[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prostym słowem: „trucizna".
Zdumieni popatrzyliśmy na siebie bez słowa. Nikt nie potrafił się tu zdobyć na jakąkolwiek uwagę.
- Umysł nasz działa odpornie na tego rodzaju symptomy, może je powstrzymać i opanować - mówił
Challenger. - Nie mogę się spodziewać, aby te dyspozycje rozwinęły się u każdego z was do tego
samego stopnia co u mnie, ponieważ przypuszczam, że procesy umysłowe w nas zachodzące stoją
do siebie w pewnej określonej proporcji pod względem nasilenia. Można to nawet zauważyć na
przykładzie naszego młodego przyjaciela. Po tym nieoczekiwanym wybryku, który tak zaniepokoił
moją służącą, usiadłem i zacząłem polemizować sam z sobą. Uprzytomniłem sobie, że nigdy
przedtem nie odczuwałem chęci, aby ugryźć kogoś z domowników. Był to więc impuls anormalny. W
jednej jednak chwili wszystko stało się dla mnie jasne. Okazało się, że tętno miałem przyspieszone o
dziesięć uderzeń, a moja pobudliwość wzrosła. Odwołałem się do swego wyższego ja, do mojego
zdrowego rozsądku, do prawdziwego G. E. Challengera, który spokojny i niewzruszony stoi poza
- 23 -
zasięgiem wszelkich zaburzeń molekularnych. Wezwałem go więc, aby hamował te wszystkie głupie
figle, które rozum może płatać pod wpływem trucizny. Stwierdziłem, że stałem się rzeczywiście panem
sytuacji. Zdawałem sobie teraz sprawę ze stanu mego rozstrojonego umysłu i mogłem nad nim
zapanować. Był to znakomity dowód zwycięstwa ducha nad materią, ponieważ było to zwycięstwo nad
tą szczególną formą materii, która jest jak najściślej związana z umysłem. Rzekłbym nawet, że rozum
zawodził, a tylko osobowość nad nim panowała. Tak więc, kiedy żona moja zeszła na dół, a mnie
korciło, aby schować się za drzwi i przestraszyć ją jakimś dzikim okrzykiem, zdołałem powstrzymać
ten odruch i powitać ją spokojnie i z godnością. Podobnie udało mi się opanować wprost
niepohamowaną chęć, aby naśladować głos kaczki. Później, gdy wyszedłem, by zadysponować
samochodem, i zobaczyłem Austina pochylonego przy naprawie wozu, wstrzymałem rękę, którą już
podniosłem, chcąc go uderzyć, na co prawdopodobnie zareagowałby tak jak gospodyni. Przeciwnie,
dotknąłem jego ramienia i nakazałem mu wyprowadzić samochód przed bramę, aby był gotów
pojechać na stację. W tej chwili na przykład mam szaloną pokusę, by chwycić za tę śmieszną, starczą
brodę profesora Summerlee i potrząsnąć gwałtownie jego głową w tył i w przód. A jednak, jak widzicie,
jestem jak najbardziej opanowany. Bierzcie przykład ze mnie.
- Muszę sobie przemyśleć tę historyjkę o bawole - odezwał się lord John.
- A ja moje gadulstwo na temat meczu piłki nożnej.
- Być może, ma pan rację, Challenger - odezwał się Summerlee skruszonym głosem. - Muszę
przyznać, że mój sposób myślenia jest raczej krytyczny niż konstruktywny i niełatwo daję się
przekonać do nowej teorii, zwłaszcza wtedy, gdy jest ona tak niezwykła i fantastyczna. Chociaż kiedy
powracam myślą do wydarzeń dzisiejszego rana i rozważam to bezsensowne zachowanie się moich
towarzyszy, nietrudno mi uwierzyć, że objawy te zostały wywołane działaniem jakiejś trucizny z
rodzaju podniecających.
Challenger poklepał kolegę dobrodusznie po ramieniu.
- Robimy postępy - rzekł - robimy wyraźne postępy.
- Czy nie zechciałby mi pan powiedzieć - spytał pokornie Summerlee - jak pana zdaniem należy
patrzeć na obecną sytuację?
- Jeśli pan pozwoli, powiem zaraz kilka słów na ten temat. - Usadowił się przy biurku, huśtając
[ Pobierz całość w formacie PDF ]