[ Pobierz całość w formacie PDF ]

to, co miało się stać, przygniatała go straszliwym brzemieniem. Z
trudem wyprostował się i nagle przyszła mu na myśl strofa z
angielskiego wiersza. Nauczył się go, będąc jeszcze uczniem. Już wtedy
uświadomił sobie niezwykłe znaczenie tych słów. Napisano je o
Zbawicielu, o Jezusie Chrystusie:
Uciekałem przed Nim przez noce i dnie; Uciekałem przed Nim na
zakrętach lat; Uciekałem przed Nim splątanymi ścieżkami Mego
umysłu; I wreszcie w łez ulewie Skryłem się przed Nim wśród
nieustającego śmiechu.
Teraz, w chwili udręki, gdy przypomniał sobie nagle te słowa, wydało
mu się, że poeta miał na myśli także Pierre'a Labesse'a. Tak jak przed
Chrystusem, również i przed Labesse nie było ucieczki.
Klasztor w Jerozolimie na swym dziedzińcu miał ogród otoczony
łagodnymi łukami krużganków. W ich cieniu mieściły się cele
zakonników, kaplica i refektarz, w którym mnisi gromadzili się na
posiłki. Ogród żywił braci zakonnych i dawał im wypoczynek. Był
także miejscem przewidzianych regułą medytacji. W ogrodzie rosły
drzewa pomarańczowe i daktylowe palmy, ciężkie od owoców. Były
także krzewy winorośli pełne winogron, z których mnisi sporządzali
wino. Mieściła się tam również sadzawka zasilana czystą, zródlaną
wodą, służącą, między innymi, do podlewania roślin. Na kamiennej
ławeczce otaczającej murek dookoła sadzawki, siedział wysoki,
odziany w habit mężczyzna. Człowiek, w którym Rzym widział swego
najgrozniejszego na Ziemi wroga. Przed nim, na
165
trawie, siedziała kobieta, która znalazła się pod jego urokiem, i która
w przeciwieństwie do Watykanu wierzyła, że człowiek ów jest
wysłannikiem Boga, czasami nawet myślała, że jest on kimś więcej niż
tylko wysłannikiem. Pierre Labesse zwrócił twarz ku słońcu.
- Co mam zrobić w Rzymie? - pytała Catherine Weston w odpowiedzi
na jego polecenia.
- Przygotować drogę - odparł wciąż odwrócony ku słońcu Labesse.
- Przecież twoi bracia czynią już wszelkie przygotowania. Cóż więcej
mogę zrobić? Poleciłeś mi przecież wcześniej, bym pozostała przy
tobie, bym słuchała cię i zapisywała twoje słowa. Dlaczego mnie teraz
odsyłasz?
Labesse spojrzał w dół i chwycił ręce dziewczyny, spoglądając na nią
swymi niezwykłymi oczyma.
- Moi bracia przygotowują drogę dla mej terazniejszości. Ty musisz
mi przygotować drogę na przyszłość.
Catherine potrząsnęła głową. Zdawało się, że jej włosy pojaśniały od
słońca, chociaż była w Izraelu zaledwie cztery dni.
- Nie rozumiem - powiedziała.
Labesse uśmiechnął się, czym wprawił ją całą w drżenie. Rozejrzała
się, nagle pomyślała, że jest po prostu głupia. Mężczyzna jeszcze
mocniej ścisnął jej dłonie.
- Nadejdzie czas, kiedy zrozumiesz i wtedy ta wiedza stanie się twoją
siłą.
- Czy sądzisz, że będę potrzebowała takiej siły?
- Więcej, niż jej posiadasz.
- Wtedy mogę się załamać.
Skóra wokół oczu Labesse zmarszczyła się, uwydatniając blizny na
powiekach i na czole.
- Nie załamiesz się. Twoja miłość nie pozwoli ci ugiąć się pod żadnym
położonym na twe barki ciężarem.
- Moja miłość do ciebie, Mistrzu?
- Twoje umiłowanie.
- Boję się.
- Czego?
- Boję się, gdyż wiem już Mistrzu, co może zostać ci uczynione, a
wtedy może zabraknąć mi odwagi, by stanąć przy tobie.
Labesse przyciągnął ją do siebie i uścisnął. 170
- Będziesz ją miała.
- Tak jak Michael? - wyszeptała.
- Tak jak mój żołnierz - odparł Labesse i znów odwrócił twarz ku
słońcu.
167
1.
Gdy chłopczyk dostrzegł ciało, było ono zaledwie wypukłością na
grzbiecie fali, ciemną plamą na stalowoszarej powierzchni dzikiego,
groznego oceanu. Usiadł więc, przyglądając się cierpliwie. Nie czekało
nań zbyt wiele zajęć, miał za to bardzo dużo czasu na rozmyślanie,
podobnie jak wszyscy w tej części świata. Zwykle myślał o jedzeniu i o
cieple. O jedzeniu, bo nigdy nie było go nawet tyle, by napełnić jego
malutki żołądek, a o cieple dlatego, że nieustannie dokuczał mu chłód.
Chłopiec myślał, że obie te rzeczy w jakiś sposób nierozdzielnie łączą
się ze sobą. Jednak teraz całą uwagę skupił na ciemnym kształcie,
powoli przybliżającym się do piaszczystego brzegu.
Chłopiec widział już wcześniej wielu topielców, po tym, jak zatopiono
wielki okręt wojenny, nazwany imieniem bohatera narodowego.
Widok umarłych nie budził w nim strachu. Nie bał się nawet takich
ciał, które długo leżały w słonej wodzie i nie były już podobne do
ludzkich zwłok. Czegóż miałby się lękać? Zwłoki były czasem ubrane,
a ubrania oznaczały ciepło. To było najważniejsze i chłopiec bardzo
dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
Pamiętał, że niektóre spośród starszych dzieci miały szczęście znalezć
ciała marynarzy, których odzież nie była podarta lub spalona. Część
ubrań nie była nawet za bardzo uszkodzona przez słoną wodę ani
przez to, co żyło w wodach oceanu. Ksiądz przyłapał swych
wychowanków na obdzieraniu zwłok i upomniał ich surowo. Ponieważ
był litościwy, pozwolił im jednak zatrzymać przemoczone, poszarpane
kawałki materiału, które kiedyś były marynarskimi mundurami.
Zebrał porozrzucane strzępy odzienia, a słona woda zmoczyła jego
zniszczone buty. Po wysuszeniu ubrań przy ognisku ojciec poszedł do
oddalonej o dwie mile wioski, do kobiet, które znały się na szyciu
ubrań.
Chłopczyk poszedł tam razem z nim i słyszał, jak ojciec prosił kobiety,
by te zgodziły się przemienić tę stertę szmat w odzież dla jego małej,
lecz wciąż powiększającej się gromadki sierot. Chłopiec był pod
wrażeniem tych zabiegów, jak zresztą wszystkiego, co łączyło się z
osobą ich księdza.
175
Jeśli chodzi o zawartość kieszeni ubrań po poległych marynarzach,
sprawy przybierały zupełnie inny obrót. Ksiądz był tutaj nieustępliwy,
wręcz surowy. 'Te rzeczy - powiedział dzieciom o łańcuszkach i
obrączkach znalezionych przy zabitych - muszą zostać przekazane
władzom". Ostrzegł również kobiety z wioski, na wypadek, gdyby
znalazły coś zaszytego w kawałkach materiału. Jedna z kobiet
zapytała kiedyś, dlaczego ksiądz nie wezmie pieniędzy dla siebie i
swojej gromadki obdartusów. Popatrzył wtedy na nią z obrzydzeniem,
jakby była robakiem, którego można rozgnieść obcasem buta. Ona
przez chwilę mamrotała coś pod nosem, a potem zaczęła szyć szybciej
niż inne.
Podczas długiej wędrówki z powrotem chłopiec zapytał, kto otrzyma
pieniądze ze wszystkich znalezionych portfeli. Ksiądz zatrzymał się,
wciąż trzymając go za rękę, przykucnął i odpowiedział: "Dzieci
zabitych i ich matki". Wtedy chłopiec rozpłakał się na myśl o swojej
dawno utraconej matce, o mamie. Ksiądz wziął go "na barana" i niósł
tak przez resztę drogi.
Następnego dnia dzieci wraz ze wszystkimi mieszkańcami wioski
przyglądały się, jak ksiądz wsiada do rozklekotanego autobusu,
zabierając ze sobą te wszystkie cenne przedmioty, zamknięte w pę-
katej, skórzanej walizeczce. Wyruszył w długą, męczącą podróż na
południe, tam, gdzie stacjonowali ludzie, latający wielkim srebrzy-
stymi samolotami i pływający na ogromnych okrętach. Przed wej-
ściem do autobusu ksiądz oświadczył wszystkim zgromadzonym, że
stamtąd władze odeślą te rzeczy rodzinom poległych.
Podróż oczywiście była kosztowna. Ksiądz wierzył jednak, że władze
zwrócą mu pieniądze za przejazd. Coś niesłychanego! Był
cudzoziemcem i do tego trochę stukniętym, i dlatego można się było po
nim czegoś podobnego spodziewać. 'Trzeba być szalonym - mówili
niektórzy, gdy autobus zniknął już w oddali - by dobrowolnie podjąć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \