[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ocierających się nieustannie o szorstkie rzemienie strzemion. Może jednak porucznikowi
jest wygodniej niż mnie? pomyślała Elspeth i znów zmieniła pozycję.
Noc była coraz głębsza, a księżyc jeszcze nie wzeszedł. Wtedy właśnie usłyszeli daleki
tętent kopyt końskich i pobrzękiwanie uprzęży. Nim Elspeth zdążyła zebrać myśli,
porucznik zeskoczył z konia i pomógł jej zsiąść.
Może to nasi albo Portugalczycy szepnęła.
- Może. Ale na wszelki wypadek lepiej, by nie dostrzegli naszych koni. Proszę się stąd
nie ruszać! powiedział Val, popychając swą towarzyszkę za wielki głaz.
Elspeth skuliła się za kamieniem; jezdzcy byli coraz bliżej. Po chwili Val powrócił i
przykucnął obok dziewczyny. Konni nadciągali, do uszu Elspeth i Vala dolatywały już
pojedyncze słowa w języku portugalskim. Elspeth wydała ni to westchnienie, ni to jęk. -
Może to nasi sojusznicy? szepnęła z nadzieją.
Wątpię. Lepiej tu dłużej nie czekać. Zobaczyli już pewnie powóz i wiedzą, że ktoś jest
w pobliżu. Jadą powoli, bo rozglądają się, szukając nas. Musimy znalezć jakąś kryjówkę,
nim wzejdzie księżyc.
To wspinając się na czworakach, to pełznąc na brzuchu oddalili się od ścieżki i pięli się w
górę po skalnym zboczu. Co chwila jakiś obluzowany kamień osuwał się po stoku. Za
każdym razem Elspeth zamierała bez ruchu, póki Val nie pociągnął jej znów za sobą.
W pewnej chwili usłyszała westchnienie ulgi. I nagle Val zniknął jej z oczu. W przerażeniu
przylgnęła do skalnego zbocza. Czyżby osunął się z urwiska, którego nie dostrzegła? Co
pocznie teraz bez niego?! I nagle znów się pojawił, wyciągając do niej rękę.
- Szybko!
Spieszyła się jak mogła i po chwili znalazła się u wejścia do niewielkiej jaskini... Nie, to
określenie było na wyrost! Dotarli do szczeliny skalnej, zamaskowanej kilkoma mizernymi
krzewami - istny cud na tej jałowej, kamiennej pustyni.
- Trochę ciasno, ale to nie najgorsza kryjówka - szepnął Val, pomagając Elspeth wejść do
środka. - Proszę uważać na głowę!
O wyprostowaniu się nie było mowy. Prawdę mówiąc, z trudem zdołali usiąść i wyciągnąć
nogi.
- Obawiam się, że to niezbyt luksusowy apartament, panno Gordon - zauważył ironicznie
Val.
Dobrze, że ma poczucie humoru! pomyślała Ełspeth, siadając. Ich ramiona zetknęły się.
Natychmiast przesunęła się w prawo, ale z boku sklepienie było tak nisko, że musiała
schylić głowę.
34
- Chyba na samym środku jest najwygodniej - zauważył yał, gdy zorientował się, że jego
towarzyszka nerwowo szuka miejsca.
Ełspeth skinęła potakująco głową i poczuła się głupio:
przecież po ciemku nie mógł tego zobaczyć!
Usłyszała rżenie, nie wiedziała jednak, czy to któtyś z ich wierzchowców, czy koń
bandytów. Głosy Portugalczyków rozlegały się coraz bliżej. Uświadomiwszy sobie, że
napastnicy wpinają się po stoku, wstrzymała oddech.
Może pani spokojnie oddychać, panno Gordon: nie usłyszą tego szepnął jej Vał do
ucha. Elspeth odetchnęła z trudem, starając się nie zważać na szaleńczy rytm własnego
serca. Wa
łiło w piersi jak werbel podczas parady, a wrogowie, sądząc z odgłosów, znajdowali się
na ścieżce tuż pod nimi. Jakże by mogli nie dosłyszeć jej serca, skoro do niej docierało
każde ich stąpnięcie? Bezwiednie jęknęła cichutko ze strachu i wówczas poczuła na swej
ręce mocny, uspokajający uścisk. Porucznik przysunął się bliżej; ich ramiona znowu się
stykały.
Strach nie opuścił całkiem Elspeth, ale czuła, że przepływa w jej ciało siła i ciepło z ręki i
potężnych ramion towarzysza. Lęk nieco osłabł. Wzeszedł księżyc i mogła teraz dostrzec
cienie skał i zarys krzewów.
