[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wzrok w wampira.
- Nie ma mowy. Wzruszając ramionami, jakby chciał powiedzieć Zrobiłem wszystko,
co mogłem , Damon podniósł gałąz, którą przed chwilą upuścił...
- Nie! - krzyknęła Elena. - Damon, zrobię to. Wampir uśmiechnął się, tak jak
uśmiechał się tylko w chwilach triumfu. Elena odwróciła wzrok i podeszła do Matta. Jego
twarz wciąż była blada i zimna. Przysunęła policzek do jego twarzy i szepnęła mu do ucha:
- Matt, miałam już do czynienia z Damonem. Nie da się go wykiwać. Musimy grać
według jego reguł, na razie. Potem może uda nam się uciec... - Zmusiła się do dodania. - Dla
mnie? Proszę?
Prawda była taka, że zbyt dobrze znała upartych facetów. I wiedziała, jak nimi
manipulować. Nie lubiła tego w sobie, ale w tej chwili najważniejsze było uratowanie
Mattowi życia, żeby rozważać moralne aspekty swojego postępowania.
%7łałowała, że zamiast niego nie była to Meredith albo Bonnie. Nie, żeby komukolwiek
życzyła takiego bólu, ale Meredith miałaby już plany C i D, zanim ona sama opracowałaby B.
A Bonnie już patrzyłaby na Damona wielkimi brązowymi, pełnymi łez oczami...
Nagle Elena pomyślała o czerwonym ognikach, które dostrzegła w oczach Damona
mimo ciemnych okularów, i zmieniła zdanie. Lepiej, żeby Bonnie nie zbliżała się teraz do
Damona.
Ze wszystkich facetów, których znała, Damon był jedynym, którego złamać mogła
tylko ona, Elena.
Och, Matt jest taki uparty. A Stefano czasem potrafi być niemożliwy. Ale obaj mają
guziki z napisem Naciśnij mnie . Wystarczy je znalezć - no, czasem trzeba się nieco wysilić
- i w końcu stają się potulni jak baranki. Jak każdy mężczyzna.
Oprócz tego jednego...
- W porządku, dzieci, dosyć tego ociągania się. Więc na czym skończyliśmy? - Damon
przechadzał się tam i z powrotem, uderzając gałęzią o wnętrze otwartej dłoni. - Och,
wspaniale - rzucił, jakby nagle się zorientował. - Dziewczyna i jej rycerz będą się całować.
Tymczasem w pokoju Stefano Bonnie zaczynała się niecierpliwić.
- Meredith, odpowiedz mi wreszcie, znalazłaś kopię wiadomości Stefano czy nie?
- Nie. Znalazłam zupełnie inną wiadomość.
- Inną? Co w niej jest?
- Możesz wstać i podejść do komputera? Bo chyba powinnaś to zobaczyć.
Bonnie jakoś dokuśtykała do komputera. Przeczytała tekst - brakowało w nim chyba
tylko kilku ostatnich słów - i serce jej stanęło.
- Damon zrobił coś Stefano! - stwierdziła stanowczo. Więc Elena nie miała racji.
Damon był do szpiku zły. Teraz Stefano może już nawet...
- Nie żyć - dokończyła jej myśl Meredith.
- Kiedy ostatni raz próbowałaś się kontaktować z Mattem i Eleną?
- Nie wiem. Nie wiem nawet, która jest godzina. Ale dzwoniłam do nich dwa razy po
wyjściu od Caroline i raz, gdy byłyśmy u Isobel. A potem próbowałam jeszcze kilka razy, ale
zawsze byli poza zasięgiem.
- Ja też próbowałam, z takim samym skutkiem. Jeżeli pojechali do Starego Lasu...
Sama zresztą wiesz, co tam się dzieje z telefonami.
- Mają też zapchaną skrzynkę głosową, więc nawet nie możemy zostawić im
wiadomości, żeby odsłuchali, jak wyjadą. To samo z esemesami.
- Mejl - powiedziała Meredith. - Stary dobry mejl. Możemy wysłać Elenie mejla,
którego odbierze z komórki.
- Tak! - Bonnie zawołała niemal radośnie. Ale potem zawahała się chwilę i szepnęła -
Nie.
Miała wciąż przed oczami słowa z prawdziwej wiadomości Stefano Ufam
opiekuńczości Matta, osądowi Meredith i intuicji Bonnie. Powiedz im, żeby o tym pamiętali .
- Nie możemy napisać jej, co zrobił Damon. - Położyła rękę na ramieniu przyjaciółki,
która zaczynała już pisać. - Przypuszczalnie już wie.
A jeżeli nie, to może jej to tylko przysporzyć kłopotów. Damon jest przy niej.
- Matt ci to powiedział?
