[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gorzkich rozważań. Niech już przyjdzie, pomyślał. Niech przyjdzie, a wtedy wszystko sobie
wyjaśnimy.
Rozglądał się na wszystkie strony, ale nigdzie nie dostrzegł dumnej, wyprostowanej
sylwetki dziewczyny, którą kochał. Zerknął na zegarek. Kwadrans po piątej. Jeszcze pięć
minut. Jeśli nie przyjdzie...
Kwadrans pózniej podniósł się z ławki i krokiem człowieka idącego na szafot ruszył w
stronę Góry Zamkowej. Wiedział, że będzie tam dużo wcześniej niż kuzyn.
Poznań, piętek sierpnia , siedemnasta trzydzieści
Oderwał się od straganu z kwiatami i leniwym, nie wzbudzającym podejrzeń tempem
poszedł za wąsatym brunetem. Z otwartego okna gmachu Nowego Ratusza spojrzała na niego
przez moment sprzątaczka w chustce na głowie. Miał wrażenie, że myjąc parapet, skłoniła mu
się z ironicznym uśmiechem. Szybko uznał jednak, że mu się przywidziało. To przez te
nerwy, uśmiechnął się cierpko.
Zledzony przez niego brunet wspinał się teraz w górę wąską, zagłębioną w cieniu ulicą
Zamkową. Poczekał, aż zniknie za zakrętem, i dopiero wtedy ruszył jego śladem.
Idzie w stronę kościoła Franciszkanów, pomyślał. Jaka szkoda, że jeśizcze nie jest
ciemno...
Poznań, piątek sierpnia , kwadrans przed osiemnastą
Usiadł na ławeczce pod kościołem - ze wspaniałym widokiem na Wzgórze Przemysła,
na którym od wieków stały resztki murów piastowskiego zamku króla Przemysła . Westchnął
nad jego krótkim panowaniem i plotkami o niegodnej śmierci jego żony Ludgardy - a może
jednak przede wszystkim nad swoją niedolą. Smutne myśli o Wice
i jej ojcu starał się jednak odgonić jak najdalej. Musiał się teraz skupić na czymś, co
uzgodnił przed godziną z kuzynem. Jeśli chcieli ująć zabójcę Janusza, plan musiał być
wykonany perfekcyjnie. Początek miał nastąpić właśnie tu, w poznańskim Archiwum
Państwowym.
Mimo że brukowana uliczka Franciszkańska tonęła już w cieniu, unoszące się w
wieczornym letnim powietrzu ciepło czyniło wypoczynek na ławce przyjemnością. Szkoda,
że nie mam ze sobą gazety, pomyślał. Ciekawe, co też nasz rząd uzgodnił z Himmlerem?
Najpierw nasz minister był w Berlinie, teraz Reichsfuhrer przyjechał do Warszawy... Janusz
Pióro miał rację, to wszystko jest lekko podejrzane.
Spojrzał w stronę Pocztowej akurat w momencie, kiedy zegar na Ratuszu wybił
szóstą. Spojrzał - i od stóp po szyję jego ciało przeszedł dreszcz podniecenia. Od strony placu
Sapieżyńskiego wspinał się wąskim chodnikiem w górę szczupły, wysoki mężczyzna w
garniturze i lekkim kapeluszu. Przez lewe ramię przewieszony miał szary prochowiec. W
prawej dłoni trzymał pokazną skórzaną teczkę z metalowym zatrzaskiem.
Nieznajomy ewidentnie zmierzał w stronę archiwum. Kiedy mijał Krzepkiego, ten
udał, że pochyla się, by zawiązać sznurówkę przy bucie - w ten sposób rzucił szybkie
spojrzenie na twarz mężczyzny.
Miał wychudłe policzki, które kontrastowały z wydatnymi kośćmi. Ostry nos i zacięte
rysy sprawiały, że już na pierwszy rzut oka nie wzbudzał zaufania, a tym bardziej sympatii.
Rzeczywiście, ma w sobie coś szatańskiego, pomyślał Krzepki. Opis sporządzony przez
kuzyna jak ulał pasował do postaci tajemniczego mężczyzny!
Naukowiec z Lipska skręcił ku szczytowi wzgórza i stąpając ostrożnie po
wyślizganych kamiennych schodkach, przekroczył bramę zamkową. Znalazł się na dziedzińcu
archiwum, znikając Krzepkiemu z oczu.
Pewnie wszedł do budynku, pomyślał Krzepki. Gdzie on jest, do cholery?! Gdzie jest
Biniu?! Nerwowo spoglądał na zegarek i rozglądał się na boki, ale komisarz Zbigniew
Kaczmarek najwyrazniej nie spieszył się do swoich obowiązków.
Nagle po nierównym bruku Franciszkańskiej zastukotały końskie kopyta. Od strony
ulicy Nowej przed kościół podjechała dorożka. Z pojazdu z trudem zeskoczył tęgi jegomość
w wytartej marynarce i równie starej czapce z kaszkietem. Dopiero gdy niedbałym ruchem
zapłacił fiakrowi, Krzepki rozpoznał w nim swojego kuzyna.
Poderwał się z ławki i podbiegł do Kaczmarka.
- Miałeś być przed szóstą! - rzucił do niego z przyganą.
- Ciiiii! - Komisarz zgromił go tak łagodnie, jak tylko potrafił. - Nie tak głośno,
kuzynie. Nie chcę, by cały Poznań kibicował naszej nikczemnej akcji.
- Kiedy tu nikogo nie ma.
- Mam nadzieję, Janeczku. Mam nadzieję. I co, przyszedł?
Oczy Krzepkiego zapłonęły blaskiem emocji i nadziei. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \