[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wysyłkowej.
- Popatrzmy, co tu jeszcze mamy... Wezmę od ciebie
może kilka ładnych flakonów.
- Są na zapleczu - powiedziała Hillary. Podczas gdy
Melody wybierała flakony, Hillary
zdejmowała podwieszone do sufitu bukiety suchych
kwiatów. Melody chciała wziąć je ze sobą, by udekorować
nimi stoisko na terenach wystawowych.
- Hillary, Ben przywiózł ci z Scentsations" całą pocztę
dotyczącą seminarium - powiedziała Melody, pojawiając się
po chwili z naręczem kopert. Położyła je na pustej półce, tuż
obok drabiny.
Melody poklepała dłonią po kopertach.
- Masz je tutaj, nie zapomnij.
- Zaraz się tym zajmę - odpowiedziała Hillary, delikatnie
rozwiązując sznurek, na którym wisiały suszki.
- Pamiętaj, nie zapomnij - powtórzyła po raz kolejny
Melody.
Hillary popatrzyła na nią z uwagą. O co jej chodziło? -
zastanawiała się patrząc, jak Melody wychodzi z
pomieszczenia. Zeszła z drabiny. Na samym wierzchu paczki
z korespondencją leżała ciemnokremowa koperta ze znakiem
firmowym St. Etienne".
Moja droga Hillary,
Mamy sobie wiele do powiedzenia, ale będziemy musieli z
tym poczekać do następnego spotkania.
Teraz mogę tylko powiedzieć, iż w zaistniałej sytuacji nie
będę mógł reprezentować St. Etienne" na seminarium.
Jestem pewien, że mnie zrozumiesz.
Serdeczne pozdrowienia, Paul".
- Tylko nie to! Nie!
- Co się stało? - spytała Melody, pojawiwszy się jak spod
ziemi.
Hillary nie była w stanie wykrztusić z siebie ani słowa.
Starała się zebrać myśli.
- Nie! - zawołała raz jeszcze.
Melody wyjęła jej list z trzęsących się rąk.
Jak mógł jej zrobić coś takiego? Jak mógł wycofać się tak
w ostatniej chwili? Jak mógł ją tak poniżyć w oczach całego
przemysłu perfumeryjnego? Ruszyła w stronę telefonu, nie
zwracając uwagi na Melody.
Ktoś z drugiej strony odebrał telefon i odezwał się po
francusku. Hillary odpowiedziała po angielsku. Nie miała
zamiaru odkurzać tym razem swego francuskiego.
- Z Paulem St. Steven, proszę. - Nazwisko St. Etienne nie
przeszło jej nawet przez gardło.
Głos odpowiedział coś po francusku.
Hillary raz jeszcze powtórzyła nazwisko Paula.
- Bardzo mi przykro, ale monsieur St. Etienne w chwili
obecnej nie przyjmuje żadnych telefonów.
- Proszę powiedzieć mu, że dzwoni Hillary Simpson.
Głos raz jeszcze wyrecytował poprzednią formułkę.
- Proszę mu to przekazać!!
Po tym nastąpiła cisza, a w słuchawce odezwał się trzeci,
tym razem damski głos:
- Mówi Jeanette Poulenc, asystentka. Niestety monsieur
St. Etienne jest dzisiaj nieosiągalny.
- Więc proszę go odszukać! - Hillary nawet nie starała się
być uprzejma.
- Jest już wieczór. O tej porze prawie wszyscy wyszli do
domu.
Różnica czasu! Hillary poczuła się jak idiotka.
- Czy pani jest z prasy? - spytała kobieta.
- Nie - oznajmiła Hillary dużo spokojniej.
Po chwili, zachęcona uprzejmymi pytaniami asystentki
Paula, udzieliła jej wyjaśnień na temat swojego seminarium.
- Zaraz zerknę do jego kalendarza. Ze słuchawki dobiegł
szelest papieru.
- Bardzo mi przykro, ale monsieur St. Etienne będzie do
tego czasu nieuchwytny.
- Gdzie jest obecnie?
- Poza granicami kraju.
- Niech mi pani choć powie, czy w moim kraju? Kobieta
westchnęła głęboko, zanim odpowiedziała.
- Nie wiem, gdzie dokładnie w tej chwili przebywa
monsieur St. Etienne.
- Czy mogę mu coś od pani przekazać...? - spytała
jeszcze.
- Proszę się nie fatygować, już wcześniej tego
próbowałam. - Nie chcąc nadwerężać zbytnio francusko -
amerykańskich stosunków, Hillary podziękowała asystentce
Paula i odłożyła słuchawkę. Następnie sięgnęła ręką do
najbliższego kartonu z literaturą przeznaczoną na seminarium
i zaczęła ją rwać na drobne kawałki.
Melody złapała ją za rękę.
- Przestań! - krzyknęła.
- A to dlaczego? - Hillary wyrwała rękę i zaczęła drzeć
kolejny formularz zgłoszeniowy.
- Może coś jeszcze da się uratować. Przecież ty zawsze
masz jakieś pomysły.
- Tym razem nic z tego - powiedziała Hillary i rzuciła o
ścianę potwornie drogą skórzaną teczką na dokumenty, jaką
miał otrzymać każdy z uczestników.
Po chwili zmieniła obiekt zainteresowania i przerzuciła się
na kolejne dokumenty. Te z kolei były z wysokogatunkowego
papieru i z trudem dały się rwać.
- U żadnego z moich dzieci nie widziałam jeszcze takiego
napadu złego humoru jak u ciebie - stwierdziła Melody.
Po policzku Hillary potoczyła się samotna łza. Wiedziała,
że za nią popłyną następne.
- Stanę się pośmiewiskiem całego przemysłu
perfumeryjnego.
- To zależy tylko od ciebie.
- Daj spokój, Melody! Co pomyślą ludzie, gdy po raz
drugi w ciągu roku odwołam seminarium?
- Nie odwołasz go - odparła szorstko Melody. Hillary
popatrzyła na nią zdumiona.
- Przecież Paul pisze, że w zaistniałej sytuacji"... To taki
miły, elastyczny zwrot, pod który można podciągnąć
absolutnie wszystko...
- Melody - wydusiła Hillary, uśmiechając się przez łzy -
nie wiedziałam, że sztuka zwodzenia nie jest ci obca.
Melody zaczerwieniła się.
- Jeszcze coś. Możesz przecież przyjmować zgłoszenia
osób ubiegających się o stypendium St. Etienne" i wysłać je
do nich po zakończeniu seminarium. Możesz nawet nagrać z
nimi wywiady na wideo - oznajmiła triumfalnie.
Hillary roześmiała się i sięgnęła do stojącego na biurku
pudełka po chusteczkę.
- Brzmi niezle. Właśnie teraz, gdy jak widać dobrze cię
podszkoliłam, odchodzisz.
- Pomogę ci z tym seminarium. Jestem taka szczęśliwa, że
mogę mieszkać z dala od Houston. Zawdzięczam to tobie. Po
odwiezieniu dzieciaków do szkoły mogę ci pomagać.
- Dziękuję, Melody. Ale przecież wiesz, że to seminarium
[ Pobierz całość w formacie PDF ]