[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ależ to mało powiedzieć  dobrze , jest wyśmienicie. Spotykając
129 mnie tutaj wygraliście wielki los i spodziewam się, że będziecie mi wdzięczni za radę.
- Zrozumiałe, że o tym nie zapomnimy.
Przez dłuższy czas szliśmy w milczeniu, ze względu na uciążliwą, męczącą drogę, i dopiero gdy
wyszliśmy na wolny step, zagadnął nas Yerno:
- A teraz, skoro wiecie, jak się nazywam i kto jestem, może nawzajem wymienicie mi swoje
nazwiska?
- Nazywam się Escoba - rzekł Pena.
- A ja Tocaro - dodałem. - Jesteśmy obaj yerbaterami.
- W jaki sposób dostaliście się w ręce Desierta? Czy znaliście go przedtem?
- Nie - odparł Pena. - Przyszliśmy tu z gór, gdzie dokonaliśmy odkrycia, które uczyni nas
bogaczami.
- Co? - przerwał mu Yerno. - Przecież nie odkryliście terenów z yerbą? Chyba coś ważniejszego?
- Do licha! Niezłe odkrycie!
- Oczywiście. Natrafliśmy w górach na żyłę złota.
- Zabraliśmy stamtąd trochę kruszcu, ~a resztę przykryliśmy starannie, aby potem wrócić i
eksploatować dalej, bo przecież od razu nie można było wziąć wszystkiego ze sobą... Po drodze
zaszliśmy do Tobasów no i...
- Palnęliście wielkie głupstwo.
- Przyznaję, ale niestety, poniewczasie. Zdawało się nam, że Desierto nie sięgnie po nasze mienie;
wedle opowiadań, zasłyszanych po drodze, miał to być bardzo uczciwy człowiek.
- A to dopiero łatwowierni z was ludzie! No, ale proszę mówić dalej, słucham...
- Tobasowie zabrali nas do swojej osady i stary przyjął nas dosyć gościnnie. Gdy się jednak
dowiedział, że mamy przy sobie złoto, kazał nas zrewidować i obrabował doszczętnie.
Zciągnięto z nas nawet dość jeszcze przyzwoite ubrania i wtrącono do ciemnicy, gdzie stary
chciał nas głodem zmusić do wskazania odkrytych pokładów złota.
- I wskazaliście mu panowie to miejsce?
- Nie byliśmy tak naiwni. Oczywiście, nie wiemy nawet, jak długo siedzieliśmy w więzieniu, bo
nie można było odróżnić dnia od nocy. Czasem zachodziła do nas jakaś stara baba. Od niej
dowiedzieliśmy się, że Tobasowie ponieśli klęskę w wojnie z Chiriguanosami i że jednemu 130
z Tobasów udało się umknąć z wiadomością o zbliżaniu się nie-przyjaciela. Na wieść o tym
stary kazał mieszkańcom osady przenieść się na wyspę i zabrać tam całe swoje mienie.
- Widziałem to - wtrącił Yerno. - Ale dlaczego wypuścił was ze swoich pazurów?
- To zagadka trudna do rozwiązania. Domyślam się podstępu z jego strony. Wobec tego, że nie
chcieliśmy wskazać pokładu złota, być może, że wypuścił nas umyślnie po to, aby wysłać za
nami szpiegów i odkryć naszą tajemnicę.
Yerno mimo woli obejrzał się i rzekł:
- Ech, nie sądzę, aby wobec zbliżającego się niebezpieczeństwa chciał się tą sprawą tak gorliwie
zajmować. Czy powiedzieliście mu, skąd przybywacie i dokąd zamierzacie się udać?
- Owszem, powiedzieliśmy.
- Więc być może, że istotnie ma zamiar wysłać szpiegów za wami.
Ale będzie już za pózno, bo ja skończę z nimi jeszcze dzisiejszej nocy.
- O, nie możemy się na to zgodzić, sennor Arbolo!
- Dlaczego? Przypuszczam, że nie macie zamiaru bronić Desierta przede mną...
- Bronić go nie zamierzamy, ale żądamy, abyście go nie zamor-dowali. Wyrządził nam krzywdę, za
którą poprzysięgliśmy mu zemstę. Jeżeli więc istotnie wejdziemy z wami w układy, to jedynie
pod tym warunkiem, że Desierto będzie do nas należał.
- Owszem, zgodzę się na ten warunek bardzo chętnie, jeżeli nie będziecie żądali niczego więcej.
