[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z nimi przez mur, rozłożył pod kaktusowym żywopłotem opodal ich śpiworów płaszcz
deszczowy i zasnął. Nie czuł ani chłodu, ani głodu.
- Mecz krokieta? - Burden skrzywił się. - To dziwne.
Mac zastał Burdena już w piżamie.
- Jest oczywiście w stanie histerii?
Mac zaprzeczył ruchem głowy.
-Nie sądzę. Myślę, że jest jeszcze w szoku. Ale trzyma się całkiem dobrze
- Przypuszczam, że skarżyła się na moje pytania - . Burden był wyraznie
zirytowany tym, że Mac spacerował z Julią przez cały wieczór.
- Nie ma do pana pretensji. Po prostu broni swego męża. - Mac uśmiechnął się. -
To Å‚adna kobieta, co?
Na miłość boską, Mac, to nie jest chwila na takie uwagi!
Mat- pożegnał się i wyszedł z pokoju Burdena. Czy pani Duckham jest ładna? -
zastanawiał się Burden. Przez cały dzień mimo woli myślał o jej motaęe),
przylegającej do ciała sukni. To fakt.
le po drugiej stronie Atlantyku w Waszyngtonie stanowczo należało do udanych.
Trunków nie brakowało, stoły były suto zastawione, a goście plotkowali, żartowali i
flirtowali ze sobÄ… i z gospodyniÄ….
Priscilla wiedziała jednak dobrze, kogo trzeba faworyzować. Potrzebny jej był
ktoś bardzo wpływowy, człowiek, który mógł popierać decyzje i zmieniać zarządze-
nia. A ponieważ właśnie najstarszy wiekiem i rangą pułkownik wyraznie jej
nadskakiwał, poprosiła go, żeby pozostał po odejściu innych gości. Usiedli obok
siebie na kanapie i paplali o konieczności porozumienia się pomiędzy ludzmi.
Rozmowa zeszła na temat zdrowia i kwestię utrzymywania dobrej formy fizycznej.
Priscilla mówiąc o palpitacji serca przyłożyła rękę gościa do swojej piersi. Gest ten
upoważnił go do pocałowania jej i do coraz śmielszych pieszczot.
Następnego ranka zadzwonił, żeby podziękować gospodyni za przyjęcie.
- Może pani być pewna - powiedział - że zajmiemy się sprawą pani męża.
Mówiono mi, że jest wybitnym fachowcem. Umówimy się na wieczór, może będę
mógł pani więcej powiedzieć na ten temat.
Ku zadowoleniu pułkownika uzyskanie awansu dla Raille'a okazało się
niespodziewanie łatwe: Od dwóch dni pewni urzędnicy zastanawiali się nad
sposobem odsunięcia go od śledztwa nad katastrofą Tanga No- vember".
Postanowiono zaproponować mu dobre stanowisko w NASA, czyli w Narodowym
Urzędzie Badania Przestrzeni Kosmicznej.
We wtorek wczesnym rankiem Sharlie pożegnał się z matką i pojechał do ,wioski
rybackiej po Laurę. Deszcz już nie padał, niebo przejaśniało się, dzień zapowiadał
się pogodny, w sam raz dla Cantallaluny. Jechali motocyklem pod górę, mijając
szybko i z hałasem uśpione jeszcze wioski. Zatrzymali się dopiero na głównej
górskiej drodze i czekali w milczeniu. Po kwadransie usłyszeli turkot innego
motocykla i zobaczyli zbliżające się do nich światło reflektora. Laura pomachała
ręką. Cantallaluna, niezbyt zadowolony ze spotkania, zatrzymał motor. Sharlie
zaczął mu zadawać pytania.
Nie mam czasu - żachnął się Cantallaluna - jeżeli chcecie porozmawiać, to
jedzcie za mnÄ….
Po chwili znalezli się w tak podłym terenie, że Sharlie zląkł się o motocykl kuzyna.
Podążyli więc za Oantallalu- ną piechotą, patrząc z przerażeniem, jak jego motocykl
podskakuje na wybojach i z jakim trudem pnie się w górę.
Kiedy go wreszcie dogonili, zastali go zgiętego wpół i biegającego z miejsca na
miejce w poszukiwaniu grzybów. W jednej ręce trzymał torbę, a drugą obcinał grzyby
tuż przy ziemi. Gdy zobaczył Laurę, podał jej torbę, by mieć obydwie ręce wolne.
Sytuacja była groteskowa: mały, gruby Cantallaluna krzątający się jak w ukropie i
śpiewający uiywki z arii operowych, za nim ostrożnie przedzierająca się przez krzaki
Laura, wreszcie Sharlie, który obskakiwaÅ‚ CantallalunÄ™ ze wszystkich stron i §p
sypywał go pytaniami.
Od czasu do czasu Cantallaluna przestawał śpiewać, prostował się i mówił:
- W sobotę rano? Gdzie to ja byłem? Aha, po drugiej stronie pagórka.
Tego dnia nie śpieszył się z towarem do samolotu, więc poszedł znacznie głębiej
w las niż zazwyczaj. W soboty
i niedziele zbierał grzyby dla miejscowych restauracji. Wyruszył wpół do czwartej
rano, a do zbierania wziął się chyba w godzinę pózniej.
Przerwał opowiadanie, bo całkowicie pochłonęło go grzybobranie. Grzyby rosły tu
nie pojedynczo, ale całymi tuzinami.
- Tak jest zawsze po deszczu - tłumaczył Laurze - wyłażą całymi rodzinami.
W sobotę rano, owszem, słyszał samolot.
- Z początku myślałem, że to trzęsienie ziemi, potem że to może wybuch
wulkanu. Nie był to właściwie hałas. Prędzej gigantyczny wstrząs powietrza. Muszę
przyznać, że się przestraszyłem.
Cantallaluna przerwał, bo znęciła go duża grupa grzybów.
- Nie wiedziałem, co to jest, aż spojrzałem w górę. Nawet wtedy nie byłem
pewny. Może to orzeł? Zasłonił niebo i zniknął. Dopiero potem zorientowałem się, że
to ryk motorów odrzutowych. Ale nie mogę powiedzieć, że słyszałem huk zderzenia z
ziemią. Jak daleko to było stąd? Jakie trzy kilometry.
Było coraz jaśniej. Sharlie zaczął robić zdjęcia. Ostatecznie Cantallaluna był
ostatnim człowiekiem, który widział Tango November" w powietrzu. Na pewno znaj-
dzie się gazeta albo tygodnik, który zechce opublikować jego fotografię. Zpiewaj do
księżyca" z pewnością zasługuje na specjalny artykuł, chociażby jako przedstawiciel
góralskiego folkloru.
Cantallaluna zaczął przeklinać. Narzekał, że mu przeszkadzają.
- Samolot startuje o'siódmej. Muszę stąd uciekać o szóstej.
Sharlie spojrzał na zegarek, a potem na niebo. -, Która była godzina?
x- Kiedy zobaczyłem samolot? Piąta trzydzieści pięć bez pół minuty.
Od Citta Sharlie wiedział, że zegary lotniska zatrzymały się na godzinie piątej
czterdzieści. Nie zgadzało się to z czasem, jaki podał mu Cantallaluna.
- Skąd znasz tak dokładnie godzinę?
- Ze względu na godziny startu samolotu zawsze noszę przy sobie zegarek -
mruknął Cantallaluna i pochylił się, żeby zlikwidować kolejną rodzinę grzybów.
- Przecież w sobotę nie śpieszyłeś się na samolot?
- Ale przyzwyczaiłem się do zegarka. Ciągle sprawdzam godzinę. Ale zegarek
noszę na ręku tylko dla kontroli. Prawdziwy czas mam tutaj! - stuknął się palcem za
uchem.
Sharlie, dysząc ciężko, usiłował dotrzymać kroku Can- tallalunie i nie ześliznąć się
ze stromego urwiska.
- Którego zegarka używałeś w sobotę?
Cantallaluna zniknął na chwilę wśród krzaków i po
chwili wynurzył się z gęstwiny z pełnym workiem grzybów.
" - Zawsze sprawdzam czas na zegarku, możesz być spokojny.
Szare tło lasu zabłysło barwami w promieniach porannego słońca. Cantallaluna
zawiązał worek.
- Chcecie trochę grzybów na obiad?
- Daj spokój. Zostaniemy i zbierzemy, ile zechcemy.
- A czy odróżniasz dobre grzyby od trujących?
- Jeżeli się nawet pomylimy, to liczę na babcię. Ona je będzie gotować.
- Jak się babcia miewa? m zainteresował się na odchodnym Cantallaluna. -
Nonna Lisa to dobra kobieta. Powiedz jej, że wstąpię do niej któregoś dnia i będzie
mi mogła przyrządzić serago.
Jego głos dochodził ich coraz słabiej, bo Cantallaluna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]