[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nieosłonięte. Kaj pomyślał, że to niedobrze; na szczęście sąsiedni stragan miał blisko tamtego
miejsca zasłonę z brudnej tkaniny.
Kiedy Kaj zdecydował, że bezpośrednie metody działania mogą być w tym przypadku
zbyt ryzykowne, postanowił zastosować inny sposób. Nasunął kaptur na głowę, częściowo
zasłaniając twarz, i wmieszał się w tłum na bazarze. Od razu opłynęła go mieszanina energii,
miłych aromatów i mniej przyjemnych woni; kiedy wyczuł ciepło spojrzenia jakiejś istoty
płci żeńskiej, która przypadkiem się z nim zderzyła, ze strachu aż się skulił. Zwalczył gniew,
którym zawsze reagował, ilekroć znajdował się w gęstym tłumie istot zajmujących się
własnymi sprawami. Pod tym względem nie różnił się pewnie niczym od otaczających go
osób.
Różnił się jednak od nich pod innymi względami.
Kiedy zrównał się z zasłoną, odskoczył w bok i obszedł stragan, aż znalazł się na jego
tyłach. Miejsce było jeszcze bardziej mroczne niż zacieniona arkada, więc bez trudu wślizgnął
się w głęboki cień wąskiego przejścia między straganami, biegnącego przez całą długość
bazaru między zapleczami kramów a ferrobetonową powierzchnią obskurnej ściany
pobliskiego wieżowca.
Wyłonił się z wąskiego przejścia po drugiej stronie straganu, który  sądząc po dzikiej
mieszance  należał do zielarza. Stwierdził, że od koszy z różnymi owocami, z których
większości nigdy dotąd nie widział, dzielą go niespełna trzy kroki. Nie zamierzał ryzykować,
łapiąc coś, co mogło być niejadalne nawet dla ludzi, zaczął się więc rozglądać w
poszukiwaniu czegoś znajomego. W końcu zobaczył bardzo interesującą rzecz: kosz
wypełniony korzeniami daro.
Zanurkował pod sztywnym brzegiem zasłony sąsiedniego straganu i przykucnął, ale nie
odrywał spojrzenia od skarbu. Korzenie daro rosły na tylko kilku skolonizowanych przez
ludzi światach, a wśród nich na jego macierzystej planecie. Jako dziecko polubił ich słodki,
kremowo-złocisty miąższ, zresztą był tak głodny, że nie wahał się ani chwili. Z góry się
cieszył na spodziewaną ucztę.
Od czasu do czasu obok straganu przechodziły grupki klientów, rzucając cień na kosz z
korzeniami daro. Kaj zachęcił mentalnie kolejnych potencjalnych nabywców, żeby uznali
korzenie za niesmaczne.
Usłuchali i odeszli.
Kaj pochylił się i wyciągnął rękę w kierunku łupu. Napływający do oczu pot zakłócił jego
koncentrację. Kaj zaklął cicho, otarł słony strumyczek i znowu wyciągnął rękę. Zauważył, że
palce mu drżą, i to wcale nie z głodu. Jego przygoda z Inkwizytorem to było coś więcej niż
kłopot. Chłopiec był po prostu przerażony... przerażony, że znów może zrobić coś takiego, co
zwróci na niego uwagę. Pochlebiał sobie, że da sobie radę w każdej niemiłej sytuacji ze
zwykłymi ludzmi, ale Inkwizytorzy nie zaliczali się do tej kategorii. Byli psami gończymi
Imperatora i dysponowali potęgą, której istnienia mógł się tylko domyślać.
Napiął mięśnie. Dwie sekundy. Zabranie kilku nęcących korzeni zajmie mu tylko dwie
sekundy. Otworzy się na przepływ Mocy i szybko zamknie. To powinno być bardzo łatwe.
Wreszcie się zdecydował, wytarł rękę do sucha, wyciągnął palce i po prostu zawołał.
Korzeń daro na szczycie stosu zakołysał się, stoczył z kopca i niezauważony spadł na ziemię.
Kaj znów zawołał i korzeń nieomylnie wylądował w jego dłoni.
Serce, które biło w piersi chłopca szaleńczym rytmem, powoli się uspokoiło. Niezle,
wcale niezle. Najważniejsze jednak, że w pobliżu nie widział ani nie wyczuwał żadnego
Inkwizytora. Zachęcony tym, postanowił powtórzyć zabieg. Wsunął mięsisty korzeń do
wewnętrznej kieszeni obszernego płaszcza, znów wyciągnął rękę i...
Poczuł spływający wzdłuż kręgosłupa strumyczek strachu  niespodziewany wir w Mocy,
oznaczający, że ktoś w pobliżu zaczął poszukiwać osoby, która właśnie się nią posłużyła.
Kaj wyczuł, że ktoś zdecydowanie przedziera się zatłoczoną alejką na tyłach straganu
sprzedawcy artykułów żywnościowych. Ludzie rozstępowali się szybko na boki, jak przed
kimś, kto się bardzo spieszy. Chłopiec zdławił w sobie strach i posłał w kierunku kosza z
korzeniami daro rozpaczliwą salwę. Wzmocniony przez przypływ adrenaliny podmuch
uderzył w kosz niczym impuls energii repulsorowego pola. Korzenie daro poderwały się w
powietrze, potem spadły na ziemię i potoczyły się we wszystkie strony. Klienci wokół
straganu reagowali rozmaicie. Jedni uskakiwali w bok, inni kucali, a jeszcze inni przemykali
chyłkiem, żeby nikomu nie wejść w drogę. Niektórzy ślizgali się na rozsypanych korzeniach i
zataczając się, niknęli w głębi zatłoczonej alei.
Kaj wykorzystał zamieszanie, żeby podnieść jeszcze dwa cenne, pękate korzenie, ale
zaraz się wycofał. Przemknął jak szczur obok trzech czy czterech straganów w tym samym
rzędzie, by w końcu wyłonić się na rogu poprzecznej alei. Do tej pory zdążył rozmieścić
korzenie daro w różnych kieszeniach, rozprostować fałdy płaszcza i wślizgnąć się z powrotem
w tłum. Uśmiechnął się z ulgą i poczuł podekscytowanie, które napełniło go miłym ciepłem.
Znowu o włos uniknął wykrycia i kolejny raz wywiódł w pole pachołków Imperatora. W
przelotnej wizji ujrzał siebie jako cenny łup. Bez wysiłku władając Mocą, tańczył na gruzach
społeczeństwa, zawsze o krok przed Inkwizytorami i ich sfrustrowanymi mocodawcami.
Niemal widział siebie, jak przeskakuje między drapaczami chmur i przemyka cichaczem po
gzymsach niczym nieuchwytny bohater. Potężny władca Mocy.
Jedi.
Nagle poczuł niemal obezwładniające uderzenie gniewu. Znikły gdzieś szalone marzenia,
w których zawsze był górą. Kiedyś, w bardziej oświeconych czasach, zostałby Jedi i nauczył
się sposobów władania Mocą. Udoskonaliłby swoje nowo odkryte talenty, z których zdał
sobie w pełni sprawę dopiero w ciągu ostatniego roku. Problem w tym, że ze Zwiątyni Jedi
pozostały jedynie zgliszcza, a członkowie Zakonu rozproszyli się po całej galaktyce... jeżeli w
ogóle jacyś przeżyli. Zrozpaczony Kaj rzadko miał na to nadzieję, przeważnie złościł się na
wszechświat i na samą Moc.
Zgrzytnął zębami, starając się zdławić buzujący w jego żyłach gniew.
Na pewno nie ocalał ani jeden Jedi, powiedział sobie. Jestem sam. Sam jak palec.
Sam z całą potęgą, która w nim narastała i żądała, żeby się nią posługiwał. Kaj niekiedy
się nią napawał, ale częściej był przerażony. Zwłaszcza w takich chwilach jak ta, kiedy
płonęła w nim pełna pogardy wściekłość. Brakowało jej celu, na którym mogłaby się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \