[ Pobierz całość w formacie PDF ]
81
zwrócił na to uwagi. Koperta była gruba, co pozwalało mieć nadzieję, że zawiera
dokumenty. Rozdarł ją i wyciągnął ze środka kartki papieru. Tad natychmiast spróbował
je złapać, ale Eben szybko odsunął je poza zasięg psotnych rączek. Spojrzał na napisaną
odręcznie datę w rogu jednej z kartek i znieruchomiał.
Patrzył na staranne pismo. Zaokrąglone litery gładko przechodziły jedna w drugą -
doskonały przykład bezbłędnej kaligrafii, równe linie i wdzięczne zakrętasy. To było
pismo Carli. Eben sprawdził kiedyś taką ilość prac domowych siostry i przeczytał tyle
pozostawionych dla niego wiadomości, że nie mógł się mylić, choć od lat tego pisma nie
widział.
Ze ściśniętym gardłem przeniósł wzrok z daty, wskazującej, że list został napisany
prawie rok wcześniej, na nagłówek.
Drogi Ebenie - zaczął i poczuł, jak wszystko w nim tężeje - Mam nadzieję, że nigdy
tego nie przeczytasz...
Ogarnął go niepohamowany, pełen bólu gniew. Czuł, że nie zniesie ani jednego słowa
więcej. Zmiął list i wsadził go z powrotem do koperty, potem wrzuć ił ją do szuflady.
Drżąc z wściekłości, której przyczyn sam dobrze nie rozumiał, spojrzał gniewnie gdzieś
w górę.
- To wszystko twoja wina, Carlo - wycharczał oskarżycielsko. - Gdybyś wtedy nie
uciekła, nie siedziałbym tu teraz z twoimi dziećmi. Gdybyś została w domu... - Szukał
właściwych słów, ale do głowy przychodziła mu tylko jedna myśl: Gdybyś wtedy została
w domu, ciągle byś żyła.
Roznosiła go złość, którą musiał jakoś rozładować. Wypadł z kuchni. Nawet nie
dostrzegł Dillona, który stał przy ścianie koło drzwi. Wielkimi krokami przemierzył
salon i wypadł przed dom, z hukiem zatrzaskując za sobą frontowe drzwi. Zbiegł z
werandy. Małe kamyczki pustynnego piasku wbijały mu się w bose stopy. Zaklął z furią.
Zatrzymał się gwałtownie i zaraz ruszył dalej drobnymi krokami.
Znalazł kawałek gładkiej ziemi, przystanął i zmrużonymi oczami spojrzał na słońce,
lśniące już dość wysoko nad horyzontem. Krajobraz pławił się w jasnym, złotym świetle.
- Zobacz tylko - powiedział ze złością do dziecka. - Już prawie dziewiąta, a ja nawet nie
82
zdążyłem się jeszcze ubrać. - Przez ciebie i twoje okropne rodzeństwo.
Tad zaśmiał się radośnie i zaklaskał w rączki. Najwyrazniej uznał to za świetny dowcip.
Eben odruchowo wsunął drugą rękę pod pupę niemowlęcia i podciągnął je wyżej.
Z tyłu otworzyły się frontowe drzwi i ukazała się w nich jasna głowa jednej z
blizniaczek.
- Możemy też wyjść na dwór, wujku?
- Możecie nawet rzucić się z okna w kępę kaktusów - warknął Eben.
- Fajnie! Chodz, Hope, wujek pozwolił nam wyjść na dwór!
Inwazja blizniaczek zburzyła względny spokój, jaki Eben zdołał osiągnąć, patrząc w
poranny bezruch pustyni. Tad wyraznie się ucieszył na widok wybiegających z domu
dziewczynek. Były jeszcze w piżamach, potargane jasne włosy powiewały na wietrze.
- Możemy pójść do koni, wujku? - Joy tęsknie popatrzyła na padok.
- Masz jakiegoś miłego konika, na którym mogłybyśmy się przejechać?
- Nie ważcie się zbliżać do koni - burknął stanowczo Eben.
- Dlaczego? - Joy spojrzała na niego rozczarowana.
- Czy one gryzą?
- Nie, ale ja was ugryzę, jeśli podejdziecie do padoku.
- Dlaczego? - dopytywała Joy.
- Nie zrobimy im krzywdy. Naprawdę.
- Bo jesteście tak głośne, że zaraz je spłoszycie.
- Umiemy być cicho - oznajmiła z godnością piegowata Joy.
- Tak, mama nas tego nauczyła.
- Przy koniach trzeba tak trzymać ręce. - Joy wyciągnęła przed siebie dłonie ze
złączonymi ciasno palcami, wierzchem na dół. - I nie ruszać się za szybko.
- Konie mają takie miękkie nosy...
- ...jak aksamit.
- Czasem łaskoczą. - Hope zachichotała na samo wspomnienie.
- Mama często nas zabierała, żebyśmy sobie pojezdziły.
- Akurat - mruknął z niedowierzaniem Eben.
83
- Ktoś tu jedzie, wujku. - Joy wskazała samochód zbliżający się do nich drogą.
- Kto to może być? - zastanawiała się Hope.
Eben od razu rozpoznał jeepa.
- To Maddie - powiedział ponuro.
- Maddie! Maddie! - zaczęły nucić blizniaczki.
Nie bacząc na piasek i kamyki, pobiegły boso na spotkanie z gościem. Eben stanął na
ganku. Samochód zatrzymał się przed domem i Maddie wysiadła. Miała na sobie
kowbojską bluzę i prostą spódnicę, która rozszerzała się u dołu, falując wokół nóg.
Maddie wyglądała olśniewająco. Eben był zły na siebie, że to zauważył.
Kobieta, zajęta powitaniem z blizniaczkami, dostrzegła gospodarza dopiero po chwili.
Kiedy w końcu zobaczyła stojącą w cieniu na werandzie postać w samych dżinsach, na
moment odjęło jej mowę. Z trudem oderwała wzrok od jego umięśnionych ramion i
spojrzała mu w twarz. Od razu zauważyła, że miał ciężki poranek.
- Nie uwierzysz. Ten prawnik miał czelność mnie pouczać na temat lojalności wobec
rodziny!
- Naprawdę? - Maddie od razu polubiła tego prawnika.
- Carla wykazała ogromną lojalność i poczucie obowiązku wobec rodziny, kiedy
postanowiła nawiać ze wszystkimi moimi pieniędzmi. Zostawiła mnie na lodzie. Czy nie
tak było?
- Miała wtedy zaledwie siedemnaście lat - przypomniała Maddie.
- Rozumiem, że to wszystko usprawiedliwia.
- Nie. Ale trzeba wziąć na to poprawkę. Wszyscy kiedyś robiliśmy rzeczy, których
potem przyszło nam żałować.
- Ty z pewnością wiesz coś na ten temat - odparł z nutą goryczy w głosie.
Maddie postanowiła zignorować cierpką uwagę. Nie chciała, żeby rozmowa przeszła
we wzajemne oskarżenia.
- Co zamierzasz zrobić, Eben?
- Według tego prawnika, powinienem teraz nająć na stałe opiekunkę do dzieci - odparł
zirytowany. - Oczywiście nie powiedział mi, skąd mam wziąć na to pieniądze.
84
Maddie nagle zdała sobie sprawę, że tej wymianie zdań przysłuchują się dwie pary
małych uszu. Odwróciła się do dziewczynek.
- Może pójdziecie do domu i poszukacie czegoś, co chciałybyście dzisiaj włożyć?
- Musimy? - zaprotestowała Joy.
- Fajnie jest chodzić w piżamie - dodała Hope.
Maddie uśmiechnęła się. Sprytna taktyka.
- Na pewno, ale już czas, żebyście się ubrały.
- Pomożesz nam? - chciała wiedzieć Joy.
- Tak, ktoś musi nas uczesać.
- Ja chcę mieć warkoczyki.
- A ja kucyk.
- Jak tylko się ubierzecie, przyjdę was uczesać - obiecała Maddie. - A teraz zmykajcie.
Blizniaczki niechętnie ruszyły do domu. Maddie odwróciła się do Ebena. Właśnie
patrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem. Natychmiast zaczęła mieć się na baczności.
- Naprawdę dobrze sobie radzisz z tymi dziećmi, Maddie - zauważył, nie bez powodu. -
Może tyje sobie wezmiesz?
- O nie, MacCallister - powiedziała szybko. - Nic z tego.
- Przecież zawsze chciałaś mieć dzieci. - Uśmiechnął się zachęcająco.
Uśmiechał się tak rzadko, że Maddie zdążyła już zapomnieć, jakie to zawsze robiło na
niej wrażenie. Zrozumiała, że postanowił pójść na całość.
- Masz tu gotową rodzinę - ciągnął Eben. - Z powodzeniem mogłabyś się zająć dziećmi.
Na twoim ranczu są kucyki, jest plac zabaw, domek... wszystko.
- Dobrze wiem, co znajduje się w El Regalo, ale odpowiedz nadal brzmi nie - odparła
stanowczo. - To ty jesteś prawnym opiekunem, MacCallister, nie ja.
- Ale one nie mogą tu zostać, Maddie - odparł z rozpaczą Eben. - Nie mam czasu, żeby
się nimi zająć. Dobrze o tym wiesz. Na litość boską, spójrz, nawet nie zdążyłem się
ubrać.
- Widzę. - Stojąc tak blisko Ebena, Maddie nie była w stanie przestać myśleć o jego
umięśnionym, smukłym ciele. - Obawiam się, że masz tylko jedno wyjście.
85
- To znaczy? - spytał ostrożnie.
Maddie milczała chwilę. Chciała, by to, co powie, zabrzmiało mocno, ale niezbyt ostro.
- Skoro jesteś za biedny, żeby zająć się dziećmi, powinieneś zwrócić się do opieki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]