[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prawdę mówiąc, wcześniej żadne opóznienia jej się nie zdarzały. Zresztą to nie było zwykłe
opóznienie. Przypomniała sobie pewną długą noc sprzed sześciu tygodni, po której ledwie wstała
z łóżka, a Cole chodził dumny jak paw. Poczuła, jak sztywnieje ramię męża podtrzymujące jej
głowę.
- Ale... to niemożliwe - powiedział słabo. - Ja nie mogę mieć dzieci.
Nagle Lacy wybuchnęła płaczem. Ogarnęła ją niewysłowiona radość.
- Lekarze powiedzieli tylko, że to mało prawdopodobne - przypomniała mężowi całkiem
obojętna na zdumione spojrzenie Katy, która nic o tym nie wiedziała. - Cole, jestem w ciąży!
Mocno ją przytulił, układając głowę na ramieniu Lacy i zaraz potem poczuł, że wilgotnieją
mu oczy. Schrypniętym głosem szeptał żonie miłosne wyznania.
Katy dyskretnie zostawiła Cole'a i Lacy samych, ale dostrzegł ich ze stodoły Turek. Pędem
przybiegł na pomoc.
- Co jej jest? - spytał wystraszony, przyklękając obok leżącej na ziemi Lacy. - Czy coś się
stało? - dodał, widząc załzawioną twarz Cole'a.
- Ona spodziewa się dziecka - zduszonym głosem odparł Cole.
Turek odprężył się. Na jego twarzy pojawił się wyraz zachwytu. Spojrzał na Lacy, w jej
wielkie, niebieskie oczy pełne łez radości.
- No, no, no - roześmiał się. - Od razu mówiłem, że trzeba przybić deski.
- Ty sku... bańcu! Turek wykonał zręczny unik przed ciosem Cole'a.
- Mówiłeś, że nie możesz! Teraz będziesz przez miesiąc puszył się jak paw, a robota będzie
leżeć odłogiem!
Cole wybuchnął śmiechem.
- Jeszcze ci dam po łbie.
- Proszę bardzo, czekam - oznajmił Turek. - Lacy, czy dobrze się czujesz?
- Dobrze - powiedziała przez łzy. - Och, bardzo dobrze, Turku.
Cole wstał i ostrożnie wziął ją na ręce.
- Lacy - szepnął i pocałował ją z uwielbieniem i zachwytem.
Odwzajemniła pocałunek, jak przez mgłę uświadamiając sobie, że Turek odszedł dzielić
się nowiną z resztą świata. Nie miała nic przeciwko temu. Radość wprost ją rozsadzała, a o tym,
jak cieszył się Cole, trudno nawet było mówić.
Syn przyszedł na świat w siedem miesięcy pózniej. Zmierć Marion głęboko ich zasmuciła,
ale narodziny następcy pomogły im lżej znieść żałobę. Dali mu na imię Jude Everett. W dwa lata
pózniej urodził się drugi syn, James. Ten podwójny cud dopełnił ich szczęścia.
James nigdy się nie ożenił. Wykształcił się na lekarza i otworzył praktykę w San Antonio.
Jude ożenił się z młodą elegancką panną o imieniu Margueritte, która urodziła mu dwóch
synów, Jasona Everetta i Duncana. Zamieszkał w końcu z rodziną na wiele szczęśliwych lat w
Casa Verde, odziedziczonym po Turku. Ben stał się wziętym autorem i zbił fortunę. Kupili z Faye
posiadłość w San Antonio i przygotowywali córkę, zwaną przez wszystkich Tess, do wielkiej
podróży po Europie. Chcieli, żeby poznała świat. Wielki kryzys zniweczył inwestycje Cole'a, ale
Lacy zachowała stan posiadania, więc ranczo nie tylko przetrwało, lecz jeszcze się rozrosło i
zyskało znaczną sławę.
Turek z Katy żyli długo i szczęśliwie. Gdy Katy wreszcie owdowiała, niespodziewanie
pojawił się bogaty finansista z Chicago, niejaki Blake Wardell. Społeczność Victorii i okolic
przeżyła wstrząs, gdy w niecałe pół roku pózniej Katy wyszła za niego za mąż i wyjechała do
Chicago, nie napotykając zresztą na najmniejsze sprzeciwy ze strony córki Mary. Tymczasem
bowiem Mary zadziwiła wszystkich, postanowiwszy iść w ślady kuzyna Jamesa i studiować
medycynę. Została pierwszą kobietą lekarzem w Spanish Flats, a po pewnym czasie wzięła ślub z
ranczerem z sąsiedztwa. Do ołtarza poprowadził ją kochający ojczym.
W chwili gdy Cole niósł Lacy do domu, wszystko to jednak było jeszcze odległą
przyszłością.
- Tyle czasu minęło - szepnęła Lacy.
- Od kiedy? - spytał, uśmiechając się do niej czule.
- Od chwili, gdy pierwszy raz cię zobaczyłam. Siedziałam wtedy na koniu, a ty podjechałeś
pod ganek samochodem. Wiesz, chyba od razu cię pokochałam. Stałeś się moim wielkim,
jedynym marzeniem. - Uśmiech jej stopniał. - Nadal nim jesteś. Jesteś całym światem!
- Nie, maleńka - odszepnął. - To ty nim jesteś! - Pocałował ją z zachwytem. - Kocham cię,
Lacy, i będę kochał aż do śmierci. A nawet po śmierci.
Wtuliła się w niego i zamknęła oczy. Długie kroki Cole'a coraz bardziej przybliżały ich do
domu. Zachodziło słońce. Lacy przyglądała się czerwonym, leniwie zmieniającym kształt
pasmom na niebie. Wreszcie Cole stanął na ganku. Minął kolejny dzień. Każdy następny miał
być teraz pełniejszy, nieść z sobą nowe znaczenie, nową radość.
- To dopiero początek - szepnęła Lacy. - Wszystko przed nami, Cole!
Skinął głową.
- Tak, kochanie, wszystko przed nami.
Wniósł ją do domu wśród hucznych gratulacji i okrzyków radości reszty rodziny. Tego
dnia, i przez wszystkie następne dni, w domu tym królowała miłość.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]