[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słabość. Lubił grać fair.
Serge zaśmiał się, dopijając kawę. Jego zasady fair play nie ograniczały,
wręcz przeciwnie. I właśnie dlatego siedział teraz wczesnym popołudniem
w prawie pustej kawiarni i gapił się na rzekę.
Gdy odstawiał filiżankę, zauważył coś po drugiej stronie Pont Vieux. Coś
pomarańczowego, co przemieszczało się szybko, jakby ukradkiem. Serge
zmrużył oczy i skupił wzrok na grupie ludzi przechodzących przez most
w sercu St. Girons. Tak, oczywiście, to był Bernard Mirouze, który przebiegł
od wyjścia ze sklepu za filar, a potem ruszył za starszą panią z pudlem,
zgodnie z instrukcją Serge a, starając się nie rzucać w oczy. Ale miał na
głowie pomarańczowy beret, który zwykle nosił na polowania.
Serge jęknął. Ten człowiek był skończonym idiotą. Wydawało mu się, że
zdoła ukryć się z tym swoim brzuchem w środku St. Girons? Cantonnier
poruszał się z gracją rannego słonia, i ludzie pokazywali go sobie ze
śmiechem, gdy biegł zygzakiem przez most, w spodniach w panterkę i w
berecie, który aż świecił w padających ukosem promieniach zimowego
słońca.
Wreszcie dotarł do kafejki. Wchodząc do środka, obejrzał się, żeby
sprawdzić, czy nikt go nie śledzi, i zawadził wielkim tyłkiem o stolik,
przewracając stojące na nim naczynia. Przestraszony, odskoczył w tył i wpadł
z kolei na wieszak, który stał po przeciwnej stronie przejścia. Gdy właściciel
ruszył w jego stronę i aby zapobiec dalszym stratom, odpędził go,
mamrocząc głośno o imbecylach, Bernard zauważył Serge a przy stoliku
w końcu sali i szybko do niego podszedł.
Chyba nikt mnie nie widział oznajmił z triumfującym uśmiechem.
Serge darował sobie odpowiedz, która cisnęła mu się na usta, i gestem
poprosił o dwa espresso, żeby zrekompensować właścicielowi szkody
spowodowane przez Bernarda i żeby samemu się uspokoić.
Spózniłeś się wycedził w końcu przez zaciśnięte zęby.
Uśmiech na twarzy Bernarda zgasł i zastąpił go wyraz niepokoju.
Przepraszam, bardzo przepraszam, panie merze. Musiałem wrócić do
domu po beret, bo zapomniałem go zabrać, a pan mówił, że mam być
ostrożny, więc pomyślałem, że włożę go dla niepoznaki, a ponieważ dziś
środa, dzień łowiecki, uznałem, że świetnie się nada, nikt nie będzie nic
podejrzewał, i dlatego&
Serge uniósł dłoń, żeby powstrzymać potok słów wydobywający się z ust
zdenerwowanego podwładnego. Może jednak ta kawa to nie był dobry
pomysł. Facet był już wystarczająco pobudzony.
Dość rzucił. Nie mamy czasu. Rada zbiera się za dwie godziny i do
tego czasu musisz coś dla mnie zrobić. Ale tak, żeby nikt się nie dowiedział.
Przejęty Bernard pochylił się, aby lepiej słyszeć, ale naparł brzuchem na
stolik i wylał kawę na spodki. Gdy zaczął nieporadnie wycierać ją serwetką,
stolik zatrząsł się jeszcze bardziej.
Serge zacisnął szczęki i położył Bernardowi rękę na ramieniu, wbijając
palce w jego miękkie ciało. Ten zastygł w bezruchu i pod wpływem wzroku
mera usiadł spokojnie.
Posłuchaj mnie uważnie. Bardzo uważnie. Myślisz, że poradzisz sobie
z czymś takim?
Bernard głośno przełknął ślinę i kiwnął głową.
To dobrze ciągnął Serge, wciąż przyszpilając go wzrokiem do krzesła.
Chcę więc, żebyś&
Christian wiedział, że się spóznia, co było do niego niepodobne. Zdawał
sobie sprawę, dlaczego w zimie zebrania rady zwoływano o wcześniejszej
porze nikt nie chciał podróżować górskimi drogami po zmroku, zwłaszcza
gdy nastawał mróz. Ale wcześniejsze zebranie oznaczało, że musiał
wcześniej skończyć pracę, a tego dnia nie zdążył się nawet ogolić!
Szybko zerknął do wiekowego lustra w przedpokoju, które zmętniało ze
starości i niewiele było w nim widać. Może być. Na kim zresztą miałby
robić wrażenie? Mimo to przygładził dłonią wilgotne jeszcze włosy, licząc
daremnie na to, że w ten sposób okiełzna niesforne kędziory.
Wychodzisz?
Odwrócił się, słysząc głos matki, i skinął głową.
Zostawić ci obiad?
Christian starał się nie patrzeć na ojca, który stojąc za plecami żony,
dawał mu znaki, energicznie kręcąc głową.
Nie, nie trzeba odparł, powściągając uśmiech. Zjem coś we wsi.
Nie bardzo wiedział gdzie, bo restauracja w oberży była zamknięta, ale
potrawy matki smakowały wystarczająco podle tuż po wyjęciu z piekarnika,
a co dopiero po odgrzaniu. Ojciec musiał być tego samego zdania, bo
konspiracyjnie puścił do niego oko.
Widziałam to! zawołała matka.
Co takiego? zapytał ojciec.
%7łe do niego mrugnąłeś!
Ja? Mrugnąłem? Coś mi wpadło do oka&
Rozbawiony przekomarzankami rodziców, Christian wciągnął płaszcz
i wyszedł na dwór w pózne popołudnie. Słońce zachodziło za górami,
zostawiając za sobą smugi jaskrawych barw na niebie i chłód w powietrzu.
Na następne dni zapowiadano opady śniegu, i Chistian nie miał wątpliwości,
że prognozy się sprawdzą. Miał jednak nadzieję, że nie będzie to kolejna
sroga zima. Już dość kosztowała go szczepionka na chorobę błękitnego
języka. %7łeby choć nie musiał dokupować paszy! Krótka zima, wczesna
wiosna i długie lato. Tak byłoby najlepiej.
Mimo mrozu panda zapaliła od razu. Christian włączył ogrzewanie na cały
regulator i ruszył w dół, do Picarets. Po lewej stronie rozciągały się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]