[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do tańca, przytaknęła natychmiast głową i z wdziękiem poddała się jego
ramionom. Poprowadził ją na środek sali i przez pierwsze kilka minut nie odzywał
się ani słowem. Wreszcie odsunął się od niej trochę i spojrzał jej w oczy.
Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale jest mi strasznie przykro... zaczął
drżącym głosem. To nie chodzi tylko o mnie. Nam wszystkim jest strasznie
wstyd z powodu tego, jak traktowaliśmy cię przedtem. Dobrze wiem, że jest za
pózno, żeby cokolwiek naprawić, ale...
Melissa położyła mu delikatnie palec na ustach. Wcale nie jest za pózno, Brett
powiedziała. Wiem, co czują wszyscy. Widziałam to dzisiaj w oczach gości
na sali. Ale wcale nie musimy o tym teraz rozmawiać. Przeszłość to tylko
przeszłość i wszystkie duchy przeszłości zostały już pogrzebane.
Brett milczał przez chwilę, po czym spojrzał na nią pytająco.
Czy możesz mi coś powiedzieć? spytał.
Melissa uśmiechnęła się figlarnie. Może mogę odrzekła. A co?
Brett wahał się przez chwilę, wreszcie zapytał o coś, co dręczyło go przez pięć
długich lat. Chodzi mi o D'Arcy... zaczął. Czy dla ciebie... czy dla ciebie
ona istniała naprawdę?
Teraz Melissa odpowiedziała milczeniem. Wreszcie skinęła głową. Dla mnie tak
powiedziała. Była częścią mnie. I chyba istniała też naprawdę dla Teri.
Brett uniósł zdumiony brwi. Ale Teri popełniła samobójstwo.
Może tak odrzekła dziewczyna poważnym głosem a może nie. Może
zabiła ją D'Arcy.
Tańczyli dalej, poddając się rytmowi walca, a kiedy wybrzmiały już ostatnie takty i
zeszli z parkietu, Brett zadał jej jeszcze jedno pytanie.
A co się stało z twoją matką?
Melissa poczuła, jak przebiega ją dreszcz, ale po chwili ostrząsnęła się. Nie
wiem powiedziała mocnym głosem - i nie chcę wcale wiedzieć.
Była to prawda. Dzisiaj wieczorem pogrzebała wreszcie
do końca resztki swej przeszłości.
Trzy tysiące mil na zachód w jednym z pokoi okazałej rezydencji, położonej wśród
wzgórz okalających Los Angeles, znajdowała się w tej chwili Phyllis Holloway.
Siedziała nerwowo na brzeżku krzesła i spoglądała na młodą kobietę, studiującą jej
referencje. Kiedy kobieta uniosła wreszcie wzrok i uśmiechnęła się, Phyllis
odetchnęła z ulgą. Udało się pomyślała.
No cóż, muszę przyznać, że wszystkie poprzednie rodziny były zadowolone z
pani pracy, pani Holloway powiedziała kobieta. Sądzę, że jest pani właśnie
taką osobą, jakiej szukamy. Może pójdziemy na górę i pokażę pani nasze dziecko.
Serce Phyllis biło niecierpliwie z podniecenia. Od chwili, kiedy po raz pierwszy
znalazła się tutaj dwie godziny temu, wszystko sprawiało na niej dobre wrażenie.
Dom był duży i przestronny, a sama posiadłość zajmowała całe dwa akry na
szczycie wzgórza, z którego roztaczał się piękny widok na Los Angeles z jednej i
dolinę San Fernando z drugiej strony. Był tu też basen pływacki o wymiarach
olimpijskich, dwa korty tenisowe i starannie utrzymany ogród, który przywoływał
w jej sercu wspomnienia domu.
Dom.
Niestety, Secret Cove i Maplecrest już dłużej nie były i nigdy nie będą jej domem.
Musiała obiecać Charlesowi, ze nigdy więcej nie powróci na Wschodnie
Wybrzeże, a on w zamian za to zgodził się, że nie poda jej do sądu za znęcanie się
nad dzieckiem.
Jak gdyby znęcała się nad Melissa! Już na samą myśl o takim posądzeniu gotowała
jej się krew w żyłach.
Jedyne, co zawsze starała się robić, to nauczyć Melisse dobrych manier. I co
otrzymała w zamian? Ani krzty wdzię-esnoftei, do której przecież miała pełne
prawo. Mało tego! Pozbyto się jej jak pierwszej lepszej służącej, zabroniono jej
kiedykolwiek odwiedzać Melissę, a pieniądze otrzymane po
rozwodzie starczyły jej ledwie na rok.
Ale przecież przetrwała, a posada u tego prawnika w średnim wieku i jego młodej
żony była doskonałą o-
kazją.
Będzie miała do swej dyspozycji nie jeden, a parę pokojów, tuż obok pokoju
dziecinnego na pierwszym piętrze i będzie traktowana jak członek rodziny.
A kiedy w końcu i to małżeństwo się rozpadnie, co niechybnie musi nastąpić...
Odsunęła od siebie tę myśl, bo właśnie w tej chwili ta kobieta jak jej było na
imię...? Emily! - otworzyła drzwi pokoju dla dziecka. Ze stojącej obok otwartego
okna kołyski dobiegło ją ciche gaworzenie, przeszła przez pokój i pochyliła się nad
nią, by przyjrzeć się niemowlęciu, które miało zostać powierzone jej pieczy.
Z kołyski spoglądały na nią poważnie duże, piwne oczy. Maleńka twarzyczka była
okrągła i pucołowata z dołkiem w podbródku.
Jesteś najsłodszą dziecinką, jaką kiedykolwiek widziałam powiedziała słodko
Phyllis i wyjęła dziewczynkę z kołyski, przytulając ją mocno do siebie.
Dziecko natychmiast rozpłakało się, a Emily podeszła szybko, chcąc zabrać je z jej
rąk. Jednakże Phyllis odwróciła się i potrząsnęła głową.
Nie, musi się przyzwyczaić do tego, że trzymają ją także inne osoby oprócz
matki. Wie pani przecież, że dziecku nic nie zaszkodzi, jak sobie czasem popłacze.
To zupełnie naturalne. Spojrzała na kwilące w jej ramionach niemowlę i
przycisnęła jej mocniej do siebie, Nic ci nie będzie, prawda? Będziesz mnie
kochać tak mocno jak ja ciebie i wkrótce będziesz dla mnie jak córeczka.
Dziecko płakało jeszcze przez chwilę, a potem nagle umilkło, jak gdyby wyczuło
jakieś niewidzialne niebezpieczeństwo. Wpatrywało się teraz ostrożnie w swą
piastunkę.
Phyllis uśmiechnęła się uspokajająco do stojącej obok niespokojnej młodej matki.
Widzi pani? powiedziała. Wszystko będzie w porządku i nie musi się pani
o nic martwić. Będę traktowała pani dziecko, jak gdyby było moim własnym.
Milczała przez jedną, a może dwie sekundy i dodała na koniec ledwie słyszalnym
głosem, tylko do siebie:
Tak... Będzie dla mnie jak moje drugie dziecko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]