciec chłopca pochylał się nad nimi, przeszkadzając w opatrunku. Lekki skurcz
ożywiał wyraz całkowitej bezradności malujący się na jego twarzy.
Oliver zebrał odcięte palce, zawinął je w kolejną ścierkę i podał Frannie.
- Zapakuj to do lodu - polecił.
Zamieszanie przyciągnęło uwagę kilkorga zwiedzających. Obserwowali całą scenę z niewielkiej
odległości i rozmawiali między sobą, próbując odgadnąć, co się wydarzyło. Jedna z kobiet
powiedziała, że na pewno chłopca pogryzł pies.
- Dom? Nic ci nie jest, Dom?
Edward pędził ku nim z przerażeniem na buzi.
- Dom? - spojrzał na kolegę, a potem na Frannie. - Co się stało? - Jego oczy poleciały ku opasce. -
Hej, Dom... - Zbladł.
Frannie wpadła do domu zastanawiając się, gdzie Edward był w ciągu ostatnich kilku minut i dlaczego
nie pobiegł do samochodu razem z nią. Rozłożyła ścierkę na blacie zlewozmywaka i popatrzyła na
trzy palce, z których sączyła się krew. Wyglądają jak kupione w sklepie ze śmiesznymi rzeczami,
pomyślała. Nagle zakręciło jej się w głowie; żołądek stanął jej dęba; straciła równowagę,
przytrzymała się zlewu i zwymiotowała. Z oczu płynęły jej łzy. Otarła je rękawem, wypłukała zlew,
umyła ręce i zmusiła się do racjonalnego działania.
W lodówce było kilka tacek z lodem. Zaczęła szukać odpowiedniego pojemnika. Krzyk się zbliżał i po
chwili Oliver wniósł Dominika do kuchni, a za nim weszli rodzice i Edward. Pani Beakbane
próbowała pocieszyć chłopca zapewnieniami, że zaraz przyj edzie karetka. Gdy Oliver położył go na
kanapie, podeszła do zlewu i spojrzała na pałce z zadziwiającą nonszalancją, która sprawiła, że
Frannie poczuła się niepotrzebna.
- Podczas wojny byłam siostrą Czerwonego Krzyża - powiedziała pani Beakbane, jakby w formie
wyjaśnienia, i zaczęła jej pomagać w wyjmowaniu kostek lodu. Frannie znów odniosła wrażenie, że
jest niedoświadczona i tylko przeszkadza.
Krzyk stracił na sile i przeszedł w falujący, płaczliwy jęk bólu. Edward kręcił się wokół kanapy ze
strapioną miną. Objął kolegę ramieniem, ale chłopiec odtrącił go i znów zaczął krzyczeć, jeszcze
gwałtowniej niż poprzednio. Jego matka siedziała obok ze zbielałą twarzą.
- Posłuchajcie - odezwał się ojciec - ta cholerna karetka może tu być za godzinę. Sam go zawiozę.
- Nie - zaoponował Oliver. - Trzeba go zawiezć gdzieś, gdzie wykonują zabiegi mikrochirurgiczne -
może będą w stanie przyszyć mu palce. Jeśli pojedziesz w niewłaściwe miejsce, stracisz cenny czas;
wydaje mi się, że zakończenia nerwów umierają już po kilku godzinach.
- Po sześciu - stwierdziła autorytatywnie pani Beakbane. - Mój Harry stracił mały palec w kosiarce,
ale znalezliśmy go dopiero następnego dnia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]