[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wierzę, że sztuka powinna służyć dobru.
- Dominiku, powinieneś wymyślić jakiś wzór na dobro. Jeżeli x to
życzliwość, a y... równa się... Pomyślmy. Tak naprawdę nie ma
wielu słów, które instynktownie kojarzymy z dobrocią... prawda,
Charles?
Posłałam mu uśmiech. Spojrzał na mnie pustym wzrokiem i od-
wrócił spojrzenie.
- Odwaga? - zaproponował Stephen.
- Wspaniale, Stephen - zwrócił się z ulgą do pasierba.
- Ale i zli ludzie często bywają bardzo odważni.
- Sprawiedliwość?
- Owszem. Widzę, że podobają ci się pogańskie cnoty. Słuchaj
mnie, Charles.
- Pogańskie cnoty, ciociu Ruth? - Stephen spojrzał na mnie z
zachwytem wzrokiem pełnym fascynacji.
- Tak. Cnoty, które istniały przed Chrystusem. Surowe, męskie
cnoty. - Przemawiałam twardo, wymagały tego słowa, które
wypowiadałam.
- Dobrze, mamo - wtrącił William - jakie cnoty mamy Stephen i
ja, pogańskie czy chrześcijańskie?
Uwielbiam sposób mówienia Williama. Jest taki łagodny. Drugi
Dominik. Dominik przeważa. Stephen spojrzał na Elizabeth.
- Obaj jesteście dobrymi chłopcami.
- Ach. Aaaach. O Boże, mamo. Nigdy nie mów tego przy lu-
dziach, nawet szeptem - Stephen zatoczył się po pokoju jak
ranny.
- Przepraszam. Przepraszam, Stephenie. Przepraszam, Williamie
- Elizabeth roześmiała się.
- Fatalnie ci to wyszło, Elizabeth - Dominik obdarzył ją uśmie-
chem.
- Wiem, Dominiku. Wiem o tym.
- Może Chrystus miał po uszy całego tego stylu macho i zaczął
wygłaszać kazania o łagodności, cierpliwości et cetera. I miłości
przez duże M. Jak sądzisz, mamo, czy on nie był pierwszym
człowiekiem nowej fali"?
- Stephen, to brzmi zupełnie jak bluznierstwo. - Powiedziała to z
łagodnym uśmiechem. Nie potrafiła uśmiechać się inaczej.
- Nie można mieć wszystkich cnót naraz.
- Pogańskie i chrześcijańskie cnoty - odezwał się Charles, wpa-
trując się intensywnie w chłopców - są niemal sobie
przeciwstawne. Delikatna odwaga? Aagodna sprawiedliwość?
Los decyduje o tym, od jakich cnót zależeć będzie nasze życie.
Ty, Stephenie, mógłbyś na przykład odkryć, że tylko odwaga
może ocalić twoją duszę. %7łe byłeś miły, łagodny i kochający...
ale te chrześcijańskie wartości okazały się zbyteczne. Potrzebna
ci była inna cnota, odwaga.
Charles, spójrz na mnie. Spójrz na mnie! Proszę bardzo, możesz
w ten sposób, jeśli chcesz. Ja jestem odważna. Czemu ty nie
potrafisz?
- Elizabeth, co jest największą cnotą? - spytał Dominik. Tak,
opowiedz mi o cnotach, Elizabeth.
- Mój Boże, to takie trudne pytanie.
- Odpowiedz, mamo - wtrącił Stephen.
- Nie istnieje jedna cecha charakteru, która zastępuje pozostałe.
Jak powiedział Charles, można być jednocześnie okrutnym i
odważnym, wiernym i ambitnym. Przykro mi, ale nie jestem
dobra w udzielaniu ostatecznych odpowiedzi.
Och, daj spokój, Elizabeth. Przestań dopraszać się współczucia.
Zwietnie dajesz sobie radę.
- Chłopcy chcieliby usłyszeć twoje zdanie... to ważna sprawa
-oczy mi zabłysły.
- Chodzi o stosunek do świata. Do innych ludzi. I do siebie
samego. To postawa... to wiara oparta na gotowości robienia
tego, co dobre i słuszne, niezależnie od wszystkich okoliczności
życiowych. Taka jest, jak przypuszczam, moja filozofia
życiowa... trzeba poprzedzić działanie... namysłem. Bo zło, jakie
czynimy, ma początek w złych myślach. A więc trzeba
pielęgnować w sobie dobre myśli. A z tego wynikną dobre
działania. Ja... Nieważne, że... to się nie zawsze udaje... niemal
zawsze okazuje się trudne. Charles podszedł do niej.
- O tak, masz rację, Elizabeth. - Przysiadł na poręczy jej fotela.
- A więc to coś jest w duszy... w sercu czy w umyśle człowieka? -
spytałam z pewnym zainteresowaniem.
Okaż szacunek, Ruth. Ta kobieta mówi szczerze.
- Wszędzie - kiwnęła głową. - I to wymaga... tak wiele. Spoglądał
na nią jak na jakieś bóstwo... boginię. To jest właśnie
to. Coś, czego może nie będę umiała pokonać. Ale pokonam!
- Mamo. Jesteś aniołem. Zawsze o tym wiedziałem - wybuchnął
Stephen. Nie wstał z krzesła. - Ale kiedy mówisz o dobroci, ja
chcę tylko być zły. Przebiegnijmy się dookoła jeziora! William?
Ciociu Ruth? Chodzcie, pokażę wam, jak szybko biegam -
wyciągnął do mnie rękę.
- Dołączę pózniej - powiedział William - muszę najpierw pójść
do garażu naprawić rower.
Czasami William wolał być sam. Moje niezależne, poważne
dziecko.
- Ciociu Ruth, czy pójdziesz ze mną na spacer? - zapytał Stephen.
Zawahałam się. Nie mogłam odpowiedzieć: Wolę zostać z
Char-lesem. Twoim ojczymem. %7łeby sprawdzić, czy potrafię
przełamać jego opór. Jego chęć porzucenia mnie".
- Tak. Dobrze, Stephen. Idz pierwszy, dogonię ciebie.
- Zwietnie. Do zobaczenia, ciociu Ruth.
Zerwali się obaj i pomknęli jak strzała, każdy do swego celu.
Wskutek impetu, z jakim wypadli z pokoju, niemal otworzyły się
na oścież okna. Odeszli. Młodzi opuścili nasze zgromadzenie.
Siedzieliśmy przez chwilę spoglądając po sobie w milczeniu. Jak
to dorośli. Z pobłażliwym uśmiechem.
Matka przerwała ciszę:
- Zastanawiam się, Charles, czy nie zawiózłbyś mnie do
Barn-ham? Dasz radę? To tylko dziesięć minut jazdy. Obiecałam
Claude przywiezć jej na lunch trochę naszych pomidorów. Ben
zerwał je dzisiaj rano. Chętnie dam je jej sama.
- Do usług, Aileen. Z przyjemnością.
- Ja też pojadę - zaproponowałam - od wieków nie widziałam
Claude.
W towarzystwie dwóch nieco głuchych i niemrawych starszych
pań znajdzie się z pewnością trochę czasu... na rozmowę.
- Ależ Ruth! Przecież ty nigdy nie lubiłaś Claude.
Och te matki! O czym one nie wiedzą! O czym nie pamiętają!
Sprawy, do których nasza pamięć nie sięga. Nic dziwnego, że
marzymy o ucieczce. Pożarłyby nas, gdyby mogły.
- Nonsens, mamo.
- Czy będziecie jechać przez wieś? - spytał Dominik.
- Dominiku, od ilu lat przyjeżdżasz do Lexington? Masz najgor-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]