[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Piszczalski rzucił okiem i spotkał śmiałe spojrzenie amazonki; nie mógł go znieść, spuścił oczy, zdawało mu się, że ich
już podnieść nie powinien.
Konie moje... Bardzo dobrze... Zaraz! mówił zakłopotany. Ale właśnie pani trafia na stajnię
nieuporządkowaną w tej chwili...
No, no, rotmistrzu, nie bądz zbyt skromny! zawołał Wacław. Sława twych koni obiega całą Ukrainę, a Wanda
od dawna suszy mi głowę, tak pragnie poznać twoją stajnię... Nie rób więc ceremonij.
Teraz wszyscy, jak byli, wyszli na dziedziniec. Rotmistrz podążył naprzód ku stajni, za nim biegł
Turnia, a Wanda ze szpicrózgą w raku szła zwolna, mając po jednej stronie malarza, po drugiej
Drakiewicza, sadzącego się na komplementa.
Wyprowadz Ausię! dyktował rotmistrz Jurkowi, który teraz od stadniny przeszedł do stajni na miejsce
zaginionego Mikity.
Ausia, Ausia! zawołała panna Wanda. Bardzo oryginalne imię, niewyszukane... Wygląda, jakby je dano na
pamiątkę jaką.
Zmieszał się rotmistrz, już dziś po raz drugi.
Rącza, wesoła, z pogodnymi oczyma, wypadła Ausia ze stajni jak z procy. Wzniosła głowę, postawiła małe uszka i taka
wysmukła, wytworna, spoglądała na zgromadzonych w koło siebie.
Ach, jakież to piękne zwierzę! rzekła z zapałem Turnianka, podszedłszy do klaczy i głaszcząc ją ręką. Musi
pysznie chodzić pod wierzchem.
Myślę, że dla pani miałaby ona jeszcze za dużo ognia odezwał się rotmistrz.
Ognia za dużo? rzekła Wanda. I to mówi pan rotmistrz Piszczalski? Nie spodziewałam się. Koń nigdy nie ma
za dużo ognia, a jeżeli o mnie chodzi, o kobietę, to mam pretensję, że dobrze jeżdżę... I jeżeli tylko rotmistrz
pozwolisz, każę przesiodłać swego deresza. Spróbujemy Ausi.
Owszem, owszem! zawołał pan Jędrzej ze skwapliwością. Ja chciałem tylko zaznaczyć, że klacz jest bardzo
surowa, za krótko była w rękach jezdzca... Wszystkiego parę tygodni, jak się ze stepu dostała na stajnię.
Nie obawiaj się, rotmistrzu! mówił Wacław. Zaręczam ci, że Wanda należy do pierwszorzędnych
jezdzców, prawdziwy talent.
Amazonka odwróciła głowę i przyzwała skinieniem ręki swego kozaczka, który stał opodal.
Pyłyp rzekła przełóż na tę klacz siodło z deresza.
Zaledwie służący wypełnił rozkaz swej pani, a Wanda już się znalazła przy Ausi. Poskoczył rotmistrz, aby jej podać
strzemię. Turnianka skoczyła na konia lekko i z nadzwyczajną zręcznością. Wierzchówka poczęła się kręcić, wspinać;
ale amazonka dała sobie z nią radę i przejechała po dziedzińcu kilka razy najprzód raznym kłusem, potem pełnym
cwałem. Osadziła potem klacz na miejscu i zgrabnie się zsunęła, mówiąc:
Ausia przynosi rotmistrzowi zaszczyt; jest to klacz bez zarzutu, prawdziwie wierzchowa.
Po odjezdzie gości wszyscy w Kuczmirówce myśleli o Wandzie Turniance.
ROZDZIAA XXV
W kilka dni po tych odwiedzinach pojechał do Aaganówki i rotmistrz z Eugenim i Dionizym. Zastali tam dom
urządzony po pańsku, ze znacznie większą wygodą i zbytkiem, aniżeli w Kuczmirówce. W obszernych komnatach
wszędzie pełno było dobrych obrazów, pięknych sztychów, co zadziwiało tym bardziej, że Wacław niedawno
sprowadził się w tamte strony.
Malarz z ciekawością przyglądał się dziełom sztuki, naraz zatrzymał się przed portretem młodego mężczyzny,
ubranego w oryginalny kostium jakby linoskoka. Patrząc na to płótno, Dionizy kilkakrotnie i nieznacznie rzucił
okiem na Turniankę, jak gdyby rysy jej porównywał z rysami portretu. Nie uszło to widocznie uwagi panny Wandy, bo
z niejakiem pomieszaniem wstała z krzesła, zbliżyła się do malarza i rzekła:
Cała ta bazgranina nie warta pańskiego zajęcia. Sądzę, iż jako artysta znajdziesz pan więcej upodobania w
oglądaniu piękności natury.
Mówiąc to, podała rękę malarzowi i zaprowadziła go do obszernej, zupełnie oszklonej werendy, dokąd też za nimi
przybyła i reszta towarzystwa. Stąd, rzeczywiście, przed oczyma widzów
ukazał się bardzo rozległy krajobraz w jesiennej szacie.
Było to po południu, słońce z całą pogodą staczało się na kraj widnokręgu złocąc wzgórza i wierzchołki drzew.
Gościom podano wino i owoce, a przy tym zawiązała się wesoła rozmowa o koniach, o polowaniu, w ciągu czego pan
Jędrzej oświadczył Turniance, iż urządzi dla niej nadzwyczajne polowanie z chartami.
Tymczasem, nim słońce zajdzie mówiła Wanda muszę ci się odwdzięczyć, kochany rotmistrzu, i pokażę
swoje konie. Nie są one może tak dziarskie, jak twoje Ausie, Marszałki, Rotmitrze itd., mają jednak swoje zalety. Cała
wartość moich koni polega na ich wytresowaniu.
Rzekłszy to, wzięła poufale pana Jędrzeja pod rękę, skinęła nieznacznie na brata i wszyscy przeszli na drugą stronę
domu; stamtąd dostali się na dość szczupły dziedziniec, z którego wyszli na inny znowu, bardzo rozległy, sprawiający
wrażenie błonia. Można tu było widzieć słupki z żelaznymi kółkami do przywiązywania koni, wyższe i niższe poręcze,
rowy do przeskakiwania, ujeżdżalnię itd. Turnianka sama pobiegła do stajni
i za chwilę wyprowadziła stamtąd niedużego, lecz pełnego ognia konia maści izabelowej. Z biczem w ręku stanęła na
środku placu i, lekko potrzaskując, popuszczała koniowi lejce, pozwalając mu w coraz większych kołach harcować
około siebie. Koń był bardzo piękny, cwałowanie zdawało się być jego namiętną rozkoszą, a jednak Wanda jednym
swoim słówkiem umiała tę namiętność
hamować, a nawet w danym razie zupełnie powstrzymać. Na zawołanie: Koran!" stawał, zbliżał się
do swej pani i nadstawiał jakby do pieszczoty kształtną głowę. Mniej więcej w podobny sposób przedstawiła Wanda
jeszcze dwa inne konie. Potem znowu poszła do stajni, a w kilka minut ukazała się na dziedzińcu prowadząc za sobą
dwanaście koni, które swobodnie szły parami; ale kiedy się do nich odwróciła, konie w tej chwili utworzyły trzy
szeregi w każdym po czwórce. Nareszcie, na rozkaz przewodniczki z trzech szeregów zrobił się jeden i konie w
szalonym pędzie biegły około Turnianki, zakreślając duże koło, a żaden z nich nie stracił taktu, nie wyprzedził innych.
Znać było, że panna Wanda zapala się przy tych popisach końskich; oczy jej płonęły, krew nabiegała do twarzy, ręce
wykonywały żywe gesty, a z ust wypadały krótkie jakieś wykrzykniki. W ciągu tego kołowego marszu znowu wydała
hasło i konie stanęły jak wryte, a potem zacieśniły koło, otoczyły ją wieńcem. Wystąpił z gromady jeden koń, biały jak
mleko, przystąpił do Turnianki blisko i pozwolił sobie założyć lekką uzdeczkę.
Ona przemówiła coś do niego i koń przyklęknął. Teraz Wanda usiadła na jego grzbiecie, wydała okrzyk; konie się
rozsunęły, stanęły rzędem jeden za drugim, a ona na ich czele dobrym kłusem objechała cały dziedziniec.
Widzowie byli w zachwycie, nie wiedzieli, co bardziej podziwiać: czy zręczność i dzielność ama-
zonki, czy inteligencję zwierząt. Stali w milczeniu: zdawało się, że entuzjazm i podziw przykuł ich do ziemi.
Dokoła nich rozlegał się tylko tętent kopyt końskich i dziwne urywane wykrzykniki Wandy: Hop, hip, hol-la, pst!"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]