- Nie. Ale Matt był nieprzytomny z bólu.
- A może to z powodu tych robaków? - Meredith spojrzała w dół, na swoją kostkę. Na
gładkiej oliwkowej skórze odcinało się kilka czerwonych bąbli.
- To możliwe, ale nie, to nie było to. Ani drzewa. To był po prostu czysty ból. I nie
wiem, skąd to wiem, ale jestem przekonana, że to sprawka Damona. Na pewno.
- Cóż, mój osąd każe mi ufać tobie. Skądinąd, teraz już widzę, o co chodziło Mattowi.
Styl tej wiadomości idealnie pasuje do Stefano.
- Tak jakby Stefan mógł naprawdę zostawić Elenę z tym wszystkim, co się tutaj dzieje
- dodała oburzona Bonnie.
- No tak, Damon oszukał nas wszystkich.
- Ciekawe, czy ukradł pieniądze? - rzuciła Bonnie.
- Nie sądzę, ale sprawdzmy. Podaj mi wieszak. Bonnie sięgnęła do szafy i przy okazji
wyciągnęła z niej jedną z bluzek Eleny żeby się w nią ubrać. Była za duża, bo naprawdę
należała do Meredith, ale przynajmniej zrobiło się jej cieplej. Tymczasem jej przyjaciółka
odsunęła bujany fotel i wieszakiem próbowała podważyć kolejno kilka desek. Gdy już
znalazła tę właściwą, ktoś zapukał do drzwi. Dziewczyny podskoczyły.
- To tylko ja. - Pani Flowers niosła worek z ubraniami Stefano i tacę, na której były
kubki, kanapki, bandaże i ziołowe okłady.
- Pomożemy pani - zaoferowała Meredith. Bonnie zabrała tacę, a pani Flowers
położyła worek na podłodze.
Meredith wróciła do podważania desek.
- Jedzenie! - zawołała Bonnie z wdzięcznością.
- Tak, kanapki z indykiem i pomidorem. Częstujcie się. Przepraszam, że nie było mnie
tak długo, ale musiałam przygotować okłady. Pamiętam, jak mój brat, przed laty, mawiał... na
miłość boską! - Urwała, wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą leżała deska usunięta
przez Meredith. Sporych rozmiarów dziura w podłodze była wypełniona studolarowymi
banknotami, w jednakowych paczkach owiniętych banderolami.
- Wow - skomentowała ten widok Bonnie. - Nigdy nie widziałam takiej masy
pieniędzy!
- Tak. - Pani Flowers wręczyła dziewczynom kanapki i kubki z kakao. - Kiedyś ludzie
chowali różne rzeczy za cegłą w kominku. Ale widzę, że nasz młody przyjaciel potrzebował
więcej miejsca.
- Dziękujemy za kanapki i kakao - powiedziała Meredith. - Ale jeżeli chce pani
opatrzyć nam rany, to niestety, nie możemy zwlekać.
- Och, poczekajcie chwilę. - Pani Flowers przyłożyła jej do nosa niewielki kompres
pachnący herbatą. - Opuchlizna zniknie w ciągu kilku minut. A ty, Bonnie, wybierz sobie
właściwy okład i przyłóż do czoła.
- Cóż, skoro to tylko kilka minut... I tak nie wiemy, co mamy teraz robić - przyznała
Bonnie. Spojrzała na tacę i podniosła jeden z kompresów pachnący kwiatami i piżmem.
- Oczywiście, to właśnie ten - skomentowała pani Flowers, nie oglądając się nawet, by
zobaczyć. - A ten podłużny, rzecz jasna, jest na twoją kostkę.
Meredith odstawiła kubek i dotknęła bąbli na nodze.
- To nic takiego... - zaczęła.
- Twoja noga musi być sprawna, gdy wyjdziemy z pensjonatu.
- Gdy wyjdziemy?
- Do Starego Lasu. Szukać waszych przyjaciół. Na twarzy zwykle odważnej Meredith
malowało się przerażenie.
- Jeżeli Elena i Matt są w Starym Lesie, to zgadzam się: my musimy po nich iść. Ale
nie pani! Poza tym i tak nie wiemy, gdzie ich szukać.
Pani Flowers wzięła łyk kakao i wyjrzała przez okno.
- Podejrzewam, że uważacie mnie za zdziwaczałą starszą panią, której nigdy nie ma,
gdy jest potrzebna.
- Nigdy tak nie uważałyśmy - zaprotestowała Bonnie. Pomyślała jednak, że w ostatnie
dwa dni dowiedziały się o pani Flowers więcej niż przez dziewięć miesięcy, kiedy Stefano tu
mieszkał. Wcześniej słyszały tylko tajemnicze opowieści i plotki o zwariowanej staruszce z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]