[ Pobierz całość w formacie PDF ]

silnika w klimatyzatorze Geralda.
Rzeczywistość zmieniła się jakoś w sen, nie wiedziała jak długi, a potem Prior
położył jej dłoń na ramieniu i spytał, czy nie jest głodna.
* * *
Obserwowała, jak Prior goli brodę nad niklowaną chirurgiczną umywalką.
Najpierw przyciął włosy błyszczącymi nożyczkami, potem wziął białą, plastiko-
wą, jednorazową maszynkę z pudełka, gdzie leżało ich pełno. Dziwnie było pa-
trzeć, jak wyłania się jego twarz. Nie taka, jakiej się spodziewała. Młodsza. Ale
usta zostały takie same.
 Długo tu jeszcze będziemy, Prior?
Przed goleniem zdjął koszulę. Ramiona i ręce aż do łokci miał wytatuowane
w smoki z głowami lwów.
 O to się nie martw.
 Nudzę się.
 Zciągniemy ci jakieś stymy.  Golił właśnie podbródek.
 Jakie jest Baltimore?
140
 Paskudne. Jak wszystko tutaj.
 A jaka jest Anglia?
 Paskudna.  Wytarł twarz grubym kłębem niebieskiej ligniny.
 Może byśmy gdzieś wyszli, zjedli kraby. . . Gerald mówił, że mają tu kraby.
 Mają  przyznał.  Przyniosę ci.
 A może byś mnie gdzieś zabrał?
Rzucił niebieski kłąb do stalowego kosza na odpadki.
 Nie. Mogłabyś próbować ucieczki.
Wsunęła palce między łóżko a ścianę, odszukała w rozerwanej gąbce komorę
powietrzną, gdzie ukryła paralizator. Wcześniej znalazła swoje rzeczy w białym
plastikowym worku. Gerald zjawiał się co parę godzin ze świeżymi dermami;
odlepiała je, gdy tylko wyszedł. Pomyślała, że gdyby Prior zgodził się zabrać ją
na kolację, mogłaby spróbować w restauracji. Ale nic z tego. . .
W restauracji może udałoby się nawet złapać gliniarza. Ponieważ teraz już
domyślała się chyba, o co chodzi.
To jakiś psychol. Lanette opowiadała jej, że są ludzie, którzy płacą, żeby prze-
robić dziewczyny na kogoś innego, a potem je zabijają. Muszą być bogaci, na-
prawdę bogaci. Nie Prior, ale ktoś, dla kogo Prior pracuje. Lanette mówiła, że ci
faceci każą czasem przerabiać dziewczyny, żeby były podobne do ich żon. Wtedy
Mona właściwie jej nie uwierzyła; Lanette często opowiadała jej straszne historie,
bo przyjemnie jest się bać, kiedy człowiek wie, że jest całkiem bezpieczny. Zresztą
Lanette znała wiele historii o różnych czubkach. Twierdziła, że najbardziej zwa-
riowane są garnitury  ważne garnitury na topie wielkich firm. To dlatego, że nie
mogą sobie pozwolić, żeby w pracy stracić nad sobą panowanie. Ale już po pracy,
mówiła Lanette, stać ich na to, żeby to panowanie tracić, jak tylko im się spodo-
ba. Więc może jakiś ważny garnitur zażyczył sobie Angie? Fakt, dużo dziewczyn
z własnej chęci starało się wyglądać jak ona, ale to tylko budziło litość. Chciały-
by. . . Nie widziała jeszcze żadnej tak podobnej do Angie, żeby dał się nabrać ktoś,
komu na tym zależy. Może więc ktoś płacił za to wszystko, żeby tylko skasować
dziewczynę wyglądającą jak Angie. Zresztą jeśli nie jakiś psychol, to kto?
Teraz Prior zapinał swoją niebieską koszulę. Podszedł do łóżka i ściągnął koc,
żeby obejrzeć jej piersi. Jakby oglądał samochód albo co.
Podciągnęła koc pod szyję.
 Przyniosę kraby.
Włożył marynarkę i wyszedł. Słyszała, że mówi coś do Geralda.
Gerald wsunął głowę przez drzwi.
 Jak się czujesz, Mona?
 Jestem głodna.
 Ale spokojna?
 Tak.
141
Znowu została sama. Przewróciła się na bok i studiowała własną twarz: twarz
Angie w lustrze na ścianie. Sińce prawie zniknęły. Gerald przylepił jej na twarzy
jakieś maleńkie trody i podłączył je do maszyny. Powiedział, że szybko wszystko
zagoją.
Teraz nie była już zszokowana, widząc w lustrze twarz Angie. Podobały jej
się zęby; takie zęby chciałaby sobie zostawić. Co do reszty, to nie była pewna.
Może powinna teraz wstać, ubrać się i pobiec do drzwi. . . Gdyby Gerald chciał
ją zatrzymać, mogłaby użyć paralizatora. Ale przypomniała sobie, jak Prior zjawił
się u Michaela  jakby kazał komuś jej pilnować, śledzić przez całą noc. I może
teraz też ktoś pilnuje na zewnątrz. Mieszkanie Geralda nie miało żadnych okien,
żadnych prawdziwych, więc musiałaby wyjść przez drzwi.
W dodatku zaczynało jej brakować maga. Ale gdyby wzięła chociaż troszecz-
kę, Gerald by zauważył. Wiedziała, że w torbie pod łóżkiem czeka jej zestaw.
Gdyby dała sobie trochę, to przynajmniej coś by się działo. Cokolwiek. Ale może
to nie najlepszy pomysł. Musiała przyznać, że nie wszystko, co robiła na magu,
okazywało się rozsądne  nawet jeśli czuła się tak, jakby nie mogła popełnić
błędu.
Naprawdę była głodna. Szkoda, że Gerald nie ma żadnej muzyki ani nic. . .
Musi po prostu czekać na te kraby.
Rozdział 24
W SAMOTNOZCI
Gentry stał z Kształtem płonącym mu pod powiekami, wyciągając rękę z tro-
dami, w blasku nagich żarówek tłumacząc Zlizgowi, dlaczego tak być musi, dla-
czego Zlizg ma założyć te trody i włączyć się w to, co ten szary blok podaje
nieruchomej postaci na noszach.
Zlizg pokręcił głową, wspominając, jak trafił do Psiej Samotni. A Gentry za-
czął mówić szybciej, biorąc ten gest za odmowę.
Powtarzał, że Zlizg musi w to wejść, może tylko na parę sekund, póki on,
Gentry, nie namierzy danych i nie rozpozna makroformy. Zlizg nie wie, jak się
do tego zabrać, mówił, inaczej Gentry sam by się włączył. Nie zależało mu na
danych, tylko na ogólnym kształcie, ponieważ sądził, że doprowadzi go to do
Kształtu, tego wielkiego. . . do widma, które ściga od tak dawna.
Zlizg przypomniał sobie, jak przemierzał Samotnię pieszo. Bał się, że wróci
Korsakow, że zapomni, gdzie się znajduje i zacznie pić rakotwórczą wodę z brud-
nych czerwonych kałuż na rdzawej równinie. Pływał w nich czerwony szlam
i martwe ptaki z rozpostartymi skrzydłami. Kierowca z Tennessee kazał mu iść
od autostrady na zachód; po godzinie powinien trafić na asfaltową dwupasmów-
kę, a tam ktoś go podwiezie do Cleveland. Zlizg miał jednak wrażenie, że idzie
już dłużej niż godzinę, nie był pewien, gdzie właściwie jest zachód, a ta okolica
budziła lęk: niby blizna śmietniska, które jakiś olbrzym rozdeptał ma miazgę. Raz
zobaczył kogoś z daleka, na niskim grzbiecie, i pomachał ręką. Postać zniknęła,
ale ruszył w tamtą stronę, nie starając się już omijać kałuż i brnąc na przełaj. Do-
tarł do grzbietu i stwierdził, że to bezskrzydły kadłub samolotu pasażerskiego, do
połowy zasypany pordzewiałymi puszkami. Wszedł po zboczu, wzdłuż ścieżki,
gdzie czyjeś stopy udeptały puszki, do prostokątnego otworu, będącego kiedyś
włazem awaryjnym. Wsunął się do środka i zobaczył setki małych główek za-
wieszonych u wklęsłego stropu. Znieruchomiał, mrugając niepewnie w nagłym
mroku, dopóki nie zaczął pojmować, co widzi. Różowe, plastikowe główki lalek
z nylonowymi włosami zebranymi do góry w koki, a koki wciśnięte w gęstą czarną
143
smołę. Wisiały jak owoce na gałęzi. Nic więcej, tylko kilka porwanych materacy
z brudnej zielonej gąbki. Wiedział, że nie chce zostawać, żeby sprawdzić, kto tu
mieszka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \