[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cych, gniewnych słów, zmieszanych ze słowami i nawet całymi zdaniami w poprawnym
języku angielskim, co było mniej obce, lecz jeszcze bardziej zdumiewające. Głos ten klął i
wymyślał gwałtownie; podziurawił gradem przekleństw uroczysty spokój zatoki. Zaczął
od nazwania mnie świnią i od tego epitetu przeszedł crescendo do nie dających się po-
wtórzyć przymiotników — angielskich. Ów człowiek na górze pienił się głośno w dwóch
językach z taką szczerością w swej pasji, iż przekonał mię prawie, że popełniłem jakiś
grzech przeciw harmonii wszechświata. Z trudem mogłem go dojrzeć, ale przyszło mi na
myśl, że doprowadzi się do jakiegoś ataku.
Nagle zamilkł. Usłyszałem, że prycha i sapie jak delfin. Rzekłem:
— Co to za parowiec, proszę pana? — Co? Co takiego? Kto pan jesteś?
— Jesteśmy załogą rozbitków z angielskiej barki, która się spaliła na morzu. Dobiliśmy tu
dziś wieczór. Jestem drugim oficerem. Kapitan znajduje się w szalupie i chciałby wie-
dzieć, czyby pan nie mógł nas gdzie zabrać.
— Ach, Boże drogi! Doprawdy że... To jest „Celestial" z Singapuru w powrotnej drodze.
Porozumiem się z waszym kapitanem jutro rano... i... tego... czy pan mnie słyszał przed
chwilą?
— Zdaje mi się, że cała zatoka pana słyszała.
25
— Myślałem, że to łódź z wybrzeża. Niechże pan posłucha: ten przeklęty wałkoń, łotr —
strażnik portowy — znów się pospał — niech go wszyscy diabli! światło zgasło i o mało co
nie wpakowałem się na koniec tego, psiakrew, pomostu. Już trzeci raz urządza mi taki
kawał. A teraz pytam się pana, czy mógłby kto znieść coś podobnego? To wystarcza, że-
by człowieka doprowadzić do wariacji. Zrobię na niego raport... Doprowadzę do tego, że
pomocnik rezydenta wyrzuci go do diabła! Niech pan patrzy — nie ma światła. Zgasło,
tak czy nie? Biorę pana na świadka, że światło zgasło. Powinno tam być światło, przecież
pan wie. Czerwone światło na...
— Tam było światło — rzekłem łagodnie.
— Ale przecież zgasło, człowieku! Co panu przyjdzie z takiego gadania? Sam pan widzi,
że zgasło — może nie? Gdyby pan musiał prowadzić porządny parowiec wzdłuż tego za-
traconego wybrzeża, potrzebowałby pan także światła. Dam mu takiego kopniaka, że po-
leci z końca na koniec swojego nędznego pomostu. Zobaczy pan, że to zrobię. Ja go...
— Więc mogę powiedzieć mojemu kapitanowi, że pan nas zabierze? — wtrąciłem.
— Dobrze, zabiorę was. Dobranoc — rzekł szorstko. Wróciłem, przywiązałem łódź do po-
mostu i nareszcie położyłem się spać. Poznałem już ciszę Wschodu. Słyszałem urywki
wschodniego języka. Ale gdym znów otworzył oczy, cisza była tak wielka, jakby nikt jej
nigdy nie mącił. Leżałem w powodzi światła, a niebo nigdy jeszcze nie wydało mi się takie
dalekie, takie wyniosłe. Otworzyłem oczy leżąc wciąż bez ruchu. I wówczas zobaczyłem
ludzi Wschodu — patrzyli na mnie. Pomost — jak długi — zapełniony był ludźmi. Widzia- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \