[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Następnego dnia po akcji na bazę hitlerowcy rozpoczęli masowe aresztowania wśród okolicznej ludności.
Zatrzymano wielu współpracowników grupy Pomorze .
Niespodziewana akcja ze strony Niemców, a także straty, jakie spadochroniarze w niej ponieśli, sprawiły,
że członkowie grupy postanowili na jakiś czas wstrzymać wszelkie działania.
Przymusowa bezczynność nie trwała jednak zbyt długo. Któregoś dnia zaalarmował ich jeden z
łączników, Stanisław Sztramski, że do Lidzbarka Welskiego przybył duży oddział własowców. Tej
wiadomości nie mogli zlekceważyć! Z własowcami zetknęli się po raz pierwszy jeszcze w okolicach
Równego, gdzie przez jakiś czas stacjonował batalion. Zarówno Lipiński, jak i jego koledzy, wiedzieli
doskonale, że spora część tych oddziałów przeszła specjalne szkolenie w zakresie zwalczania partyzantów.
Tak więc sprawa była poważna.
Musieli dowiedzieć się czegoś więcej o sile oddziału oraz jego zadaniach i w tym celu kilkuosobowa
grupa wybrała się którejś nocy do wsi Turzy Małej w powiecie działdowskim, gdzie mieszkał jeden z
informatorów. Ciemna noc sprawiła, że pobłądzili i weszli do zupełnie innej chałupy. To co tam ujrzeli,
wprawiło ich w niepomierne zdumienie.
Po dużej izbie biegały rozebrane do naga pijane dziewczyny, które zabawiały w ten sposób kilkunastu
własowców.
Było już za pózno, żeby się wycofać.
Lipiński wyciągnął spod płaszcza pistolet maszynowy i wrzasnął:
- Ręce do góry!
Z tyłu, za nim, stali Piesiór i Krawiec również z gotowymi do strzału pistoletami. W izbie zapadła cisza.
Zaskoczeni własowcy nawet nie próbowali stawiać oporu. Już po chwili stali karnie w dwuszeregu z rękami
splecionymi na karkach. Piesiór zbierał broń i dokumenty. Pijane Niemki, przerażone śmiertelnie, w
milczeniu obserwowały tę scenę.
W tej niezwykłej ciszy głos Piesióra zabrzmiał jak wystrzał. Opanowany zwykle oficer tym razem z
trudem hamował wściekłość.
Widziałeś to, Józek! podsunął Lipińskiemu plik fotografii odebranych przed chwilą jednemu z
czarnych .
Zdjęcia przedstawiały straszliwe sceny z powstania warszawskiego. Wśród widocznych na nich
zbrodniarzy, mordujących bezbronną ludność cywilną, widnieli także i uczestnicy libacji.
- Sami wydali na siebie wyrok śmierci wykrztusił przez zaciśnięte zęby Lipiński.
Zmierć piętnastu własowców nie mogła przejść bez echa i z tego zdawali sobie sprawę ludzie
Lipińskiego. Nie czekając więc na ewentualną pogoń opuścili natychmiast zagrożony rejon. Po kilku dniach
i nocach uciążliwej wędrówki lasami część z nich skorzystała z gościnności Eugeniusza Gilginasa, pozostali
natomiast zainstalowali się w okolicy Lipinek koło Nowego Miasta.
Zwięta Bożego Narodzenia spędzili w domach swych przyjaciół. To, co działo się w tym czasie na terenie
całych Prus Wschodnich, wskazywało wyraznie, że ofensywa radziecka rozpocznie się lada dzień. Wszystkie
drogi zapchane były wojskiem i uciekającą do Reichu ludnością cywilną. Ukrytym bezpiecznie
spadochroniarzom wydawało się, że teraz to już na pewno doczekają wkroczenia swoich. Nie przeczuwali,
że spotka ich jeszcze straszliwa tragedia...
Rozdzielając swoich ludzi po kwaterach Lipiński starał się, aby w każdej z nich przebywało co najwyżej
trzech spadochroniarzy. Po pierwsze nie mogli obciążać nadmiernie gospodarzy, a po wtóre tak było
bezpieczniej. W rezultacie utworzone w ten sposób grupki zostały rozlokowane w różnych wioskach.
Mycko, Woszkowski i Wilczyński znalezli się w Pokrzydowie, gdzie przyjęła ich do swego domu
Agnieszka Murawska, wdowa mieszkająca tylko z córką. Mimo świąt ani w wiosce, ani w okolicy nie było
spokojnie. Po lasach włćiczyły się oddziały Jagdkommando, do wsi często zaglądali żandarmi. Mycko i jego
towarzysze zawiesili w tym czasie jakąkolwiek działalność. Zdawali sobie sprawę, że każda próba pokazania
się na wsi mogła zakończyć się tragicznie. Pomimo tych środków ostrożności ktoś musiał donieść gestapo,
że wdowa ukrywa u siebie obcych. 29 grudnia 1944 roku, około godziny dziesiątej, wioskę otoczyły
szczelnym pierścieniem oddziały Jagdkommando. W pół godziny pózniej duża grupa Niemców przeszła
przez pola, kierując się w stronę zagrody wdowy.
Trzej spadochroniarze nie mieli już gdzie uciekać...
Około godziny jedenastej Niemcy wpadli do wioski i z kilkunastu domów wypędzili mieszkańców.
Związanych sznurami poprowadzili w stronę zagrody Agnieszki Murawskiej. Używając zakładników jako
osłony, zbliżali się do stodoły, w której ukryli się spadochroniarze. Jeszcze nie strzelali. Przez specjalna tubę,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]