[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cała była pokryta wapiennym pyłem i zdała sobie sprawę, że nie
widać jej na tle kamienistego podłoża. Ból w kostce był nie do
wytrzymania. Zacisnęła zęby i mocniej ścisnęła granat w dłoni.
Najwyższy z biegnących wydał po arabsku jakiś rozkaz, z któ-
rego Paula nic nie zrozumiała. Zobaczyła jednak, że opuszczają
lufy pistoletów, i zrozumiała, że zaraz dojdzie do jatki.
150
Zgodnie z instrukcjami Harry'ego nacisnęła czerwony guzik
i wychyliła się zza skały. Arabowie stali z pistoletami maszynowy-
mi wycelowanymi w postacie biegnące w dole. Rzuciła granat,
zobaczyła, że upadł u stóp najwyższego z Arabów, i szybko scho-
wała głowę za skałę.
Rozległ się ogłuszający huk wybuchu, który odbił się echem
od ścian wąwozu. Nad skałą, za którą kryła się Paula, przeleciał
kulisty przedmiot podobny do piłki i spadł gdzieś daleko w gó-
rze. Była to głowa dowódcy Arabów. Paula znów wyjrzała zza ska-
ły i oczom jej ukazał się straszliwy widok rozerwanych ciał. Cof-
nęła głowę i oparła ją o skałę, a potem sięgnęła do torby i wyjęła
z niej butelkę wody oraz swój szal. Zwilżyła go i wepchnęła głę-
boko do buta, co trochę uśmierzyło ból. Z trudnością wstała
i z zadowoleniem stwierdziła, że może chodzić. Potykając się, ru-
szyła w dół wąwozu obok zmasakrowanych zwłok i dotarła do
platformy, gdzie czekał zacumowany ścigacz.
-Gdzie, na Boga, jest Paula? - dopytywał się Tweed podnie-
sionym głosem.
-Tu jestem, do cholery! - krzyknęła. - Co to ma być? Kobiety
i dzieci na końcu?
-Myślałem, że pobiegłaś przed nami - tłumaczył się Tweed,
spiesząc jej na pomoc.
-Pewnie zupełnie przestałeś myśleć, przyznaj się - odgryzła
się Paula.
-Co to był za wybuch? - zapytał Harry.
-To twoje jajo". Zabiło trzech Arabów, którzy właśnie się
szykowali, żeby was wyprawić na tamten świat.
-O rany! Przepraszam. - kajał się Tweed, podtrzymując ją,
kiedy wchodziła na pokład łodzi.
-Jeszcze długo wam tego nie wybaczę! - krzyczała. - Cardon,
dlaczego ta balia jeszcze tu stoi? Tweed chce przecież dogonić
Orana".
Marler podbiegł do niej, kiedy usadowiła się na mostku. On
jeden był wystarczająco przytomny, żeby nic nie mówić, tylko
udzielić jej pierwszej pomocy. Delikatnie zdjął jej but i odwi-
nął szal, a potem zbadał stopę i posmarował przyniesioną z ap-
teczki maścią. Paula westchnęła z ulgą, poczuwszy kojący chłód
na bolącej kończynie, i pochyliła się, żeby pocałować Marlera
w czoło. Spojrzał do góry i puścił do niej oko, a następnie powoli
owinął kostkę bandażem, a właściwie tylko jedną warstwą ban-
daża, tak że mogła z powrotem włożyć but, który miał usztywnić
151
kończynę. Nie patrzyła na Tweeda, który obserwował kurs ści-
gacza.
Cardon rozwinął już dużą szybkość i szerokim łukiem opływał
wyspę, żeby znalezć się na otwartym morzu. Marler powoli włożył
stopę Pauli w but i gestem poprosił, żeby sprawdziła, jak jej
będzie najwygodniej. Pochyliła się i centymetr po centymetrze
wkładała nogę głębiej w wysoki but. Nie czuła bólu. Trzymając się
relingu, powoli wstała, starając się utrzymać równowagę. Tweed
co jakiś czas oglądał się, żeby sprawdzić, jak sobie daje radę, ale
ona ani razu nie odwzajemniła jego spojrzenia. Marler pokręcił
głową i Tweed uznał, że najlepiej będzie się nie odzywać i dać jej
trochę czasu, aż przestanie się gniewać.
Wyspę mieli już za sobą i Capulet" zbliżał się do Orana".
Morze uspokoiło się i wyglądało jak wielki szafirowy talerz. Od-
ległość pomiędzy zmieniającym kurs frachtowcem i ścigającą go
łodzią stopniowo malała. Tweed, wychylony zza pancernej płyty,
niecierpliwie wpatrywał się w uciekający statek.
-Jest już dość daleko! - Usiłował przekrzyczeć ryk silnika.
- Płynie na południowy zachód. To oznacza, że zmierza do
Cieśni-
ny Gibraltarskiej, na Atlantyk. Potem skręci na północ. Cel
podróży jest gdzieś w Europie, teraz wiem.
-Mamy kłopoty - ostrzegł Cardon. - Dostrzegli nas i spuszcza-
ją właśnie na wodę szybką motorówkę. - Obserwował statek
przez
lornetkę. - Na jej pokładzie pełno ludzi z bronią. Płyną po nas.
-Czas na naleśniki - zawołał Marler, podnosząc płaską wa-
lizkę.
-Naleśniki? - z niedowierzaniem zapytała Paula.
-Najnowszy model min morskich.
Marler uśmiechał się sardonicznie. Otworzył walizkę i wyjął
z niej płaski, okrągły przedmiot z metalu, potem następny. Poło-
żył je u stóp i spojrzał na zbliżającą się do nich wielką motorów-
kę z dziobem wzmocnionym stalą jak taran. Jeśli uderzy w burtę
ich łodzi, ta rozpadnie się na dwie części. Z zatrważającą szybko-
ścią wroga motorówka pruła jak torpeda po powierzchni wody.
Arabowie na jej pokładzie już zaczęli strzelać ze swoich karabi-
nów, zasypując pokład Capuleta" gradem pocisków, które odbi-
jały się od płyty pancernej. Schowany za nią Tweed stanowczo
położył dłoń na ramieniu Pauli i zmusił ją do przykucnięcia. Mo-
torówka Arabów zbliżała się z szybkością pociągu ekspresowego.
- Pod żadnym pozorem nie odpowiadajcie ogniem! - krzyk-
nął Marler. - Nie chcę, żeby zmieniali kurs.
152
- Zaraz nas staranują! - krzyknął Cardon, obserwując wszyst-
ko przez szczelinę ze szkła pancernego.
Paula nie mogła się powstrzymać i wyjrzała ponad ramieniem
Tweeda. Marler, korzystając z przerwy w ostrzale, stanął wypro-
stowany, trzymając w obu rękach miny. Rzucił pierwszą z nich
tak, jak chłopcy puszczający kaczki na stawie, a potem to samo
uczynił z drugą.
Stalowy dziób atakującej motorówki był uniesiony tak wyso-
ko, że jej sternik na pewno nie zauważył działań Marlera. Cardon
podczołgał się szybko do Pauli, chwycił ją za ramię i pociągnął za
sobą z powrotem na drugą stronę.
- Popatrz przez szczelinę. Nie bój się, jest ze szkła pancernego.
Paula wcale się nie bała i natychmiast wyjrzała przez niewiel-
kie okienko. Motorówka znajdowała się dalej, niż się spodziewa-
ła, zbliżała się jednak bardzo szybko. Kątem oka zauważyła minę
odbijającą się od małej fali, a chwilę pózniej dziób wrogiej łodzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]