[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drugiego na zboczach pagórków, ich zielone liście trzepotały w popołudniowych podmuchach
jak łachmaniaste koszule.
Dom Santosa Ramony znajdował się tuż obok drogi, w zagłębieniu stromo
wznoszącego się zbocza. Był tak zapadły w grunt, że jego pokryty gliną dach niemal dotykał
ziemi. Gil skierował swego mustanga na pyliste zbocze, zjeżdżając na podwórko przed
domem Santosa. Spod kół wozu wyprysnęło pięć czy sześć kurczaków. Samego Santosa
dostrzegł na tyłach domu, z kluczem do nakrętek w jednej i puszką meksykańskiego piwa w
drugiej ręce. Bez przesadnego optymizmu przypatrywał się rozklekotanemu traktorowi typu
John Deere, od czasu do czasu ocierając przedramieniem pot z czoła.
Gil zatrzymał mustanga. Chmura piaskowego pyłu odpłynęła między ocieniającymi
posesję drzewami eukaliptusowymi. Gil wyskoczył, podszedł do Santosa i również patrzył na
traktor.
- Co się stało? - spytał.
- Jadłeś cebulę - zauważył Santos.
- To co? Co się stało z traktorem?
- Nie chodzi.
- Wiesz, co się zepsuło?
Santos przełknął łyk piwa i splunął w kurz.
- Gdybym wiedział, to bym naprawił.
- Może układ paliwowy?
- Może co układ paliwowy?
- No, może się zatkał. To się zdarza w traktorach, które pracują w miejscach, gdzie
jest dużo pyłu.
Santos spoglądał jeszcze przez chwilę na traktor, potem pozwolił kluczowi upaść z
brzękiem na ziemię.
- Chodz do środka - powiedział. - Masz ochotę na piwo? Gdzie byłeś przez te dwa
miesiące, odkąd ostatnio cię widziałem?
Weszli do domu. Panował tu cień, lecz nie było wcale chłodniej. W wyłożonej
niebieskimi i żółtymi kafelkami kuchni matka Santosa przygotowywała empenadas, od czasu
do czasu odganiając muchy frędzlami swego czarnego, wyszywanego szala.
- Jak się pani miewa, pani Ramona? - pozdrowił ją Gil.
- Ufff, lepiej mnie nie pytaj. - Miała szczupłą, pomarszczoną twarz, a oczy tak ciemne
i lśniące, że wyglądała, jakby jej oczodoły zasiedliły dwa żuki. - Mój mąż wciąż choruje, jak
wiesz, a winorośl rodzi coraz gorzej. Kto wie, co jeszcze może się zdarzyć?
Santos podszedł do lodówki i wyciągnął dwa piwa. Rzucił jedno przez pokój, Gil
złapał je lewą ręką.
- Chodz dalej - rzekł Santos, prowadząc go do swej sypialni. Zatrzasnął za nimi drzwi
i zupełnie nagle Gil poczuł, jak opanowuje go spokój i cisza, a cały świat staje się bardzo
odległy.
Trudno było po wyglądzie podejrzewać Santosa, że to on właśnie urządził ten pokój.
Był to chłopak niski i gruby, któremu zawsze koszula wyłaziła z dżinsów. Jego twarz, płaska
jak naleśnik i pozbawiona wyrazu, przypominała Gilowi maskę Majów. Czarne włosy
uczesane były z przodu w typową dla roku 1950 grzywę, z tyłu przechodząc w coś jakby
kaczy kuper. Gdy mówił, zaznaczał każdy przecinek splunięciem.
Natomiast jego pokój wyglądał jak klasztorna cela. Był wymalowany na biało i
chłodny. Aóżko, zasłane gładko jednobarwnym, jasnoniebieskim okryciem, szafa z jasnego
dębu z mosiężnymi zawiasami i półka z pół tuzinem książek, wyłącznie po hiszpańsku i
wyłącznie o mistycyzmie. Na ścianie między dwoma zasłoniętymi oknami wisiał olbrzymi,
pozłacany i polakierowany krucyfiks, wysadzany rubinowymi kawałkami szkła i odłamkami
lustra. Wiszący na nim Chrystus przypominał pomalowaną na różowo lalkę, a wyraz
cierpienia na Jego twarzy wydawał się niemal absurdalny.
- No i jakież to zmartwienie przywiodło cię do mnie? - spytał Santos, zdzierając
przepocone buty i siadając ze skrzyżowanymi nogami na łóżku. Pociągnął za kółko wieńczące
puszkę i przyssał się do otworu, zanim piwo zdążyło wykipieć.
- Czym by się tu niepokoić? Może po prostu mam ochotę na pogaduchę z moim
starym kumplem Santosem?
- Za każdym razem, gdy tu przychodzisz, coraz bardziej upodabniasz się
słownictwem do kowboja z kiepskiego filmu. O co chodzi? Zapomniałeś już o tym czasie,
który spędziliśmy razem, butelki wina, które wypiliśmy, i wszystkie te rzeczy, o których
rozmawialiśmy?
Gil zaprzeczył ruchem głowy. Nie otworzył jeszcze swojego piwa. Przyciskał
lodowato zimną puszkę do piersi.
- Właśnie przez te rzeczy, o których rozmawialiśmy, dzisiaj przyszedłem.
- Konkretnie, przez które?
- Magia. Wiesz, ludzie, którzy uprawiają magię. Szamani, uzdrowiciele i tym
podobni. Ludzie, którzy potrafią uczynić się niewidzialnymi i tacy, którzy wiedzą wszystko o
tobie, chociaż nigdy przedtem cię nie spotkali.
- Czyżby? - Santos wyglądał, jakby nie zrobiło to na nim wrażenia, lecz Gil potrafił
zauważyć jego zainteresowanie.
Powiedział po prostu:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]