[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wcale nie wygląda na rozczarowanego lub zmartwione
go z powodu takiego obrotu rzeczy. - A kto to jest
Cecile?
- Poznałaś ją w poniedziałek na przyjęciu, pamiętasz?
Zamieniłem z nią wtedy parę słów.
Aadne mi parę słów, zakpiła w duchu Stacey.
- A tak, przypominam sobie. Zdawało mi się tylko...
czy Cecile rzeczywiście pochodzi z Belgii? - Lawrance
przytaknął. -1 przeleci pół świata, żeby zjeść z tobą obiad
w sobotni wieczór?!
- Hm, tak naprawdę zamierza zostać na cały weekend.
- Na policzkach Lawrance'a pojawił się ledwie widoczny
rumieniec.
- Mówiłeś już Dee? - zapytała ostrożnie. Lawrance
odwrócił spłoszony wzrok. - Odwagi, nie może przecież
cię zabić. Jesteś w końcu jej szefem.
Nash przysiadł na niedużym pieńku. Jeszcze tylko parę
pociągnięć papierem ściernym dla wyrównania wszyst
kich nierówności i laska będzie gotowa. Aż uśmiechnął
się na myśl, jaką niespodziankę sprawi Stacey.
Był pewien, że Dee Harington potrzebowała nie więcej
niż tydzień, żeby poznać całą prawdę o nim. Miał nadzie
ję, że nie więcej zajmie Stacey dokonanie wyboru między
nim a Lawrance'em Fordhamem.
- Stacey, muszę jutro załatwić parę spraw w miastecz
ku. - Nash podszedł do sofy, na której leżała. - Będę
o wiele spokojniejszy, jeśli ktoś przy tobie będzie przez
ten czas. Zawiadomić Verę czy twoją siostrę?
- A jak myślisz? - Spojrzała na niego ze znaczącym
uśmiechem.
- W porządku. Postaram się, by Vera przyszła
z samego rana, jeszcze zanim dziewczynki wyjdą do
szkoły.
- Nash, ja naprawdę czuję się już o wiele lepiej...
Szczególnie teraz, odkąd mam tę laskę. - Rzeczywiście,
ćwiczyła chodzenie przez cały poranek.
- Na wszelki wypadek zostawię ci swój telefon.
- Jestem pewna, że wszystko będzie w porządku, ale
dziękuję - uśmiechnęła się. - Zresztą, muszę się przyzwy
czajać. Kiedy stanę się już dumną właścicielką szkółki
roślin egzotycznych, pewnie będę również musiała stać się
nie mniej dumną posiadaczką telefonu komórkowego.
- Co takiego?
- Byłam nawet w tej sprawie w banku i, wyobraz so
bie, nie wyśmiali mnie. Co więcej, powiedzieli, żebym
sporządziła biznesplan. Wtedy będą mogli rozpatrzyć mo
je podanie. I wcale nie wyglądało na to, że żartują... -
Sięgnęła po filiżankę świeżo zaparzonej herbaty, którą
Nash postawił przed chwilą na stoliczku. - Archie też
mówi, że to dobry pomysł. Według niego mam jednak
trochę za mało terenu jak na tak ambitne przedsięwzięcie.
- Archie?
- Archie Baldwin, były właściciel ogrodu. Odwiedzi
łam go kilka dni temu w szpitalu. Miałam nadzieje, że
będzie wiedział coś więcej na temat przyszłych losów
ogrodu. Jak na przykład, dlaczego zająłeś się sprzątaniem
terenu, skoro ma on zostać sprzedany pod budowę biurow
ców. - Spojrzała na niego badawczo, ale z jego twarzy nie
można było wyczytać absolutnie nic. - Liczyłam też na
to, że pomoże mi porozumieć się z nowym nabywcą. Mo
że zgodziłby się odsprzedać mi kawałek gruntu po promo
cyjnych cenach.
- Czy to część planu?
- Yhm...
- I co Archie na to?
- Nic. Poradził mi, żebym porozmawiała z tobą.
- I?
- Och, wiesz, jak to było... Najpierw poniedziałkowy
festyn, pózniej ten wypadek, szpital... Zupełnie nie mia
łam do tego głowy. - A może po prostu bałam się usłyszeć
twoją odpowiedz, dodała w duchu.
Podszedł do niej i chwycił za rękę.
- Przepraszam...
- Przepraszasz? Za co? - Jego głos brzmiał tak żałoś
nie, że spojrzała na niego wystraszona.
- Powinienem był ci powiedzieć. Właściwie sam nie
wiem, dlaczego do tej pory tego nie zrobiłem.
- Powiedzieć? O czym? - Z wrażenia aż uniosła się na
ramieniu.
- Archie Baldwin jest... moim dziadkiem.
- Archie? - Stacey nie posiadała się ze zdumienia. -
Więc dlaczego mi nie powiedział? Myślałam, że jest moim
przyjacielem. A ty tymczasem...
W odpowiedzi uniósł w górę jej dłoń i położył ją sobie
na sercu, jakby chcąc w ten sposób przekazać wszystko,
co teraz czuł.
- W tym ogrodzie spędziłem całe dzieciństwo. - Nie
odważył się podnieść wzroku. - Czułem, że jestem tam...
bezpieczny.
Na chwilę zapadła cisza, chociaż Stacey mogłaby przy-
siąc, że słyszy burzę myśli, która rozpętała się teraz w gło
wie Nasha.
- Dwadzieścia lat temu... - odezwał się ponownie -
doszło do strasznej rodzinnej awantury. Miałem wtedy
zaledwie trzynaście lat. Przy tej okazji padło wiele słów,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]