[ Pobierz całość w formacie PDF ]

panie. Wybacz mi. Czy jednak bez pogłębiania urazy mogę prosić, abyś mi o niej
opowiedział? Chciałabym... chciałabym ją poznać.
Niechęć Jacka Hamiltona stała się niemal namacalna.
- Nigdy o niej nie opowiadam.
- Rozumiem, ale skoro spytałam, i to w dobrej intencji... Trochę złagodniał, nie
odpowiedział jednak. Ognisko powoli dogasało, więc wstał i połamał na kawałki następne
krzesło. Dorzucił suchego drewna do paleniska i patrzył, jak płomienie znowu strzelają w
górę.
- Nie była piękna - odezwał się w końcu. - Gdybyście stanęły obok siebie, każdy
mężczyzna patrzyłby tylko na ciebie, pani, ale dla mnie miała niezwykły czar. Odkąd ją
poznałem, nie widziałem żadnej innej kobiety... nigdy potem.
Urwał, trochę zmieszany. Po tylu latach zbywania tego tematu milczeniem, nagle
poczuł, że już może mówić o Marie Claire, choć i miejsce było dziwne, oddalone niecałe sto
metrów od tego, w którym jego żona zginęła, i słuchacz też dość niezwykły. W każdym razie
jego serce trochę odtajało.
Anna siedziała z rękami splecionymi na kolanach. Ból kostki już tak bardzo nie
doskwierał, tępe pulsowanie dawało się wytrzymać. Całą uwagę skupiła na mężczyznie, który
siedział obok, wpatrzony w ogień.
- Była bardzo niewinna - ciągnął Jack. Przez wycie wichru ledwie słyszała jego głos. -
Zupełnie nie znała życia, chociaż potrafiła przenikliwie osądzać ludzi. Zawsze jednak miała w
sobie tyle ciepła, że traktowano ją zupełnie inaczej niż inne, bardziej światowe kobiety.
Uniósł dłoń do ust. Gdy wprowadzał konia do kościoła, zwierzę się spłoszyło i
przygniotło jego rękę do chropowatej ściany, kalecząc wierzch dłoni.
- Z tego, co słyszę, wydaje się podobna do mojej matki.
- Do lady Bess? - Jack pokręcił głową. - Och, nie. Twoja matka była i nadal jest
piękna. Kiedy służyłem u twego ojca jako paz, kochała się w niej męska połowa
mieszkańców dworu, a Marie Claire nigdy nie miała tyłu adoratorów. Między innymi za to ją
kochałem... była tylko dla mnie... - Znowu zapadło milczenie.
- A potem ją straciłeś - powiedziała Anna. - I dziecko też... podwójna tragedia.
- Moje dziecko? - Jack wzruszył ramionami. Minę miał grobową. - Natychmiast
oddałbym to nic nieznaczące życie za jej życie. Gdyby tamtego dnia nie była w ciąży, może
zdołałaby uskoczyć i wyjść cało z opresji...
Wyraz jego twarzy sprawił, że Anna znów zamilkła. Zdumiało ją, że powiedział coś
takiego o własnym dziecku. Słyszała przecież nieraz opowieści o mężczyznach, którzy
postawieni przed tragicznym wyborem, czy ratować dziecko, czy matkę, decydowali na
korzyść dziedzica...
Nie powinna poruszać tego tematu. Jack Hamilton wprost przerażał ogromem swojego
żalu. Przez dziesięć lat ten ból powinien nieco ucichnąć, ale nic takiego się nie stało.
Wstała i zrobiła niepewny krok w jego stronę. Mogła teraz położyć mu rękę na
ramieniu.
- Już dobrze, dobrze - szepnęła tak, jakby uspokajała ranne zwierzę. - Wybacz, panie,
że kazałam ci o tym mówić.
Spojrzał na nią z kwaśnym uśmiechem. Podobnie jak wcześniej Anna nabrała otuchy
pod wpływem jego dotknięcia, tak teraz jemu pomógł dotyk jej smukłej dłoni. To dziwne,
pomyślał. Anna jest zaprzeczeniem jego ideału kobiety, a mimo to czuje się przy niej tak
swobodnie jak.
Gdy uznała, że się odprężył, odsunęła od niego.
- Chyba muszę jednak spróbować tego suszonego mięsa - powiedziała - bo naprawdę
umieram z głodu!
Ta noc wyjątkowo się dłużyła. Jack ogołocił kościół ze wszystkiego, co nadawało się
do spalenia, lecz i tak robiło się coraz zimniej. Mimo protestów, o świcie Anna była otulona
wełnianą koszulą Jacka, kaftanem i podbitą futrem peleryną.
Nawet trochę pospała, tylko Jack nie zmrużył oka. Zanim do kościoła zaczęło się
sączyć dzienne światło, cały drżał, a jego skóra zsiniała. Dobrze wiedział, że nie przetrzymają
w tym miejscu następnej doby, muszą więc spróbować powrotu do Ravensglass.
- Jedz, panie - powiedziała Anna. - I jeśli możesz, sprowadz pomoc, gdy pogoda się
polepszy.
- Nie mogę cię tutaj zostawić, kobieto! - odparł ze złością.
- Myśl trzezwo.
- Nie chcę ci zawadzać, Jack! - odparła nie mniej zawzięcie.
- Szybko zawyrokowałeś, że to wszystko moja wina, w porządku, przyznaję, że tak
jest, ale dlaczego zawsze musimy się kłócić?
- Bo brak ci rozsądku, pani - odparł szorstko. - Pogoda ustaliła się Bóg raczy wiedzieć
na jak długo. Myślałaś, że ostatnia noc była wyjątkowa? Tu jest pogranicze, a ty miałaś
ledwie przedsmak tego, co będzie dziś i jutro. Przestań wreszcie szczebiotać i daj mi
spokojnie pomyśleć, jak najłatwiej mogę przetransportować cię w bezpieczne miejsce.
- Mnie brak rozsądku? - zaperzyła się. - Wzajemnie! Gdyby któryś z twoich ludzi, z
twojej starannie dobranej elity wojowników, znalazł się w takim trudnym położeniu, to czy
wahałbyś się choć chwilę, by go zostawić?
- Zrozum, kobieto, że to co innego - odburknął, przez cały czas starając się trzezwo
rozważyć sytuację.
- A niby dlaczego?
- Bo muszę cię przetransportować w bezpieczne miejsce! Bo... - Jack, otępiony
bezsenną nocą i tym, że pierwszy raz w życiu musiał układać plany przy akompaniamencie
gadaniny upartej jak osioł baby, stracił zwykłą pewność siebie. - Zależy mi na tym, żebyś
wróciła cała i zdrowa!
Trudno powiedzieć, kogo bardziej zaskoczyła ta deklaracja: jego czy ją. Oboje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \