[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czy tylko pójdzie się rozejrzeć? -pomyślał.
ROZDZIAA SZÓSTY
Komandor porucznik Howard Compaigne wbiegł na pierwsze piętro głównego
gmachu Ministerstwa Wojny w Londynie i zatrzymał się niezdecydowany, w którą stronę
długiego korytarza powinien się skierować. Był spózniony, o czym przypominały mu
wskazówki wielkiego zegara nad marmurowymi schodami. Nie było w tym jego winy, gdyż
do Londynu przyjechał wystarczająco wcześnie, aby spokojnie dotrzeć o wyznaczonej
godzinie na miejsce konferencji, o której został poinformowany dopiero poprzedniego dnia.
Póznym wieczorem zadzwonił komandor Edward Travis, komendant ośrodka
kryptologicznego w Bletchley Park, gdzie Howard pracował od tysiąc dziewięćset
czterdziestego drugiego roku, i oświadczył:
- Jutro o jedenastej masz się stawić w Londynie w Ministerstwie Wojny. O nic więcej
nie pytaj. - Po chwili dodał z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru: - I tak
powiedziałem ci za dużo.
To już była zapowiedz serii niepowodzeń, gdyż na dzień wyjazdu do Londynu umówił
się z Elly, rudą Irlandką, która dawno wpadła mu w oko, a nagły wyjazd nie tylko przekreślał
szansę na randkę, ale oznaczał koniec znajomości, gdyż nie znał adresu dziewczyny i nie
mógł odwołać spotkania. W Bletchley Park, gdzie wszystko było tajemnicą, nikt nie
udzieliłby mu takiej informacji. Przeczucie co do fatalnego rozwoju wydarzeń nie myliło go.
Po przyjezdzie do Londynu taksówka, do której wsiadł na Victoria Station, utknęła w korku
spowodowanym przez rozbiórkę zburzonego domu. Potem ponaglany przez niego kierowca
usiłował wycofać się z zablokowanej ulicy i uderzył w latarnię, co powiększyło spóznienie,
gdyż policjant, który pojawił się na miejscu, zażądał złożenia obszernego zeznania. Dojechał
do Ministerstwa Wojny tuż przed wyznaczoną godziną, ale pech chciał, że oficer w biurze
przepustek nie mógł odnalezć jego nazwiska na liście osób uprawnionych do wejścia. Mijały
minuty, a Compaigne bezradnie wpatrywał się w zegar. Wreszcie oficer wystawił mu
przepustkę, lecz zle objaśnił, gdzie znajduje się sala konferencyjna.
Tak, ten dzień nie zapowiadał się dobrze.
Dostrzegł grupkę oficerów brytyjskich i amerykańskich i pozostało mu uznać, że oni
również zdążają do sali numer pięć, w której miał się stawić, i iść za nimi. Pomylił się, ale
dziwnym trafem wyprowadzili go wprost na drzwi, których poszukiwał. Otworzył je
ostrożnie, aby nie wywołać niepotrzebnego hałasu i wszedł do środka.
W sali panował półmrok; ciężkie zasłony tłumiły światło słonecznego zimowego dnia,
może po to, by jak najlepiej ukryć uczestników obrad przed niepożądanymi obserwatorami,
choć trudno byłoby się spodziewać, że przy końcu wojny po Whitehallu, w centrum
Londynu, mogli krążyć niemieccy szpiedzy. Wkrótce zrozumiał, że półmrok, rozjaśniony
nieco światłem lampek z metalowymi kloszami, stojących na długim stole pokrytym
zielonym suknem, jest konieczny ze względu na projekcję zdjęć, jaką planowano w czasie
narady.
Komandor Edward Travis dostrzegł Compaigne a i wskazał mu miejsce, jednocześnie
dając znak, żeby się nie meldował, co przeszkodziłoby w naradzie.
Compaigne rozejrzał się po sali. Po jednej stronie stołu siedziało kilku oficerów
brytyjskich oraz cywil, z którym spotykał się już wcześniej, więc dostrzegając wzrok tamtego
lekko skłonił głowę. Był to naukowy doradca wywiadu Reginald Yictor Jones. W tysiąc
dziewięćset czterdziestym drugim roku on pierwszy uwierzył w doniesienia polskiego
wywiadu o niemieckich próbach z rakietami balistycznymi i obronił swoje zdanie, mimo że
lord Cherwell, doradca premiera Churchilla, twierdził, iż chodzi o nowy typ torped. Jones,
ryzykując własny autorytet, zdołał przekonać premiera o słuszności swojego zdania i dzięki
temu brytyjskie samoloty dokonały nalotu na ośrodek w Peenemunde, gdzie rzeczywiście
testowano rakiety V-2.
Po drugiej stronie stołu siedzieli czterej oficerowie amerykańscy oraz dwaj cywile.
- Przez wiele dni analizowałem powody, dla których Niemcy podjęli wielką operację w
Ardenach - mówił Jones, przekładając ołówek w palcach, co mogło być wyrazem pewnego
zdenerwowania. - Według naszych szacunków do tej operacji użyli dwie armie pancerne i
jedną armię ogólnowojskową; ogółem trzydzieści dywizji, w tym jedenaście pancernych,
wspieranych przez tysiąc samolotów. Należy rozważyć... - zawiesił głos, aby nadać swojemu
pytaniu akcent dramatyczny - po co?
- Komunikat naszej Kwatery Głównej wyjaśnia to... -jeden z amerykańskich oficerów
sięgnął do teczki, leżącej obok jego ręki i szybko odnalazł właściwy dokument.
-  Ofensywa wojsk niemieckich, wychodząca z Ardenów, miała oddzielić wojska
amerykańskie na południu od brytyjskich na północy i umożliwić dojście do odległego o
około stu sześćdziesięciu kilometrów portu w Antwerpii, co odcięłoby wojska alianckie od
głównej bazy zaopatrzeniowej - odczytał.
- Panie generale, z całym szacunkiem - powiedział Jones, zwracając się do cywila;
wstał z miejsca i podszedł do mapy.
- Kto to jest? - Compaigne pochylił się do Travisa. Wskazywał na mężczyznę, którego
Jones tytułował generałem.
- William Joseph Donovan, szef wywiadu amerykańskiego -szeptem wyjaśnił
komandor Travis.
- Ten komunikat jest dobry dla prasy, ale nie dla nas - mówił Jones, który stanął przy
ekranie. - Zaskoczenie, jakie uzyskali hitlerowcy na początku tej operacji, a był to ich główny
atut, nie pozwoliłoby ich wojskom po przejściu stu sześćdziesięciu kilometrów do Antwerpii,
zdobyć miasta i obronić go przed naszymi kontratakami! Musieli zdawać sobie sprawę, że
zapasy, które przygotowali, a zwłaszcza zapasy benzyny, do tego nie wystarczą.
- To jak pan wytłumaczy cel tej ofensywy, w którą Hitler zaangażował tak duże siły? -
Donovan wydawał się zniecierpliwiony.
Compaigne przyjrzał mu się. Był to postawny mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu
lat, o szpakowatych włosach, ubrany w doskonale skrojony dwurzędowy garnitur z ciemnej
flaneli i jasny jedwabny krawat. W jego sposobie bycia i zachowaniu można było dostrzec
wiele cech żołnierza i sportowca. W istocie był jednym z najbardziej odznaczonych żołnierzy
amerykańskich pierwszej wojny światowej oraz najlepszym graczem footballowym stanu
Columbia. Był również kolegą ze studiów prawniczych prezydenta Franklina D. Roosevelta,
co miało istotny wpływ na jego karierę. W lipcu tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego
roku zaproponował prezydentowi stworzenie organizacji kierującej propagandą i wkrótce
stanął na czele Biura Koordynatora Informacji. Nie osiągnął wielkich sukcesów, ale
prezydent, nie zważając na to, mianował go szefem nowej organizacji wywiadowczej - Biuro
Służb Strategicznych, bardziej znanej jako OSS, co było skrótem od nazwy Office of Strategie
Services.
Jones skinął do żołnierza, który włączył epidiaskop, rzucający jasny snop światła. Na
ekranie pojawiło się pierwsze zdjęcie.
- Te zdjęcia lotnicze - Jones podszedł do ekranu i wskazywał na miejsca, w których
można było dostrzec baraki, drogi i linie kolejowe znikające pod ziemią - a także doniesienia
wywiadu wskazują, że na Dolnym Zląsku oraz w Górach Harzu hitlerowcy prowadzą
zakrojone na wielką skalę roboty budowlane. Możemy zakładać, że podobne prace trwają lub
dobiegły końca w innych miejscach, których jeszcze nie odkryliśmy. Należałoby sądzić, że
przeniosą tam produkcję samolotów z zakładów zagrożonych naszymi nalotami. Tymczasem
nic nie wskazuje na to, że w wielkich podziemnych kompleksach produkowane są samoloty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \