[ Pobierz całość w formacie PDF ]
interkomu.
- Pani Peters do pana Levera. Oczywiście. - Odsunęła od ust
mikrofon i zwróciła się do interesantki: - Proszę przejść na prawo. Za
chwilę ktoś po panią wyjdzie.
Wkrótce w poczekalni pojawiła się konserwatywnie odziana kobieta
w średnim wieku z sięgającymi policzka włosami przyprószonymi siwizną.
131
R S
Przedstawiwszy się jako sekretarka Jacka, przeprowadziła Rebekę przez
skomplikowany labirynt korytarzy, by w końcu zatrzymać się przed
solidnymi drzwiami i wpuścić ją do środka.
Jack wstał zza mahoniowego biurka ustawionego prostopadle do
ściany zabudowanej półkami na książki.
Był wysokim, dobrze umięśnionym blondynem o miłej
powierzchowności. Miał na sobie doskonale skrojony dwurzędowy
garnitur.
- Rebeka. - Uśmiechnął się niepewnie, wychodząc jej naprzeciw. -
Szczerze mówiąc, zaintrygowałaś mnie. - Gestem zaprosił ją, by usiadła. -
Nie przychodzi mi do głowy nic ważnego, o czym nie moglibyśmy
porozmawiać przez telefon.
- Wierz mi, lepiej, żebyśmy tę konkretną sprawę omówili
bezpośrednio. Jak się miewa Zoey? - zapytała, bo szczerze polubiła nianię
jego dzieci i życzyła im obojgu jak najlepiej.
- Zoey ma się dobrze - oznajmił sztywno, przyglądając jej się
podejrzliwie spod przymrużonych powiek.
- Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?
- Nie martw się. To nic osobistego - uspokoiła go na wszelki
wypadek. Najwyrazniej wyobrażał sobie, że przyszła do niego, żeby
spróbować go odzyskać. Mężczyzni, nawet ci sympatyczni, bywają
wyjątkowo przewidywalni.
- W każdym razie nie chodzi o ciebie i o mnie - dodała, lecz nie
zabrzmiało to najlepiej. - To znaczy, chciałam powiedzieć, że to w
najmniejszy stopniu nie dotyczy tego, co było między nami - zakończyła,
uznając, że wyraża się dostatecznie jasno.
Zmarszczył brwi.
132
R S
- O ile mi wiadomo, między nami nic nie było.
- Tak? A mnie się wydawało, że mnie rzuciłeś.
- Rebeko...
Uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Bez obaw. Moja obecność tutaj nie ma nic wspólnego z naszym
niedoszłym związkiem.
- W takim razie... co cię do mnie sprowadza? - Sprawiał wrażenie
zniecierpliwionego i zdezorientowanego równocześnie.
- Muszę z tobą porozmawiać o twoim ojcu.
Na jego twarzy pojawił się wyraz kompletnego zaskoczenia.
- O moim ojcu? Nie widzę powodu, żeby...
Wzięła głęboki oddech.
- Jest jeden powód. Widzisz, wydaje mi się, że Russel Lever to także
mój ojciec.
Jack oniemiał. Otworzywszy na moment usta, zamknął je z
powrotem.
- Twój ojciec? - powtórzył zszokowany. - To znaczy biologiczny?
- Tak sądzę.
- Masz na to jakiś dowód? - Podejrzliwość i nieufność to natura
prawnika, nic więc dziwnego, że Jack przyjął wiadomość z
niedowierzaniem.
- Nie mogę poprzeć tego, co mówię, badaniami DNA, jeśli o to ci
chodzi. Odszukałam go za pośrednictwem prawnika. Jakiś czas temu
znalazłam pamiętnik mojej matki - dodała gwoli wyjaśnienia, po czym
opowiedziała mu szczegółowo całą historię. - Kiedy się dowiedziałam, że
ma pasierba, byłam o ciebie trochę zazdrosna, przekonana, że w
dzieciństwie miałeś wszystko, czego mnie zawsze brakowało. Przede
133
R S
wszystkim dorastałeś z obojgiem rodziców. Nie musiałeś się martwić o
pieniądze... Nie zrozum mnie zle, mnie nie chodzi o jego majątek -
podkreśliła stanowczo. Nie chciała, żeby pomyślał, że kierują nią pobudki
materialne. - Zresztą, przestałam ci zazdrościć, kiedy mi powiedziałeś,
jakim był marnym mężem i ojczymem. Chciałabym go tylko poznać, to
wszystko. Nie spodziewam się fajerwerków na swoją cześć ani tego, że
przyjmiecie mnie z radością na łono rodziny. - Na szczęście z pomocą
Joego wybiła sobie te mrzonki z głowy. - Myślę, że powinnam sama się
przekonać, jaki jest naprawdę. Bez twojej pomocy nigdy mi się to nie uda.
Liczę na ciebie, Jack.
Zapadło pełne napięcia milczenie. Rebeka zaczynała powoli wątpić,
czy młodszy Lever okaże jej zrozumienie i umożliwi spotkanie z ojcem.
Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę z nieodgadnionym wyrazem
twarzy. Kiedy gwałtownie wstał, wbijając ręce w kieszenie, ona też
poderwała się na nogi. Nie była w stanie usiedzieć dłużej w miejscu.
Nie prosiła go o błahostkę. Miał wszelkie prawo odmówić.
Nadal uważnie się w nią wpatrywał. Zastanawiała się, czy próbuje w
ten sposób oszacować jej wiarygodność.
Okazało się, że szukał w jej rysach rodzinnego podobieństwa.
- Widzę pewne cechy wspólne - orzekł w końcu. - Wszyscy
Leverowie mają ciemne włosy i niebieskie oczy. Ty też. I twój dołek w
brodzie. Nie jest tak głęboki jak u mężczyzn, ale jest.
Poczuła, że mocniej zabiło jej serce. Jack wypuścił głośno powietrze.
- Jak się nazywa twoja matka?
- Lillian Peters.
- Wtedy nosiła to samo nazwisko?
Rebeka splotła przed sobą drżące dłonie.
134
R S
- Tak, mama nigdy nie wyszła za mąż.
- Jak dawno to było? Dwadzieścia sześć, siedem lat temu?
- Dwadzieścia dziewięć.
- Na Manhattanie? - upewnił się, jakby chciał pozbierać wszystkie
fakty.
- Zgadza się.
- Czy Russel wie, że może mieć córkę?
- Nie wiem, czy mama powiedziała mu o ciąży. Nie mam pojęcia, co
między nimi zaszło. Nigdy nie chciała o tym ze mną rozmawiać. Do tej
pory nie chce.
Zacisnął szczękę i po raz pierwszy spojrzał na nią jakby z innej
perspektywy. Wstrzymała oddech.
- Dobrze. Zobaczę, co się da zrobić, ale nie mogę ci niczego obiecać.
Russel jest raczej nieprzewidywalny. Nie wiadomo, jak zareaguje. Dziś są
jego urodziny. Mama organizuje rodzinną kolację. Powiem mu o naszej
rozmowie i zapytam, czy zadzwoni i umówi się z tobą na spotkanie. -
Potrząsnął głową. - To dopiero będzie prezent niespodzianka.
135
R S
Rozdział 9
Rebeka nie była w stanie skupić się na czymkolwiek. Próbowała
pracować, lecz bez większego powodzenia. Nanosząc ostatnie poprawki w
tekście, jednocześnie co chwila zerkała w stronę telefonu. Jack obiecał, że
zadzwoni do niej, żeby zrelacjonować przebieg rozmowy z ojcem. Zbliżał
się wieczór, a ona wciąż nie miała od niego żadnych wieści.
Zamierzała właśnie wyjść do punktu ksero, kiedy wreszcie rozległ
się oczekiwany dzwonek. Podbiegłszy pędem do aparatu, spojrzała na
wyświetlacz. Wasserman, Kendall & Lever, przeczytała nazwę kancelarii
Jacka.
- Słucham? - odezwała się ostrożnie.
- Cześć, Rebeko. To ja, Jack. Masz chwilę?
- Jasne. - Miała wrażenie, że serce za moment wyskoczy jej z piersi. -
I co? Rozmawiałeś z nim?
- Tak - odparł spokojnie. - Na osobności. Doszedłem do wniosku, że
jeśli uzna za stosowne, sam powinien powiadomić o twoim istnieniu resztę
rodziny. Niestety, powiedział, że ledwie znał twoją matkę - zawiesił głos. -
Jego zdaniem to niemożliwie. Przykro mi, ale twierdzi, że nie może być
twoim ojcem.
Rebeka zaniemówiła. Zamrugała powiekami z wyrazem
niedowierzania na twarzy i opadła bezwładnie na stołek.
Instynkt samozachowawczy podpowiadał jej od dawna, że powinna
porzucić marzenia o uznaniu jej za pełnoprawnego członka rodziny. Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]