[ Pobierz całość w formacie PDF ]

101
 Jeśli sobie tego życzysz. . .
 Grzebałem ich. W jednym z tych głębokich rowów. . . Po tym, jak dopadło moich rodziców,
pracowałem w Korpusie Internowanych; miałem wtedy szesnaście lat. . . Tylko we śnie wszyscy
byli nadzy i wyglądali, jakby umarli z głodu. Stosy trupów. Musiałem ich wszystkich pochować.
Szukałem pana, ale bez skutku.
 Nie  powiedział Haber uspokajająco.  Jeszcze nie pojawiłem się w twoich snach, George.
 Ależ tak. Z Kennedym. I jako koń.
 Tak, na samym początku leczenia  rzekł Haber lekceważąco.  A zatem pojawił się w tym
śnie autentyczny materiał oparty na twoich przeżyciach. . .
 Nie. Nigdy nikogo nie grzebałem. Nikt nie umarł od zarazy. Nie było żadnej zarazy. To
wszystko to moja, wyobraznia. Wyśniłem to.
Niech szlag trafi tego cholernego kretyna! Wymknął się spod kontroli. Haber przekrzywił głowę
i zachowywał pełne tolerancji, obojętne milczenie; mógł zrobić tylko tyle, bo jakieś wyrazniejsze
zachowanie mogłoby wzbudzić podejrzenia prawniczki.
 Powiedział pan, że pamięta pan Zarazę; ale czy nie pamięta pan jednocześnie, że nie było
żadnej Zarazy, że nikt nie zmarł na raka spowodowanego skażeniem środowiska, że populacja po
102
prostu ciągle rosła? Nie? Nie pamięta pan tego? A pani, panno Lelache, czy pamięta pani obie
wersje?
Przy tym jednak Haber wstał.
 Przepraszam, George, ale nie mogę pozwolić na wciąganie w to panny Lelache. Nie ma
odpowiednich kwalifikacji. Odpowiadając ci, postąpiłaby niewłaściwie. To wizyta u psychiatry. Ona
jest wyłącznie po to, aby obserwować Wzmacniacz. Nie ustąpię.
Twarz Orra zrobiła się kredowobiała, uwydatniły mu się kości policzkowe. Siedział ze wzrokiem
utkwionym w Habera. Milczał.
 Mamy tu problem i obawiam się, że istnieje tylko jeden sposób rozwiązania go: przecięcie
tego węzła gordyjskiego. Bez obrazy, panno Lelache, ale jak pani widzi, tym problemem jest pani.
Po prostu znalezliśmy się w stadium, w którym do naszego dialogu nie może wejść trzecia osoba,
nawet nie biorąca udziału w sesji. Najlepszą rzeczą jest po prostu jej zakończenie. Natychmiast
Zaczynamy jutro o czwartej. O. K. George?
Orr wstał, ale nie skierował się do drzwi.
 Czy nigdy nie przyszło panu na myśl, doktorze Haber  powiedział spokojnie, ale nieco
jąkając się  że, że mogliby istnieć ludzie, którzy śnią w ten sam sposób, co ja? %7łe tuż pod naszym
nosem rzeczywistość jest cały czas zmieniana, zastępowana, odnawiana, tylko że my nic o tym nie
103
wiemy? Wie tylko śniący i ci, którzy znają jego sen. Jeśli to prawda, to chyba mamy szczęście, że
o tym nie wiemy. Dość trudno się w tym połapać.
Haber zagadał go i odprowadził do drzwi, jowialny, dyplomatyczny, uspokajający.
 Trafiła pani na kryzys  powiedział do Lelache, zamykając drzwi za Orrem. Otarł czoło,
żeby na twarzy i w głosie nie pojawiło mu się zmęczenie i troska.  Uff. Ależ dzień na przyjęcie
obserwatora!
 To było niezwykle interesujące  rzekła, a jej bransoletki coś tam zagrzechotały.
 Nie jest to beznadziejny przypadek  powiedział Haber.  Taka sesja robi nawet na mnie
dość zniechęcające wrażenie. Ale on ma szansę, realną szansę na wyrwanie się z tej plątaniny urojeń,
w jaką wpadł, z tego potwornego strachu przed śnieniem. Problem w tym, że to skomplikowana
plątanina, a umysł w nią uwikłany nie jest nieinteligentny; niezwykle szybko wiąże sieci na siebie
samego. . . Gdyby posłano go na leczenie dziesięć lat temu, kiedy był jeszcze nastolatkiem. . . Ale
oczywiście dziesięć lat temu Program Uzdrawiania dopiero ruszał. Albo nawet rok temu, nim zaczął
niszczyć swe poczucie rzeczywistości lekami. Jednak bez ustanku próbuje i jeszcze może mu się
uda przystosować do rzeczywistości.
 Ale powiedział pan, że nie jest chory umysłowo  wtrąciła Lelache trochę powątpiewająco.
104
 Słusznie. Powiedziałem, że cierpi na zaburzenia. Oczywiście, jeśli się załamie, załamie się
całkowicie, prawdopodobnie w kierunku schizofrenii katatonicznej. Osoba z zaburzeniami nie jest
mniej podatna na choroby psychiczne niż osoba normalna.  Nie potrafił powiedzieć już nic więcej,
słowa zamierały mu w ustach, zmieniając się w suche strzępy nonsensu. Wydawało mu się, że całymi
godzinami wylewał z siebie potoki nic nie znaczących słów i że przestał już nad nimi panować. Na
szczęście najwyrazniej panna Lclache też już miała dosyć; zabrzęczała, trzasnęła, uścisnęła mu rękę
i wyszła.
Haber podszedł najpierw do magnetofonu ukrytego w ścianie przy kozetce, na którym nagrywał
wszystkie sesje terapeutyczne; magnetofony nie sygnalizujące swej obecności stanowiły specjalny
przywilej psychoterapeutów i Urzędu Wywiadu. Skasował nagranie ostatniej godziny.
Usiadł w fotelu za dużym dębowym biurkiem, otworzył dolną szufladę, wyjął szklaneczkę i bu-
telkę i nalał sobie solidną porcję whisky. Boże, przecież pół godziny temu nie było tam żadnej
whisky  nie było jej przez dwadzieścia lat! Przy siedmiu miliardach ludzi do wyżywienia ziarno
było o wiele za cenne, aby wyrabiać z niego alkohol. Było tylko pseudo-piwo albo (dla lekarzy)
czysty alkohol; to właśnie zawierała butelka w jego biurku pół godziny temu.
Jednym haustem wypił pół szklaneczki. Wyjrzał przez okno. Po chwili wstał i stanął przed
oknem, patrząc na dachy i drzewa pod nim. Sto tysięcy dusz. Spokojna rzeka ciemniała już w wie-
105 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \