[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dwudziestego drugiego pułku SAS - dodał Ferguson.
- No tak, oto gwózdz programu - powiedział Harry. - ja jestem
Harry Salter. Mogę postawić pani drinka? - Słyszałam o panu, panie
Salter - odparła Kate. - Podobno znał pan braci Kray.
- Byli gangsterami, kochaniutka, i ja też. Wszyscy jechaliśmy na
tym samym wózku, tylko że ja okazałem się sprytniejszy i skończyłem
z nielegalnymi interesami.
- Prawie - dorzucił Billy.
- No dobrze, prawie. Kieliszek szampana, kochana?
- Nie. Z całym szacunkiem, ale są pewne granice - odezwał się
Paul Raszid. Odwrócił się do Dillona. - Widziałem cię i wiem, że to
ty. Mówię o George u.
- A mówi ci coś nazwisko Bronsby?
- George był moim bratem.
- Wychodzi na jaw twoje arabskie dziedzictwo.
- Mylisz się, Dillon. Raczej dziedzictwo Daunceyów.
Ferguson wtrącił się do rozmowy.
- Powiem to oficjalnie, milordzie. Niech pan z tym skończy.
Sprawy zaszły za daleko. Mam nadzieję, że pan to rozumie.
- Oczywiście, że nie rozumie - powiedział Dillon. - Dlatego nie
ma tu Aidana Bella.
- Naprawdę? - Ferguson spojrzał na Raszida. - Czy to prawda?
- Poczekamy, zobaczymy.
- Rozmawiałem o panu z premierem. Był bardzo
niezadowolony.
- Prezydent również - dodał Blake Johnson.
- Jaka szkoda. - Uśmiech Raszida przypominał pełen złości
grymas. - A ja tak bardzo lubię ich obu. No cóż, będę musiał
wymyślić jakiś sposób, żeby sprawić im przyjemność. Dobranoc,
panowie.
Paul Raszid wyszedł z trzymającą go pod rękę Kate. Zapadła
głucha cisza, którą przerwał Harry Salter.
- Mam nadzieję, że zrozumieliście wiadomość. Załatwią nas,
kiedy tylko stąd wyjdziemy.
- Naprawdę? - Ferguson otworzył jadłospis. - O, mają tu kebab.
To brzmi obiecująco. Nie uważacie, że powinniśmy zjeść coś i się
odprężyć?
- A potem ramię w ramię ruszyć ciemnymi uliczkami Hazaru? -
zapytał Blake.
- No właśnie - odparł Ferguson. - Co jemy?
Gulfstream Raszidów wystartował z Hamanu. Aidan Bell
siedział z tyłu, pijąc whisky i czytając angielskie gazety, które samolot
przywiózł z Londynu.
Premierzy Rosji i Wielkiej Brytanii zamierzali odbyć wycieczkę
Tamizą do Millennium Dome. Dwustronicowy artykuł w Daily
Telegraph podawał dokładne szczegóły. Nocna podróż po rzece, z
wszelkimi szykanami. Największe stacje telewizyjne miały
relacjonować przebieg spotkania dwóch przywódców.
Bell usiadł wygodnie i uśmiechnął się pod nosem. Znów
powtórzyła się sytuacja z magazynem Time i Cazaletem. Chociaż w
Nantucket nie poszło jak należy, tym razem będzie inaczej. W
Londynie zawsze czuł się jak ryba w wodzie. No dobrze, stracił
swoich ludzi, ale do takiej roboty zupełnie wystarczy jeden człowiek.
Poprosił stewarda o następnego drinka i ponownie zaczął czytać
artykuł.
Ferguson miał rację. Kebab był doskonały i zjedli go z
entuzjazmem.
- No dobrze - powiedział Billy - więc przeżyjemy, w każdym
razie ja jestem zdecydowany przeżyć i wrócić w jednym kawałku do
Wapping. Co potem, generale? Jakie będzie następne posunięcie
Raszida?
- Dillon?
Dillon podniósł głowę.
- Na pewno Bell będzie miał z tym coś wspólnego.
Dlatego nie ma go tutaj.
- Widziano go na lotnisku wojskowym w Hamanie, jak wsiadał
do gulfstreama Raszidów - powiedział Villiers.
- Miło, że nam o tym mówisz.
- Nie chciałem odbierać wam apetytu na deser.
- No, Sean - zachęcał Blake. - Co on zamierza?
Dillon zapalił papierosa.
- Nie udało mu się z prezydentem. Nie udało mu się z Radą
Starszych. Może tym razem wybierze oczywisty cel. Rosyjski premier
niebawem ma przybyć do Londynu, prawda, Charles?
- Daj spokój - odparł Ferguson. - Nawet on by tego nie
próbował. Przy tych wszystkich środkach bezpieczeństwa?
Niemożliwe.
- Tak uważasz? - Blake pokręcił głową. - Zabójca nie powinien
przedostać się tak blisko prezydenta, jak zrobił to Bell na Nantucket. Z
całym szacunkiem dla mojego dobrego przyjaciela Seana Dillona,
gdybym zlecił mu taką robotę, znalazłby jakiś sposób. Tacy jak on
zawsze znajdują.
- Dziękuję. Ja też cię kocham - powiedział Dillon. - Jednak masz
rację. Raszid bez namysłu zleciłby zabójstwo premiera.
- I na tym ma polegać rola Bella? - zapytał Harry Salter.
- No cóż, w zeszłym roku mieliśmy w Londynie prezydenta.
Dwoje lojalistów, mężczyzna i kobieta, próbowali go zabić. Zdołałem
ich powstrzymać z pomocą dobrych znajomych, lecz nadal mam po
tym blizny.
- Co chcesz powiedzieć? - spytał Blake.
- Chcę powiedzieć, że - używając slangu angielskiego
półświatka, który Harry i Billy tak dobrze znają - do takiej roboty nie
trzeba gromady cyngli. Wystarczy jeden zamachowiec, najwyżej
dwóch.
- To prawda - przytaknął Billy.
- Owszem, ale cały czas przyjmujemy za pewnik, że Raszid nie
zrezygnował - przypomniał Ferguson. - Może ma już dość.
- Generale - odparł Dillon - jeśli pan w to wierzy, to jest pan
bardzo naiwny.
- No dobrze - ustąpił Ferguson. - Wypijmy kawę i chodzmy.
- Herbatę - poprawił go Dillon. - Jestem Irlandczykiem. Do
deszczu pasuje herbata, generale.
Bell zadzwonił do Raszida z pokładu gulfstreama. Paul odebrał
telefon w swojej willi.
- Niech pan słucha, mam pomysł.
- Mów.
Bell streścił artykuł w Telegraph .
- To dobra okazja.
- W porządku, ale nie naszego premiera - powiedział Raszid. -
Tylko rosyjskiego. Jak tylko znajdzie się pan w Londynie, proszę się
wziąć do roboty. Ja przylecę tam za dzień lub dwa. Przekażę
polecenia, żeby udzielono panu wszelkiej potrzebnej pomocy.
- A Dillon i reszta jego kompanii?
- No cóż, mam nadzieję, że po dzisiejszym wieczorze przejdą do
historii. - Bell zaśmiał się, a Raszid spytał: - Uważa pan, że to
zabawne?
- Tylko myśl o tym, że Sean Dillon miałby przejść do historii.
Jeśli on się na kogoś uwezmie, to prześladuje go nawet w snach. Co
powiedziawszy, biorę się do roboty.
Na pokładzie Sułtana Hal Stone stał na rufie w towarzystwie
Alego, pijąc zimne piwo. Znów padał deszczyk i powietrze stało się
rześkie. Stone był bardzo zadowolony z tej eskapady. Oczywiście,
wkrótce będzie musiał wrócić do Cambridge i studentów, zamiast
zostać tutaj i zajmować się tym, co najbardziej go interesuje.
Kiedy Ali nalewał sobie drugą szklankę piwa, przy burcie dał się
słyszeć cichy plusk. Stone odwrócił się i zobaczył przechodzącego
przez reling człowieka z nożem w zębach.
- Sahibie! - krzyknął Ali.
Hal Stone zareagował błyskawicznie, wyciągając browninga z
kabury pod lewą pachą. Wycelował i zanim napastnik zdążył chwycić
nóż, profesor wpakował mu kulę między oczy. Arab zniknął za burtą.
Pojawił się następny. Stone ponownie wypalił, lecz zaciął mu się
pistolet. Chwycił Alego za ramię.
- Do kabiny! Szybko.
Pociągnął go za sobą.
Kiedy wpadli do kabiny, zatrzasnął i zaryglował drzwi, po czym
rozładował pistolet i wyjął magazynek. Gdy usuwał zacięcie, ktoś
zaczął dobijać się do drzwi.
Dillon i pozostali przeszli ulicami Hazaru, przygotowani na atak,
który nie nastąpił. Dotarli do portu, wsiedli do motorówki,
odcumowali i popłynęli w kierunku Sułtana .
Pod daszkiem na rufie paliło się światło. Wokół panował spokój.
Billy wspiął się po drabince, żeby przywiązać motorówkę. Harry
poszedł w jego ślady, a za nim Ferguson, Blake i Dillon.
W tym momencie Hal Stone zdołał ponownie załadować
browninga i strzelił przez drzwi kajuty. W następnej chwili z
ciemności wyskoczyło czterech napastników, którzy zaatakowali
grupkę przybyłych.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]