[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nazwisku Carson - zajmowała się domem, siostra była urzędniczką w
magazynie, a brat - majstrem jakiejś linii produkcyjnej. %7ładne z nich nie miało
takich ambicji jak Alex, ale za to byli ludzmi zupełnie szczęśliwymi.
Od pierwszej chwili, gdy jako Bramin z Bostonu" pojawiła się w ich domu,
czuła przez skórę, co o niej myśleli: to ona była winna, że przestało mu
wystarczać to, co już posiadał; to ona, jej długie nogi i szampańskie włosy
wpędziły go w kłopoty; i - oczywiście - to ona go porzuciła.
Jakże teraz miała tam wejść i stanąć z nimi oko
RS
w oko?! Ale nie miała wyboru. Rodzina była częścią Alexa, a Alex był częścią
jej samej. Musiała wziąć się w garść, zmobilizować siły.
Uniosła dumnie głowę i zastukała.' Bez skutku. Piekielny hałas dobiegał z
wnętrza domu. Nikt jej nie usłyszał. Nacisnęła klamkę. Przywołała na usta
okolicznościowy uśmiech i zajrzała do środka.
Długi, słabo oświetlony korytarz kończył się salonem. Zobaczyła fragment
starego stołu nakrytego białym obrusem. Kilka kobiet przebiegło tam i z
powrotem wynosząc naczynia do kuchni i gadając bez przerwy. Ich głosy
mieszały się z tupotem dzieciaków, biegających rozhukanym tabunem po
schodach, i z głosami mężczyzn dobiegającymi z pokoju w głębi - musiało ich
tam siedzieć około setki.
Poczuła, jak wilgotnieją jej dłonie. Wszyscy tu mieli ciemne włosy i oczy oraz
jasną karnację. I nie pamiętała ich imion! Była jakaś Peg, Martha, jakiś Jimmy,
Bette i Phil, wuj o imieniu Whitt, Bob i Robbie, ale... poza rodzicami Alexa nie
była w stanie dopasować żadnego imienia do twarzy.
A potem zobaczyła matkę. Była sama. Pochylała się nad stołem, sięgając po
ostatnie szklanki. Miała na sobie wzorzystą suknię, którą musiała nosić latami.
Wyglądała na zmęczoną, ale niewiele się zmieniła. Ubrania nie były dla niej
ważne, stare wartości - wręcz odwrotnie. Jej skupiony profil uspokajał
najbardziej rozbrykane bachory. Jedno ciche słowo z jej ust stawiało na
baczność wszystkich mężczyzn. Pokłady jej miłości były niespożyte, ale
Stephanie nigdy jej nie doznała.
- Mary Agnes? - powiedziała półgłosem. Starsza kobieta uniosła głowę i bez
śladu zdziwienia popatrzyła na Stephanie. Mary Agnes nigdy niczemu się nie
dziwiła, ale nagle w całym domu tak pełnym wrzawy zrobiło się zupełnie cicho.
Stephanie wyczytała w oczach matki lojalność wobec syna i wściekłość na
kogoś, kto ośmielił się skrzywdzić jedno z jej piskląt - i to dwa razy.
Wytrzymała to spojrzenie bez drgnienia powiek. Mary Agnes zmierzyła ją od
stóp do głów - zamszowe buciki, czerwony płaszcz, makijaż.
RS
- Mam zamiar zobaczyć się z Alexem - powiedziała Stephanie cicho. Gotowa na
ostry sprzeciw, zdziwiła się, kiedy matka tylko skinęła głową i cmoknęła z
dezaprobatą. - Chuda jak patyk. Za mało dba o siebie. Dawno ci to mówiłam. I
stoi tak, w mokrych butach - znowu cmoknęła. - Zdejmij płaszcz i siadaj. Nie
stój tak, jakbym cię miała ugryzć. Siadaj. Poślę Laurie, żeby ci przyprowadziła
Alexa.
Na dzwięk swojego imienia z kuchni wyjrzała kędzierzawa blondynka.
- Stephanie? - jej czarne oczy wyrażały bezmierne zdumienie, ale uśmiech miała
szczerze przyjazny. Weszła do pokoju wyciągając rękę. - Nie pamiętasz mnie?
Spotkałyśmy się chyba tylko raz, tuż przed waszą ucieczką, ale ja ciebie
pamiętam.
- Nie ma czasu na gadanie. Potrzebna jej szklaneczka czegoś mocniejszego -
przerwała Mary Agnes.
- Zmarzła na kość.
- Nie, nie - zaprzeczyła szybko Stephanie.
- Już się robi. Zaraz przyniosę.
- Ale ja naprawdę... - energicznie nalana szklanka białego wina znalazła się w
jej ręku, zanim Stephanie zdążyła dokończyć myśl.
- Jak skończy, przyprowadzisz jej Alexa wydała dyspozycje Mary Agnes i
spokojnie poszła do kuchni z tacą pełną szklanek.
