[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Trina zmarszczyła brwi.
- Jen? Wszystko w porządku?
- Wiesz, co? Nie, nie w porządku. - Bo mam powyżej uszu bycia miłą małą Jenny
Greenley, najlepszą przyjaciółką całego świata. To znaczy, ja chcę być miła dla ludzi, ale
chcę też, żeby ludzie odwzajemniali moją sympatię i życzliwie odnosili się do siebie
nawzajem. Spiorunowałam Trinę wzrokiem. - To, jak traktujesz Steve'a, jest cholernie nie
fair.
- Steve'a? - Trina się roześmiała. - Myślałam, że rozmawiamy o Luke'u. Co ci odbiło,
Jen?
Czułam się tak, jak tamtego dnia przed drzwiami damskiej łazienki z Lukiem. W
żołądku mi się przewracało, ale i tak parłam naprzód. Bo musiałam powiedzieć swoje. Po
prostu musiałam.
- Za długo stałam z boku i patrzyłam, jak traktowałam Steve'a jak śmiecia. On ma
swoje uczucia, wiesz? I tak się składa, że jest w tobie zakochany. Nie możesz tego
wykorzystywać, żeby oszczędzić na biletach do kina i megaporcjach popcornu. To nie do
pomyślenia.
- Nie do pomyślenia? - Trina powtórzyła jak echo. - Co to znaczy? Co się z tobą
dzieje?
- Jeśli nie kochasz Steve'a, a moim zdaniem nie kochasz, bo inaczej nie zrywałabyś z
nim na tydzień przed Wiosennymi Szaleństwem, żeby zaprosić na tę imprezę kogoś innego, to
powiedz mu to. Dlaczego podtrzymujesz jego nadzieje? Ty go po prostu wykorzystujesz i to
jest złe.
Trina się roześmiała. Mówię poważnie. To moja pierwsza próba wywoływania zmian,
a ona się ze mnie śmieje. A przecież to wcale nie było łatwe. Serce mi waliło, dłonie mi się
spociły, a żołądek naprawdę mnie rozbolał.
Ale musiałam to powiedzieć. Po tym wszystkim, co usłyszałam od Luke'a, nie miałam
innego wyjścia.
- A któż to umarł i w testamencie wyznaczył cię na opiekunkę Steve'a McKnighta? -
szydziła Trina. - To już duży chłopiec, Jen. Moim zdaniem, potrafi zadbać o siebie.
- Nie wtedy, gdzie w grę wchodzi twoja osoba - odpaliłam. - Bo do ciebie ma słabość,
a ty to wykorzystujesz. Ale od dzisiaj to się skończy, bo albo się zdecydujesz, że Steve to ten
twój jedyny, albo powiesz mu prawdę. Bo jeśli tego nie zrobisz, to... sama mu powiem!
- Co się z tobą porobiło? - spytała ostro Trina i wstała. Huśtawka zakołysała się za jej
plecami. - Co ty, zazdrosna jesteś, czy co? Boże, a mama mnie ostrzegała, że to się kiedyś
zdarzy. Mówiła, że któregoś dnia zaczniesz mi zazdrościć, że ja zawsze mam się z kim
umówić, a ty nie. Radziła: Nie podkreślaj tego za bardzo wobec Jen, Catrino . A ja jej
odpowiadałam: Mamo, Jen nie jest taka. Ona cieszy się ze mną. Nie obchodzi jej, że ja mam
chłopaka, a ona nie . Ale okazuje się, że mama się nie myliła, co Jen? O to chodzi, prawda?
%7łe ja mam z kim iść na Wiosenne Szaleństwo, a ty nie.
- Och, ależ ja mam z kim iść na Wiosenne Szaleństwo - uspokoiłam Irinę.
- Tak, jasne. - Trina parsknęła śmiechem. - Z kim?
- Z Lukiem Strikerem. Skrzywiła się, jakbym ją uderzyła. - Co?
Wcale nie kłamałam. Naprawdę byłam umówiona na Wiosenne Szaleństwo. I
naprawdę z Lukiem Strikerem.
I nikt nie mógł się bardziej zdziwić niż ja sama, kiedy o tym usłyszałam. Zdarzyło się
to w przedziwny sposób. Siedzieliśmy we dwójkę na tarasie, wykończeni, jak mi się wydaje,
długą rozmową. Luke przyniósł sobie kolejne piwo, a dla mnie napój gazowany. Trwaliśmy
tak przez kilka minut w całkiem zgodnym milczeniu, kiedy nagle w willi rozdzwonił się
telefon. Sekundę potem ktoś zastukał do drzwi.
- No cóż - mruknął Luke i pociągnął łyk piwa. - Zdaje się, że cyrk już się zaczyna.
- O rany - westchnęłam, trochę zaskoczona, że tak szybko udało im się go znalezć. -
To straszne.
- Ee tam - powiedział Luke. - Już przywykłem. Tylko dla ciebie to niedobrze.
- Dla mnie? Czemu się martwisz o mnie?
- Bo do ciebie tak samo się przyczepią - wyjaśnił. - Kiedy to wszystko się rozniesie.
Dziennikarze z brukowców też wydepczą ścieżkę do twoich drzwi.
- Spoko - powiedziałam. - Poradzę sobie.
Popatrzył na mnie wtedy długo i uważnie. A potem powiedział:
- Wiesz co? Trochę mi głupio, że cię zaprosiłem, a potem tylko się na ciebie darłem.
- Nie ma sprawy - odparłam wielkodusznie. - Chyba rozumiem, o co ci chodziło. I
spróbuję się nad tym zastanowić. Nic nie obiecuję, ale... Spróbuję.
- Super. - Telefon dzwonił i dzwonił. Stukanie do drzwi robiło się coraz głośniejsze. -
Ale nadal czuję się nie w porządku. Pozwól, że ci to jakoś wynagrodzę. Już wiem. Zabiorę cię
na Wiosenne Szaleństwo, jeśli się zgodzisz.
O mało nie oplułam go oranżadą. Ale udało mi się jakoś ją przełknąć, tyle że poleciała
nie w tę dziurkę, co trzeba. Zanim się połapałam, oranżada cofnęła się nosem i łzy pociekły
mi po twarzy, bo aż tak zapiekły mnie te bąbelki. Zaczynałam rozumieć, czemu Geri Lynn
lubi odgazowane napoje. Bo jeśli się zakrztusi, nie boli aż tak bardzo.
- Hej, nic ci nie jest? - Luke walił mnie po plecach. - Masz, tu jest serwetka.
Powycierałam oranżadę i łzy, potem się roześmiałam.
- O mój Boże - wykrztusiłam. - Przepraszam. Zdawało mi się, że... No wiesz. Ze mnie
zapraszasz na Wiosenne Szaleństwo.
- Bo zaprosiłem - potwierdził Luke.
Serce mi podskoczyło. I to wcale nie w taki przyjemny sposób, tylko tak, jak wtedy
gdy myślisz: Oho, zaraz we mnie walnie ten autobus .
Bo naprawdę, ostatnia rzecz, jakiej mi potrzeba, to iść na Wiosenne Szaleństwo z
ukochanym wszystkich nastolatek. Mam na głowie dość problemów, żebym musiała jeszcze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]