[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Co dokładnie chcesz przez to powiedzieć?
- Tylko to, że wracam na przyjęcie i bawię się dalej. Jeszcze za wcześnie
na powrót do domu.
- Brawo! Słuszna decyzja! Popieram!
- Nie potrzebuję twojego poparcia, Lance. Jestem całkowicie samodzielna
w podejmowaniu decyzji. I samowystarczalna pod każdym względem!
- Czyżby? A gdybym ci tak udowodnił...
Nie kończąc zdania, Lance Sterling nachylił się ku Angie i przywarł
ustami do jej warg w kolejnym pocałunku.
- 55 -
S
R
ROZDZIAA SZSTY
Zaskoczona i oszołomiona Angie nie zaprotestowała. W pierwszej chwili
po prostu zawiódł ją refleks. Natomiast w chwilę pózniej zaczęły ponosić ją
zmysły i z każdą sekundą miała już coraz mniej ochoty na przerwanie upaja-
jących pieszczot.
Po wstępnym pocałunku nastąpił drugi. I trzeci, i czwarty, i kolejny...
Lance był prawdziwym mistrzem. Umiejętnie dozował ofiarowywaną Angie
słodycz i rozkosz, fenomenalnie stopniował napięcie. W przelotnych pauzach
pomiędzy jednym a drugim zespoleniem ust szeptał kusicielskie słówka, tyleż
czułe, co impertynenckie:
- Och, Angie, tak mi z tobą dobrze! No, nie udawaj, że nie czujesz tego
samego, co ja... Angie, przecież ty chcesz być ze mną, ty chcesz się ze mną
kochać! Przez cały ten wieczór byłaś taka nieznośna tylko dlatego, że
próbowałaś to ukryć przede mną i sama przed sobą... Och, Angie, przecież ty
sama siebie się boisz, boisz się własnych uczuć, własnego ciała, własnych
zmysłów... Mnie też się trochę boisz, prawda? Bo działam na ciebie, nie da się
ukryć! Dlatego miałaś chęć uciec przede mną... Och, Angie, ale przecież przed
samą sobą nie uciekniesz! Daj sobie z tym spokój, nie myśl o niczym, odpręż
się, nie bój się...
- Wcale się nie boję!
- To może chcesz mnie ukarać za to, co zrobiłem dziewięć lat temu? Albo
raczej za to, czego nie zrobiłem...
Och, Angie, przecież wróciłem do ciebie, wróciłem właśnie dlatego, żeby
ci wynagrodzić...
- Lance, przestań, ktoś nas w końcu zobaczy w tym samochodzie!
- 56 -
S
R
- Nie bój się, Angie, nikogo tu nie ma, zresztą ten wóz ma takie specjalne
sprytne szyby, z zewnątrz nie widać, co się dzieje w środku... Och, Angie! Moja
słodka Angie!
- Lance, Bud będzie się niecierpliwił, przecież czeka na to piwo!
- Na nic nie czeka, Angie, możesz być spokojna.
- Ale przecież... Mówiłeś...
- %7łartowałem! Tak mi się tylko jakoś powiedziało o tym piwie.
- Ty paskudny kłamco! Tylko spróbuj mnie jeszcze raz...
- Bardzo proszę, moja najsłodsza Angie, jak sobie życzysz!
W kolejnej serii pocałunków Lance zuchwale przebiegł wargami od ust
Angie w dół, poprzez jej szyję i dekolt, ku przesłoniętym jedynie cieniutką
warstewką jedwabiu piersiom. To, co odczuła, było zarazem gorzkie i słodkie,
bolesne i zniewalające, zawstydzające i rozkoszne.
Ogień i dreszcz! Ciężar i lekkość! Pobudzenie całego ciała i równocześnie
niemal całkowite odrętwienie. Błoga bezwolność i zarazem niesamowity
przypływ energii. Kochać! Pragnąć! Pożądać! Nie myśleć o konsekwencjach,
nie myśleć o jutrze, nie myśleć o niczym! Poddać się tej obezwładniającej fali,
pozwolić się jej porwać i ponieść!