Stephanie zrobiła głośny wdech, uświadamiając sobie ze zdziwieniem, że
właśnie ją powitano.
- Stephanie?
Odwróciła się do kobiety, która musiała być jej rówieśnicą. Były prawie
równego wzrostu, a burza jasnych włosów stanowiła tak niezwykłą rzadkość w
tej rodzinie, że Stephanie z pewnością musiałaby ją zapamiętać.
- Laurie - powtórzyła tamta chichocząc. - Chyba rzeczywiście mnie nie
pamiętasz, co? Usiądz na chwilę. Zabrać twój płaszcz?
- Nie, dziękuję. Ja... - Stephanie zaczerpnęła tchu -ja chcę tylko... Alexa.
RS
- I Bogu dzięki! - odetchnęła z ulgą blondynka i przysiadła na skraju zrudziałej
kanapy.
- Proszę?
Laurie prychnęła śmiechem.
- Ktoś musi mu pomóc. Bóg mi świadkiem, że cała rodzina robi, co może, od
paru tygodni. Mówię ci... Nieważne. Siądz na minutkę -. nagle strzeliła palcami.
- Wiem, dlaczego mnie nie pamiętasz! - wskazała na swoją głowę. - Włosy!
Wtedy nie byłam blondynką. Jak tylko mam jakiś kłopot, zaraz przefarbowuję
włosy. Przez to jestem zakałą rodziny. Miałam już popielate, czarne, w pasemka
i dłuższy czas rude - kiedy jeszcze byłam w szkole.
- Rude - powtórzyła Stephanie jak echo.
- Teraz sobie przypominasz, prawda? Myślałam, że mnie rodzina zabije!
Uciekłam do Alexa. On jeden mnie zawsze rozumiał, ale nie... nie możesz tego
pamiętać. Nie było cię w domu, kiedy przyjechałam, żeby z wami zamieszkać.
Alex i tak mnie odesłał... ale pamiętam to wasze mieszkanko, które tak pięknie
urządziłaś - kobieta wyciągnęła szyję, jej oczy były pełne współczucia. - Co ci
jest? Zrobiłaś się biała jak ściana. Napij się wina - powiedziała łagodnie - i nie
gniewaj się, że tyle gadam. To u nas rodzinne. Nie licząc cioci Mary,
oczywiście.
- Tak, tak, oczywiście - powiedziała Stephanie. Przestań na sekundę paplać -
pomyślała - muszę się zastanowić.
Blondynka uśmiechnęła się znowu.
- Nie krępuj się. Musiało ci nie być łatwo tu przyjść. Wszyscy wiemy, co się
stało za pierwszym razem, ale przez ostatnie parę tygodni nie puścił pary z ust.
Tylko po tym, jak wyglądał i co robił, domyśliliśmy się, że chodzi o ciebie. Nie
bój się, nikt ci tu złego słowa nie powie. Naprawdę... - zawahała się. - Za dużo
gadam. Czekaj, zaraz ci go przyprowadzę.
- Nie - Stephanie odstawiła nietknięty kieliszek i na sekundę zamknęła oczy.
Portrety rudowłosych kobiet, które wyobrażała sobie latami, przelatywały przez
RS
jej głowę jak błyskawice. Stworzyła wszystkie ich odcienie i odmiany:
jedwabiste, proste i długie, aż do pasa, i krótko ostrzyżone, miedzianozłote, afro
i kasztanowe pazie... wszystkie możliwe barwy i fryzury, tylko nie burzę
niesfornych kędziorów opadających na oczy kuzynki Laurie!
- Nie - powtórzyła mocniejszym głosem - sama go znajdę.
- Na pewno? - spytała Laurie niedowierzająco.
- Wierz mi. Na pewno.
Pokój, z którego dobiegał gwar męskich głosów, nie był w końcu tak daleko.
Położony w głębi, stanowił tradycyjny w tym domu przybytek mężczyzn.
Zatrzymała się w progu prawie nieświadoma gęstego dymu cygar, blasku
telewizora i leniwych uwag, gęsto przetykanych dosadnymi zwrotami, na które
nigdzie indziej w domu Mary Agnes nikt by sobie nie pozwolił.
Dwie pary oczu popatrzyły na nią, a zaraz potem już wszystkie były skierowane
ku niej. Rozmowy stopniowo ucichły, a potem nagle z odległego kąta
wystrzeliło ku niej jego spojrzenie i dopadło jej spragnione.
Miał na sobie czerwoną koszulę i ciemne spodnie. Wyglądał niesamowicie!
Gorzkie linie wokół ust, zmęczone, błyszczące niezdrowym blaskiem oczy.
Najwyrazniej nikt od dawna nie kazał mu się ogolić. Był zaniedbany i
opuszczony. Stephanie poczuła, jak ogarniające ją stopniowo gorąco jeszcze
wzrosło. Nigdy lepiej niż teraz nie rozumiała, jak bardzo Alex potrzebował jej
miłości i nigdy dotąd nie była na niego tak wściekła!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]