Dobry Boże, nie pozwól, by nas tu znalezli! Spraw. bym wróciła do domu! powtarzała w
myśłach Elspeth, gdy siedzieli tak przycupnięci. Miała wrażenie, że upłynęło wiele
godzin.
Potem zorientowała się, że w rzeczywistości trwało to najwyżej trzydzieści minut. Głosy
bandytów oddałały się coraz bardziej i w Ełspeth zbudziła się nadzieja: może odjechałi?
Nagła ułga i chłód otaczających ją kamieni sprawiły, że zaczęła dygotać i nie była w
stanie opanować drżenia.
- Co się stało, panno Gordon? - spytał szeptem Val.
- Nnnic, tttylko mi zzzimno - odparła, szczękając zębami. - Nnnnie mmmogę
ppprzestttać!
Proszę się oprzeć o mnie plecami powiedział Val i rozsunąwszy nogi, usadowił
Ełspeth między nimi tak, że opierała się teraz nie o skalną ścianę, ale o jego pierś. W tej
chwili względy przyzwoitości nie miały dla niej znaczenia. Pojęła to, gdy yal objął ją
ramionami i mocno przytulił do siebie. Również jego nogi otoczyły ją ciasno, ze
wszystkich stron ogrzewało ją cieplo jego ciała.
- To nie tylko zimno, ale i reakcja po szoku - mruknął uspokajaj ąco.
- Czy oni już sobie poszli?
Chyba tak, ale zawsze lepiej się upewnić. Niech pani zamknie oczy i spróbuje zasnąć,
panno Gordon.
Z początku Elspeth nie była w stanie się odprężyć. Nigdy w życiu nie znajdowała się tak
błisko mężczyzny wyczuwała najlżejsze drgnienie klatki piersiowej, najmniejsze
poruszenie porucznika. Była dosłownie wklinowana w niego plecami i czuła, że dotykają
tej... nienazywalnej części męskiego ciała. Jednak było jej coraz ciepłej, drżenie
uspokajało się, a powie- ki stawały się coraz cięższe. Nie zdając sobie z tego sprawy,
przytuliła się do yała, odprężyła całkowicie i w końcu usnęła.
35
Rozdział II
Val rad był, że ostre krawędzie skalne wrzynały mu się w plecy; odwracało to częściowo
jego uwagę od doznań związanych z niezwykłą bliskością panny Gordon. Jej udało się
jakoś odprężyć i zasnąć, ale Val był pewien, że on tej nocy oka nie zmruży! Panna
Elspeth Gordon mogła być wysoka i szczupła, ale w niczym nie przypominała szkieletu:
nie brakło jej miękkich, ciepłych okrągłości, a Val zapoznał się z bliska z każdą z nich.
Nocne czuwanie było dla niego zarówno bolesne, jak cudowne, gdyż sztywniał z zimna,
a zarazem doświadczał rozkoszy kobiecej bliskości. Dopiero gdy wzeszlo słońce i jego
promienie zaczęły przenikać do ich kryjówki, Val uświadomił sobie wszelkie
konsekwencje tej nocy, którą spędzili sam na sam. Gdyby na jego miejscu znalazł się
jakiś inny oficer, bez trudu mógłby ocalić reputację panny, prosząc ją o rękę. On, Val,
idąc za głosem honoru, postąpi oczywiście tak samo, wątpliwe jednak, by major Gordon
zgodził się na takiego zięcia, a jego córce przypadł do gustu taki oblubieniec! Vala
przytłoczyło znów dobrze znane poczucie upokorzenia. Gdy panna Gordon poruszyła się
i ocknęła, powiedział jej dzień dobry szorstkim tonem.
- 0, już się rozwidniło! - zawołała Elspeth. - Niewiarygodne: przespałam całą noc. -
Uświadomiwszy sobie, gdzie ją przespała, zerwała się nagle.
- Ostrożnie, panno Gordon - szepnął Val... iw tejże chwili dziewczyna wyrżnęła głową w
sklepienie i krzyknęła.
Opadłszy na kolana, szepnęła:
- Bardzo przepraszam... mój Boże, co będzie, jeśli mnie usłyszeli?
- Dawno się już stąd wynieśli, panno Gordon - zapewnił ją Val. - Nie spałem przez całą
noc. Panował tu idealny spokój.
Elspeth spojrzała na niego z sympatią i wdzięcznością. Val kuśtykał po niewielkiej jaskini,
próbując rozprostować zesztywniałe kości.
- Spędziłam więc noc znacznie lepiej niż pan, poruczniku. Dziękuję, że czuwał pan nade
mną.
Val skinął tylko głową i przeciągnąwszy się parokrotnie, oznajmił:
- Sprawdzę, czy zabrali nam konie, panno Gordon. Pani,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]