[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Brent, White, Dick i dwaj jeszcze członkowie załogi, którzy mniej byli wyczerpani brakiem
wody, obserwowali daleki, ledwie widoczny bój. A rezultatów jego mogli się tylko domyślać.
Wszyscy inni na pokładzie barki leżeli milczący i obojętni, ze spękanymi wargami, nie
okazując najmniejszego zainteresowania.
Samoloty niedługo krążyły nad konwojem, najwyżej dziesięć minut, tak przynajmniej
domyślał się Dick, zapomniał bowiem spojrzeć na zegarek w chwili, gdy Warren zameldował
z masztu przylot maszyn. Zanim jeszcze odleciały z wyjątkiem jednego, który runął
w morze, nad konwojem ukazało się kilka potężnych gejzerów ciężkiego, tłustego dymu;
ciemne, cłiybocące się smugi widać było dobrze nawet gołym okiem.
Rozwalili im jakiś tankowiec! powiedział Wbite, ale język miał tak zesztywniały, że
niełatwo go było zrozumieć.
I co to pomoże? uśmiechnął się sarkastycznie Brent. Oni mają całą ropę
z wszystkich wysp indonezyjskich tuż przy linii frontu, a tymczasem my musimy dowozić
benzynę na odległość dziesięciu tysięcy mil!...
Zapadła noc, na tle nieba w północno-wschodniej stronie widoczne były trzy ogniska
pożaru jarzyły się tuż nad morzem niby czerwone gwiazdy. Dick budząc się raz po raz
z pragnienia obserwował je błyszczącymi od gorączki oczami. Aż wreszcie w pomroce świtu
rozpłynęły się zupełnie. Rozpoczynał się piąty dzień bez wody.
XV
WRAK
Gdy słońce wychyliło się z oceanu, ów piąty, zionący żarem już od pierwszej chwili dzień
obudził załogę Tanah , Przed chwilą jeszcze dygocący w nocnym chłodzie ludzie szukali
teraz odrobiny wytchnienia w dusznym powietrzu pod płóciennym daszkiem, rozciągniętym
między masztem i rufą barki.
Od chwili gdy Tanah utknęła w miejscu, kiedy zarówno przy żaglach jak i przy
unieruchomionym sterze nic nie było do roboty, wachtę pełniło tylko dwóch ludzi,
zmieniających się stale co dwie godziny. White wyznaczał ich zazwyczaj według własnego
uznania, ale piątego dnia odstąpił od tego zwyczaju i zwrócił się do załogi z apelem, by
na pierwszą wachtę od szóstej do ósmej zgłosili się na ochotnika. Była to tak zwana
psia wachta , podobnie jak i popołudniowa, od czwartej do szóstej; obie one poprzedzały
moment rozdawania wody, załoga była więc najbardziej wyczerpana pragnieniem.
Dwukrotnie musiał White powtórzyć swój apel, zanim zgłosili się dwaj ochotnicy.
Jednym z nich był Dick Stanton, który postanowił wziąć mniej przyjemną służbę na maszcie,
drugim Pat Connor. Ten ostatni przejął nadzór nad porządkiem na pokładzie barki.
Dick przechodząc zaczepił Harrego pogodnym dzień dobry , ale ten leżał zobojętniały
na wszystko i ledwie rzucił nań okiem. Chłopak powoli wdrapał się na maszt i usiadł
na wąskim siedzeniu. Najpierw gołym okiem, potem przez lornetę skontrolował jasnoszare,
zionące straszliwym żarem niebo. Nigdzie nie zauważył nic, co mogłoby przypominać
samolot. Wreszcie bardzo powoli ruchy jego przypominały film puszczony w tempie
zwolnionym przeniósł lornetę w tę stronę, gdzie ubiegłej nocy paliły się trafione bombami
lotników statki. Chwilę błądził wzmocnionym przez szkła lornety spojrzeniem
po stalowoszarej tafli wodnej. Nigdzie nic daremnie wypatrywał wraków spalonych
statków.
Już miał skierować wzrok w inną stronę, gdy nagle w polu widzenia zjawiła się jakaś
drobna plamka i natychmiast znowu znikła. Osłabione skutkiem pragnienia ręce ledwie mogły
utrzymać ciężką lornetę schwycił ją mocno jedną ręką, drugą podparł łokieć. Teraz już
morze nie skakało przed oczyma. Po chwili szukania natrafił znowu na ów ciemny punkt.
Rzecz oczywista: coś płynie po wodzie, ale co to może być?... Przypomina kształtem
wieloryba lub kaszalota, może jakieś inne wielkie zwierzę morskie... Chyba to nie rekin, bo
przecież rekin tak mocno nie wynurza się z wody... rozmyślał Dick. Odległość wynosi
co najmniej dziesięć mil, musi to więc być coś dużego, skoro widoczne jest tak wyraznie...
Czyżby to wrak statku?... A jeśli, to bardzo dużego... Naturalnie, to wrak!
Ahoj!... Wrak na północno-północny-wschód! rzucił ochrypłym głosem meldunek.
Odległość koło dziesięciu mil!
Wiadomość ta nie obudziła większego zainteresowania. Nawet White, który skończył
właśnie mierzyć wraz z Connorem wysokość słońca, ledwie podniósł głowę znad swoich
obliczeń.
Dick odłożył na chwilę ciężką lornetę i zaczął się rozglądać wokół barki: stała
dotychczasowa asysta łodzi rekiny zniknęła. Otrząsnął się z obrzydzenia na myśl, że to
nowa zdobycz z zatopionych statków konwoju na pewno je przywabiła. Przypomniał sobie
własną przygodę z rekinem i w związku z tym przyszło mu nagle na myśl: jakże dobrze im
było na tamtym atolu bez nazwy! By otrząsnąć się z tych myśli, sięgnął znowu po lornetę.
Nęcił go ten wrak; szybko skierował lornetę w tę stronę, gdzie widział go przed chwilą. Ale
tam go nie było. Dopiero po dobrych paru minutach udało mu się go odszukać. I nagle
wydało mu się, że jest nieco bliżej niż poprzednio... Nie przestawał go już obserwować.
Przed opuszczeniem swego stanowiska zdołał ustalić, że wrak stale się przybliża. Gdy
po śniadaniu był nieco silniejszy i umysł jego pracował mocniej, nagle błysnęła mu myśl...
W pierwszej chwili zdumiała go samego, ale w miarę gdy się zaczął zastanawiać, dochodził
[ Pobierz całość w formacie PDF ]