[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nieustraszone małe psiczki nic tylko chichrały się i w szept szept. No i krótko
powiedziawszy dojechali my, braciszkowie, i wtaszczyłcm je na górę pod numer 10-8, a te
cały czas wsio tylko zdyszane i rozchichrane, a potem chciało im się pić, to ja normalnie
rozpachnąłem skarbczyk w mojej komnacie i dałem tym dycholatkom po takim horror szoł
szkocie, tylko że z niezłą dobawką sody takiej co w igły i szpilki. One siadły na moim wyrku
(jeszcze nie posłanym) i buju buju nóżętami, a ja puściłem te ich wzruszające płyciątka
przez moje stereo. Jakby się pociągało jakiś napachniony słodki napoik dla dzieci, takie to
było, jakby w ślicznych i tiu tiu i drogich złotych pucharkach. Ale one robiły och och och i
pokrzykiwały: - Wierzchowe! - i: - Ale przeleśne! - i różne takie kopnięte słówka, co były
sam szczyt mody w tej grupie młodziaków. Więc kręciłem dla nich ten szajs i zachęcałem do
picia, i one były wcale nie od tego, braciszki. No i zanim ten ich wzruszający pop chłam
przekręciło się po dwa razy (to były dwie płytki: Miodowy nosek, śpiewał Ike Yard, i Noc
po dniu po nocy wystękiwane do rzygania przez dwóch obezjajców, nazwisk już nic
pamiętam), obie były jak to zwyczajnie takie małe psiczki prawie że u szczytu histerii, aż
chodzące po całym wyrku i po mnie, że jestem z nimi w tej komnacie.
Co się tam po nastojaszczy wyczyniało tego popołudnia, to ja wam nie muszę
opisywać, braciszki, bo sami se możecie lekko rozgadnąć. Dycholatki były w try miga
rozdziane i mało się nie ześmialy, bo im się to wystawiało jak frajda frojda i szutka nie z tej
ziemi, że stary wujek Alex bez nitki gołoguzy stoi z dmuchawą jak rękojeść i psiuk ze
strzykawki, niby taki rozdziany wracz, i potem ładuje sobie dziab w grabę, tego co warczy,
hormonu kiciora z dżungli. Po czym wyjąłem cudowną Dziewiątą z jej koszulki, tak że
Ludwik Van też był nagi, i puściłem igłę w syk na końcową część, co jest sama rozkosz. No i
rozległo się, basowe struny jakby mi gadały spod łóżka z resztą orkiestry, a potem ludzki
głos wszedł i mówił im wsiem, żeby się dać w radochę, a potem ta przekrasna błoga melodia
cała o Radości, jaka to przewoschodna iskra z nieba, i zaraz poczułem, jak we mnie skoczyły
w środku te stare tygrysy i rzuciłem się na te dwie psiczki. Teraz już nie widziało im się, że
to figle, i nie z uciechy krzycząc przyszło im się zdać na czudackie i dzikie żądze Aleksandra
Ogromniastego, a chuci te, przez Dziewiątą i dziab na dodatek, były wprost niesłychane i
gromadne i nadzwyczaj wymagające, o braciszkowie moi. Tylko że obie dziuszki były już
oczeń oczeń na cyku i nie mogły za wiele czuć.
Jak ostatnia część szła po raz drugi z całym tym gromem i krzykiem że Frojda Frojda
Frojda, to te dwie dycholatki już wcale nie były wielkie damy i wyrafino. Tak jakby się
obudziły od tego, co im się robi w te małe osóbki, i że chcą do domu i że jestem ta wściekła
bestia. A wyglądały jak po wielkim zrażaniu się, no i faktycznie były, całe obite i spuchnięte
na ryju. Trudno, jak się nie idzie do szkoły, to trza się inaczej pouczyć. No i właśnie
nauczyły się. A teraz krzyczały i robiły o! o! o! wciągając na siebie ciuszki, i ciupciały mnie
tymi piąsteczkami, a ja leżałem rozwalony, brudny i goły na tym wyrku, zrypany i spluty. Ta
mała Sonietta krzyczała: - Podłe zwierzę i bestia! Wstrętna ohyda! - Więc dałem im
pozbierać swoje barachlo i spłynąć, i zrobiły to, jęcząc, że powinny się mną zająć
polucyjniaki i cały ten szajs. No i podrałowały w dół po schodach, a ja odpłynąłem w
kimono, ciągle przy tym Frojda Frojda Frojda Frojda na całego w grzmocie i wrzasku.
5
A faktycznie tak wyszło, że zbudziłem się pózno (koło siódmej trzydzieści na moim
zegarku) i pokazało się, że to nie było rozumne. Zrazu widać, jak wszystko liczy się na tym
niecharoszym świecie. W try miga pajmiosz, jak jedno prowadzi do drugiego. Recht recht
recht. Moje stereo już nie zasuwało że Radość i że Uścisk Uścisk Wam Miliony, więc ktoś je
musiał wykluczyć, czyli że ojczyk albo maciocha, oboje teraz dawszy się odliczno słyszeć w
bywalni (to znaczy stołowej) i sądząc po tym brzęk brzęk talerzy i siorb siorb czaju ze
stakanów, siedzący przy swoim wymęczonym żarciu po całym dniu pracolenia on w tej
farbami a ona w magazynie. Bidne chryki. Pieczalne drewniaki. Włożyłem podom i
wyjrzałem do nich, przebrany za kochającego jedynaka.
- Cześ cześ cześ - zagaiłem. - Odpuściłem se ten dzionek i już mi git. Teraz mogę iść
na wieczór popracolić, żeby ciut zarabotać. - Bo w tym czasie oni dowierzali, albo tak
mówili, że ja się tym zajmuję. - Mniam niam, maćku! A mogę tego dostać? - To był taki jak
gdyby paj w mrożonce, który ona rozmroz i potem odgrzała nie wyglądał zbyt apetycznie,
ale wypadało to skazać. Facio łypnął na mnie tak jakby podejrzliwie i nie za oczeń mu coś
ponrawiwszy się, ale milczał, bo już wiedział że morda i ani gu gu, a maciocha dała się w
taki ustawszy jakby śmieszek, co to synu jedyny owocu mego żywota i te pe. Wytańczyłem
ja do łazienki i dałem se bardzo skory prysk na całego, czując się brudny i klejaszczy, a
potem do nory i w ciuch na wieczór. Po czym już świecący się, uczesany, wyszczotko i git
galant z kiciorem, przysiadłem na kusoczek paju. Ojczyk zagaił:
- Nie żebym się chciał wtrącać, synu, ale właściwie gdzie ty chodzisz wieczorami do
pracy?
- Ooch - żwyknąłem z pełnej gęby - różnie, tak pomagam i w ogóle. Tu i tam, jak się
hapnie. - I pogłaziwszy mu tak szmucyk prosto w ślepia, jakby mówiąc, że niech uważa co
jest jego brocha, a co moja to moja. - O pieniądze nigdy nie proszę, recht? Na łachy ani też
na ubaw, nikagda, co? No to czego się rozpytywać?
Facio od razu grzeczniulko bubeł w kubeł. - Przepraszam, synu - powiada. - Tylko
tak się czasami martwię. Czasem mi się coś przyśni. Możesz się z tego śmiać, ale mimo
wszystko coś w tych snach jest. Zeszłej nocy przyśniłeś mi się i bardzo mi się ten sen nie
podobał.
- O? - Teraz mię zainteresował, że tak śni o mnie. I lak mi się przywidziało, że ja
chyba też miałem jakiś sen, ale nie mogłem go tak naisto wspomnieć. - No no? - zapytałem
przestawszy żwykać tego klejącego się paja.
- To było jak żywe - powiedział facio. - Widziałem, jak leżysz na ulicy, a inni chłopcy
cię biją. Wyglądali jak ci chłopcy, z którymi się zadawałeś, zanim cię skierowano ostatni raz
do szkoły poprawczej.
- Tak? - Ześmiałem się z tego w środku, że mój ojczyk dowierza, że ja się faktycznie
naprostowałem, albo stara się dowierzać w to, ze dowierza. I tu przypomniałem sobie mój
drzym, co go miałem dziś rano, jak Georgie wydaje te generalskie rozkazy, a stary Jołop się
obśmiewa bez zębów i siepie batem. Ale mówiono mi, że w snach to idzie na odwrót. - Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \