[ Pobierz całość w formacie PDF ]
towarzystwa, więc powrót do Yorku wydawał się czymś
oczywistym. Teraz jednak myślę, że opuszczenie Londynu
nie było dobrym pomysłem. Gdy tylko zamieszkałam u
matki, Alan zaczął robić trudności ze spłatą.
- Powinnaś wystąpić na drogę sądową - stwierdził sta-
nowczo. - Czy mieliście spisany kontrakt?
- Nie. Postąpiłam lekkomyślnie, ale tak bardzo byłam
szczęśliwa z Alanem i ufałam mu bezgranicznie. Twierdzi,
że mnie spłaci, ale najpierw musi wycenić dom, no i krę-
S
R
ci w sprawie wysokości mojego udziału. - Westchnęła. -
Jest wściekły, ale nigdy nie przypuszczałabym, że będzie
tak wyrachowany i małostkowy. Nie chodzi tu o wielkie
pieniądze, ale mogłabym się jakoś urządzić. Cóż, na razie
muszę narzucać się tobie. - Uśmiechnęła się krzywo. -
Mama i ojczym potrzebują trochę swobody, by dojść do
porozumienia. Nie wzięłam jednak pod uwagę, że wolisz
mieszkać sam. Przykro mi...
- Ależ nie ma problemu - powiedział z pewnym zakło-
potaniem. - Zresztą zgadzam się z tobą, że to najlepsza
metoda treningu. Czuję, że już sporo się nauczyłem.
- To dobrze. - Mary przełknęła resztę wina. - Po to tu je-
stem. Zdobędziesz taką wiedzę, że następna kobieta, z któ-
rą umówisz się na randkę, będzie szczęśliwa.
Ona również nie mogła narzekać na brak szczęścia,
upomniała siebie surowo. Miała Beę, a pod koniec miesią-
ca dostanie pięć tysięcy funtów, które przeznaczy na włas-
ne mieszkanie. Czego więcej mogłaby chcieć?
Wyjęła córeczkę z wanny i otuliła ją ciepłym ręczni-
kiem. Uwielbiała ten moment. Bea była taka rozkoszna po
kąpieli.
Dzisiejszy dzień był pracowity, a przy tym owocny.
Miała przeczucie, że sprawy wreszcie zmierzają w sen-
sownym kierunku. Większość czasu spędziła aktywnie,
nawiązując kontakty z kandydatami do pracy i umawiając
się na spotkania. Bea była bardzo grzeczna. Albo spała,
albo się bawiła.
-Nie wiem, co jutro z tobą zrobię -.powiedziała Mary,
wycierając malutkie stopy. Miała spotkanie ze Stevenem
Hallidayem w Watts Holdings, żeby omówić nowy kon-
S
R
trakt, a z Beą trudno będzie jej się skupić. - Może babcia
nam pomoże? - Wybrała numer matki, ale nikt nie odebrał.
- Twoja babunia nie podnosi słuchawki. - Bea zapiszczała i
zamachała rączkami. Uwielbiała, gdy ktoś mówił do niej. -
Zawsze do mnie oddzwania, ale jeśli tego nie zrobi, będę
musiała wziąć cię z sobą, więc byłoby dobrze, gdybyś tro-
chę pospała... - Uśmiechnęła się do córeczki, która przebie-
rała nóżkami na ręczniku. Zerknęła na zegarek. Tyler po-
winien wrócić za jakieś trzy godziny. Miała więc czas, by
wszystko załatwić. - Dlaczego w ogóle się przejmujemy?
- Połaskotała Beę w stopy. - Znajdziemy piękne miesz-
kanko i będzie nam tam dobrze, prawda?
Raz po raz zagadując córeczkę, zasypała ją talkiem, a
potem pocałowała w brzuszek. Bea zachichotała, łapiąc
matkę za włosy i piszcząc tak głośno, że Mary nie usłysza-
ła wchodzącego Tylera, dopóki nie chrząknął. Odwróciła
się z bijącym sercem.
Stał w drzwiach - wysoki, potężny, dominujący nad
niewielkim pomieszczeniem. Twarz miał jak zwykle nie-
przeniknioną, lecz zarazem jakby... łagodniejszą.
- Cześć - odezwała się nienaturalnie wysokim głosem.
- Nie wiedziałam, że już wróciłeś.
- Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.
Stał w progu łazienki już od jakiegoś czasu, ale nie
chciał przerywać radosnej sceny. Obserwował Mary, jak
bawi się z dzieckiem. Była zaróżowiona i miała potargane
włosy.
- Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie.
- Skorzystałem z pierwszej lekcji. Powinienem spędzać
w domu więcej czasu, kiedy ty tu jesteś.
S
R
Zrobiło jej się bardzo miło, choć wiedziała, że Tyler tyl-
ko odgrywa swoją rolę.
-Zwietnie. Teraz musisz nauczyć się komunikowania.
Mejl albo SMS wysłany w ciągu dnia byłyby dowodem, że
o mnie myślisz.
Tyler zastanawiał się, czy żartowała, czy nie, kiedy w
drugim pokoju zaczął dzwonić telefon. Mary otrzepała
dłonie z zasypki.
- To moja komórka. Na pewno mama. Mam nadzieję,
że będzie mogła jutro zająć się Beą. - Rzuciła spojrzenie
na córkę, potem na niego i zawahała się. - Popilnujesz jej
przez chwilę?
- Dobrze...
Bea nie lubiła, gdy matka znikała jej z pola widzenia i
niebezpiecznie zmarszczyła buzię. Tylera ogarnęła panika.
Patrzyli na siebie nieufnie. Tyler nigdy nie zajmował się
dziećmi, przyglądał się więc małej z prawdziwym zacieka-
wieniem. Perfekcyjna miniaturka, pomyślał. Dziesięć ma-
łych paluszków u dłoni i dziesięć u stóp. Kiedy wyciągnął
rękę, Bea uczepiła się jego palca z zadziwiającą siłą i de-
terminacją.
Miała okrągły brzuszek, pucołowate nóżki i pulchne ra-
mionka, które kończyły się fałdą u nadgarstków, a okrągłe
oczy były nie tylko koloru tej samej świetlistej szarości co
u matki, ale również, jak się wydawało Tylerowi, spoglą-
dały tak samo krytycznie.
Uśmiechnął się, ale to okazało się pomyłką. Wyraz twa-
rzy Bei uległ zmianie i Tyler przeraził się, że za chwilę za-
leje się łzami.
S
R
- Nie, nie rób tego! - połaskotał ją po brzuszku.
Ku jego wielkiej uldze maleńka twarzyczka rozciągnęła
się w uśmiechu. Spróbował znowu, a dziewczynka zachi-
chotała. Potem połaskotał ją w stopy, co spowodowało ko-
lejny wybuch śmiechu.
Idzie rak, nieborak... - Odmierzał palcami odległość od
brzuszka do ramion. Mała popiskiwała radośnie, Tyler też
nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
- Ona cię polubiła.
Spojrzał na Mary, która obserwowała ich z wielkim za-
ciekawieniem.
- Myślałem, że zacznie płakać - sumitował się.
- Wygląda na szczęśliwą.
Weszła do łazienki. Tyler poczuł zapach jej perfum, gdy
pochylała się nad dzieckiem.
-Czy lubisz bawić się z Tylerem? - zapytała, a Bea głoś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]