- Lance! Och, Lance...
Angie miała wrażenie, że unosi się w powietrzu, że zapada się w jakąś
bezdenną otchłań... Nie, przecież to nie otchłań, to tylko oparcie
samochodowego fotela opadło nagle do poziomej pozycji! Lance do tego
doprowadził... Czyżby specjalnie? Nieważne, przecież już nic się nie liczy,
niech się dzieje, co chce! Nic już jej nie powstrzyma, żadne skrupuły, żadne
opory, żadne lęki... Nawet trzęsienie ziemi! Nawet wybuch wulkanu! Pocałunki
Lance'a... Jego kuszący szept... I jej szept:
- Tak, Lance, chcę się z tobą kochać... Tak, chcę!
Jego usta, jego dłonie... Silne, lecz równocześnie zdolne do
najdelikatniejszych pieszczot. I odważne! Och, chyba aż nazbyt odważne,
- 57 -
S
R
sięgają tam, gdzie dotychczas nie sięgnęły żadne inne... Gdzie dotychczas nie
sięgnęły dłonie żadnego mężczyzny... Nogi, uda! Wyżej, coraz wyżej! Jeszcze
sekunda, jeszcze chwila... Biodra! I znów w dół: uda, kolana...
- Lance! Och, Lance!
Bezwolność, słodycz, upojenie... I nagły paniczny lęk! I krzyk: ,
- Nie, Lance! Nie! Ja nie mogę, ja nie chcę, ja jeszcze nigdy...
- Angie!? Czy to znaczy...
- Tak, Lance. Tak. Tak mi wstyd.
- Och, Angie! Moja słodka Angie!
Potężnym, nadludzkim niemal wysiłkiem Lance okiełznał własne
rozszalałe zmysły. Z przyganą, ale i z czułością w głosie odezwał się do Angie:
- Więc jednak się zgrywałaś... Tak jak myślałem, Angie. Dlaczego?
- Nie chciałam ci się przyznać, że nie miałam jeszcze nikogo. Nie
chciałam, żebyś się domyślił, że po tobie... że przez ciebie... Ty draniu! Co ty ze
mną zrobiłeś? Co ty zrobiłeś z moim życiem? To przez ciebie odprawiałam
wszystkich innych mężczyzn! To przez ciebie więdnę W tym idiotycznym
dziewictwie!
Wybuch Angie ani trochę nie speszył Lance'a Sterlinga.
- Nie widzę w tym nic idiotycznego, moja najsłodsza - stwierdził z
niezachwianą pewnością siebie. - Po pierwsze, to w żadnym wypadku nie
więdniesz, ale całkiem odwrotnie, rozkwitasz, mogę cię zapewnić! A po
drugie... - zawahał się nieco. - Po drugie, to chętnie naprawię tę szkodę sprzed
dziewięciu lat, jeśli mi tylko pozwolisz! - dokończył.
- Nie rozumiem, Lance. Co ty chcesz zrobić? - spytała dość niepewnie
Angie.
- Chcę zostać twoim pierwszym kochankiem. Skoro mnie lubisz, skoro
mówisz, że to przeze mnie odpychałaś od siebie innych... W takim razie ten
pierwszy raz... Będzie ci ze mną lepiej niż z jakimś przypadkowo poznanym
facetem. Przypadkowo poznanym, chociażby na urodzinach brata! Coś mi się
- 58 -
S
R
zdaje, że nieprzypadkowo włożyłaś na dzisiejszą okazję tę prowokującą
sukienkę, prawda?
Angie westchnęła i trochę wykrętnie przyznała mu rację:
- W pewnym sensie...
- Rozumiem. Tylko nie myśl sobie, moja najsłodsza, że ten pierwszy raz...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]