[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wolności. Sylwetki ojca i ujadających spanieli stały się symbolem
ocalenia. Marianna krzyknęła:
Podnieście most! Podnieście, Walijczycy nas gonią!
Walijczycy
Zatrzymała się gwałtownie przed Wenthoyenem.
- Cledwyn jest w drodze ze swymi ludzmi. Gna go żądza
pieniędzy.
- Cledwyn? To świetnie. - Wenthayen sprawiał wrażenie
czujnego i wypoczętego. Nowina Marianny bardzo go
zainteresowała. Rzekł zwracając się do swych ludzi: - Zostawcie
most opuszczony.
- Posłuchaj mnie, Wenthayen! Oni porwali Lionela!
- Cledwyn to mój człowiek. Wenthayen strzelił palcami na
najemników. - Pośpieszcie się, niech Cledwyn nie czeka.
Zrozpaczona i przestraszona Marianna rzekła:
Chciał okupu za Lionela!
- Wykonywał moje rozkazy.
Wenthayen był taki spokojny, taki pewny siebie. Marianna
obserwowała go bystrym okiem. Miał na sobie czysty kaftan z
kryzą
u szyi i z modnie rozciętymi rękawami. Włosy miał przycięte i
uczesane, jak londyński dżentelmen oczekujący, by się zabawić.
To nią wstrząsnęło. Nie spał o takiej porze. Czekał na nią.
Została zdradzona. Zdradzona przez jedynego człowieka,
któremu powinna zaufać.
Zdradzona przez własnego ojca.
Rozdział dziewiętnasty
Griffith głośno dysząc zepchnął z siebie ciało Harbottle a i wstał
pojękując. Był mu wdzięczny za osłonę, bo obawiał się, że
Cledwyn lub któryś z jego ludzi odda w jego stronę strzał z kuszy.
Najwyrazniej jednak rozegrał scenę swojej śmierci po mistrzowsku
i całkowicie przekonał najemników
W ponurym nastroju wdrapywał się po urwisku. Zgodnie z jego
przypuszczeniami koń zniknął. Nie było sposobu, by dostać się do
zamku Wenthayena przed nocą. Przygniatało go poczucie
bezsilności. Szedł utykając na jedną nogę. Wziął garść pyłu i
uniósł ją ku niebiosom.
- Utrzymaj ją przy %7łyciu, dopóki tam nie dotrę. Utrzymaj ją przy
życiu... - przerwał.
Jeśli Marianna ma pozostać żywa, chciał mieć pewność, że
spędzi z nim całe życie. Miał zamiar zaciągnąć ją choćby siłą do
zamku Powel. Nie był to zachwycający plan. Uwięzienie własnej
żony mogło doprowadzić do niemiłych pogłosek. Lecz Griffith
słyszał, jak Cledwyn radował się z sukcesu, jaki odniósł. Pojął, na
czym polegał geniusz Wenthayena. Zdawał sobie również sprawę,
że jeśli Wenthayen wprowadzi w czyn swój plan i stanie na czele
powstania w imieniu Lionela, Lionel będzie zgubiony
Henryk mógł okazać miłosierdzie Lambertowi Simnelowi,
poprzedniemu pretendentowi do tronu, lecz postanowił, że już
nigdy więcej nie okaże słabości. Skaże więc Lionela na śmierć.
Doprowadzi do śmierci Wenthayena. Doprowadzi do śmierci
Marianny, prawdopodobnie również Griffitha i wszystkich
członków rodu Powelów.
Smętny koniec nowożeńców, ich rodziny oraz niewinnego
chłopca. Griffith mógłby powstrzymać serię nieszczęść, gdyby
tylko udało mu się dotrzeć na czas do Wenthayen.
Ponownie zagłębił palce w ziemi. Ziarenka piasku dostały mu się
pod paznokcie. Zbutwiała ściółka świadczyła o minionych latach.
W powietrzu unosiła się słaba woń. Griffith raptownie uniósł
głowę. Zdecydował się.
Może to farma? Niemożliwe w takim pustkowiu, lecz... Wstał i
skierował się w stronę, skąd dochodził zapach konia. Szedł wzdłuż
ścieżki ku łące porośniętej wiosenną trawą i omal się głośno nie
roześmiał na widok pasącego się spokojnie konia.
Należał do jednego z zabitych najemników. W trakcie walki
stracił siodło i uzdę, lecz Griffith nauczył się jezdzić na dzikich i
nieokiełznanych kucach walijskich jeszcze jako dziecko. Jeżeli
święty Dawid zesłał mu konia, to Bóg pomoże mu go dosiąść.
Po kilku bolesnych upadkach udało mu się dosiąść rumaka. Koń
świętego Dawida miał temperament i własne zdanie na temat
kierunku, w którym należało się udać. Wkrótce pogalopowali ku
Wenthayen.
Griffith rozmyślał, jak postąpi z Marianną. Gdy ją wreszcie
uwięzi w zamku Powelów, nauczy ją domatorstwa. Będzie ją
całował za każdy ścieg, który Marianna wyszyje, pieścił za każdą
nowo poznaną umiejętność medyczną. Nauczy ją, na czym polega
słodycz kobiecości, aż Marianna zapomni o fechtunku, przygodach
i podniecającym trybie dworskiego życia.
Chyba stracił zmysły.
Przed oczami stanął mu obraz Marianny w męskim przebraniu
szyjącej i szczebiocącej o modzie.
Tak, musiał postradać zmysły.
Do tego stopnia, że usłyszał głos Henryka:
- Griffith, Griffith!
Griffith obejrzał się. Zjawa wyglądała jak Henryk. Zbliżała się na
czele wielkiego uzbrojonego oddziału.
- Spodziewałem się, że to ty. Na Boga, Griffith, cóżeś ty ze sobą
uczynił? Wyglądasz jak diabelskie nasienie.
Griffith przyjrzał się królowi i spostrzegł, że nosi on lekką zbroję
skórzaną. Zauważył miły uśmiech, niewinny wyraz twarzy,
swobodny sposób bycia, któremu przeczyło czujne spojrzenie. Czy
król go śledził? Czyżby mu nie ufał? I dlaczego? Nie dając nic po
sobie poznać, Griffith zaczekał, aż jezdziec się przybliży.
- Wyglądasz jak mój król... przyjechałeś ratować mnie w
potrzebie?
Henryk przyjrzał się swemu posiniaczonemu i brudnemu
rycerzowi.
- Wygląda na to, że potrzebujesz ratunku.
- Nie ratunku, lecz raczej towarzystwa. Jadę do zamku
Wenthayena.
- Ach. My także zmierzamy do zamku Wenthayena. Otrzymałem
wiadomość od jednego z żołnierzy Wenthayena, że najemnicy
mają złe zamiary, i niepokoję się o chłopca.
- Chłopca? - zapytał Griffith.
- Syna lady Marianny.
Henryk w dalszym ciągu nie nauczył się nazywać chłopca po
imieniu. Griffith doznawał sprzecznych uczuć. %7łyczył sobie asysty
oddziału królewskiego, a jednocześnie wolał, aby Henryk zniknął
mu z oczu. Wyznania Marianny ciążyły mu na sumieniu i obawiał
się, jakie są prawdziwe motywy Henryka. Zapytał zmęczonym
tonem:
- Kto przekazał wiadomość?
Henryk obrócił się w siodle i rzekł wskazując palcem:
- Ten człowiek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]