- Jak to  niczego więcej ?
- A tak, że zadowolicie się skórą starego, a cały łup będzie należał do mnie i do moich Indian.
- Ma pan skromne wymagania!
- A jakże chcieliście? Przecież ja bez was byłbym dziś w nocy napadł na wieś i zabrał wszystko, a
wy bez naszej pomocy nie moglibyście wywrzeć zemsty na starym.
- Ba, ale pan nie wie, gdzie Desierto ukrył pieniądze, a my wiemy.
- Czyżby naprawdę posiadał pieniądze? - zapytał Yerno, a oczy błysnęły mu chciwością, jak
głodnemu wilkowi.
- O, nawet nie byle jaką sumę. Ale pan jej nie znajdzie.
- Panowie pokażcie mi, gdzie jej szukać. Bo i co wam po pieniądzach, skoro jesteście posiadaczami
kopalni złota.
131
- Hm... - mruknął Pena, zwracając się do mnie. - Cóż ty na to?
- Rób jak chcesz. Zgadzam się z góry z tym, co powiesz.
- Jak to? Mam wskazać temu panu miejsce, gdzie są ukryte pieniądze starego?
- Sądzę, że sennor Arbolo ma rację. Nam nie bardzo zależy na pieniądzach, bo ich będziemy mieli
niebawem po uszy. Jeśli do-staniemy starego w swoje ręce, powinno to nam zupełnie
wystarczyć.
- Od biedy i ja się na to zgodzę, ale pod warunkiem, że otrzymamy wszystko, co nam Desierto
zrabował.
- Ależ ma się rozumieć! - zapewniał Yerno, siląc się na spokój.
Widocznie jego duszę nurtowały daleko sięgające plany.
- A zatem zgoda - rzekł Pena.
- Zgoda. I teraz może pan powiedzieć, gdzie się znajdują pienią-dze.
- Pieniądze Desierta są na wyspie. Mianowicie...
- Przestań! - przerwałem mu nagle. - Nie wolno ci już teraz dawać wskazówek. Sennor Arbolo
dowie się o tym dopiero wówczas, gdy stary Desierto będzie w naszych rękach.
Yerno rzucił na mnie złośliwe spojrzenie, ale udałem, że tego nie widzę. Natychmiast jednak,
zapanowawszy nad sobą rzekł: - Sennor Tocaro, widzę, że pan mi jeszcze nie całkiem ufa.
Dlaczego pan zabrania towarzyszowi mówić o tym?
- Bo nie jestem przyzwyczajony kłaść pieniędzy, dopóki nie mam towaru w garści.
- Zresztą nie ma się o co sprzeczać. Jestem pewny, że pieniądze będą moje jeszcze dzisiejszej nocy.
Muszę jednak wyprzedzić Chirigu-anosów i napaść na wieś zanim pojawią się tutaj.
- Jak pan to zamierza uczynić?
- Pomówimy o tym pózniej i mam nadzieję, że gdy zwołam naradę wojenną, nie odmówicie mi
panowie swych cennych wskazówek. Znacie panowie rozkład wsi?
- Doskonale.
- Wobec tego jestem z góry pewny powodzenia.
- A gdyby nadeszli Chiriguanosowie i odebrali nam łupy?
- Nie boję się ich. Na razie jest nas wprawdzie mało, ale wnet nadciągnie tu paruset wojowników.
Niechby wówczas Chiriguanoso-wie spróbowali się z nami...
- Kto jest waszym wodzem?
132
- Drobne oddziały są pod dowództwem kacyków, ale najwyższe dowództwo spoczywa w rękach
jednego z najzdolniejszych ludzi w całym Gran Chaco.
- Cóż to za jeden?-zapytałem, domyślając się już z góry, kto nim jest.
- Geronimo Sabuco! - odrzekł i spojrzał na mnie z triumfującą miną, w przypuszczeniu, że mnie to
wprowadzi w zachwyt.
Ja jednak, na przekór jego nadziejom, zapytałem zupełnie obojętnie:
- Sabuco? Cóż to znaczy? Tak się nazywa wielu ludzi.
- Ale tylko jeden jedyny człowiek tego nazwiska słynie na całą południową Amerykę. Może się
panu obił o uszy wyraz  sendador ?
- Ach, tak! Teraz sobie przypominam. Ma to być znakomity przewodnik. Więc to on prowadzi
wasze zastępy? Czemu jednak nie wybrał się z wami naprzód? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \