[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ludzi, Chadra-Fanów i kilku innych ras, których chłopiec nie rozpoznawał. O dziwo, wydawały się
nie tyle kłaść na powierzchni jeziora, co pojawiać kilkanaście centymetrów w głębi toni, tam, gdzie
woda stawała się zbyt ciemna, żeby można było zobaczyć coś więcej.
- To Jezioro Widm - wyjaśnił Ryontarr, brodzący w wodzie za Benem. - Pewnie wkrótce
przekonacie się, dlaczego nosi taką nazwę.
- Ta-a - mruknął Ben. W rzeczywistości wcale nie miał ochoty poznawać genezy nazwy
jeziora, ale był też świadom, że Gotal doskonale o tym wie. - Dzięki za podpowiedz - parsknął.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł ze złośliwą satysfakcją Ryontarr. - Tą część
nazywamy Zwierciadłem Wspomnień - dodał.
- Chwytliwe nazwy - zauważył Ben. - Zanotuję je do przewodnika.
Podczas ich marszu burzona krokami woda nie wydawała żadnych dzwięków, a jej
powierzchnia pozostawała niezmącona. Bo i dlaczego? Byli tu tylko duchem, a nie ciałem, a
projekcje w Mocy nie mogły wpływać w żaden sposób na realną rzeczywistość... zakładając
oczywiście, że byli w realnym świecie.
Cóż, przynajmniej na taki wyglądał. Woda nie sięgała wyżej niż do łydek, ale była ciemna -
tak ciemna, że Ben nie widział nawet swoich własnych nóg. Po zrobieniu kilku kroków prawie
potknął się o kamień i przewrócił; Rhondi szybko poinformowała go:
- Stawiaj kroki tylko tam, gdzie ja. Jezioro jest z natury płytkie, ale są miejsca, w których
grunt znacznie się obniża.
- Ku Głębiom Wieczności - dopowiedział refleksyjnie zamykający ich pochód Givin. - Jeśli
na nie traficie, nawet my nie zdołamy was z nich wyciągnąć.
- Super. - Ben łagodnie popchnął ojca w stronę Rhondi, ustawił się za nim i ruszył przed
siebie, nie wypuszczając z dłoni jego ręki. - Słyszałeś, tato? - spytał z troską.
- Tak, synu. - W głosie Luke a brzmiało więcej rozbawienia niż prawdziwego niepokoju. -
Dzięki za czujność.
- Spoko - bąknął Ben. - W twoim wieku zaczynają się problemy ze słuchem.
Zanim skończył mówić, spojrzał pod nogi, żeby upewnić się, że kroczy dokładnie po
śladach ojca... I prawie się zakrztusił na widok twarzy, którą zobaczył w lustrze wody. Ostatni raz
widział ją, kiedy był zbyt młody, żeby dobrze zapamiętać, ale oglądał też wiele hologramów,
dlatego nie miał żadnych wątpliwości, na kogo patrzy. Wszędzie rozpoznałby te lodowatobłękitne
oczy i zmierzwione ciemnoblond włosy: Anakin Solo.
Usłyszawszy westchnienie syna, Luke zatrzymał się, obejrzał przez ramię... i także
wstrzymał oddech.
- Anakin?
Z głębin jeziora wynurzyło się odbicie twarzy Anakina Solo. Jego wargi dotykały
powierzchni wody, a błękitne oczy skupiały na Luke u.
- Wujek... wujek Luke? - spytał bulgoczącym, niepewnym głosem, który brzmiał jak głos
Kalamarianina. - Czy to naprawdę ty?
Luke przytaknął, a jego aura w Mocy zawrzała chłodnym, ciężkim poczuciem winy, którego
wciąż nie potrafił się pozbyć od jakichś piętnastu lat - z powodu wysłania chłopca na misję, w
trakcie której ten zginął.
- Tak, Anakinie... Jesteśmy tu, bo... - Głos mu drżał; wydawał się zbyt zaszokowany, żeby
dokończyć zdanie. Ben doskonale go rozumiał. Chociaż nie znał Anakina, sam czuł się
oszołomiony, zakłopotany, szczęśliwy, było mu przykro, a za razem... bał się podstępu. Wszystko,
co do tej pory robili Wędrowcy Umysłów, było obliczone na zatrzymanie jego i jego ojca Poza
Cieniami, dopóki nie umrą. Fakt, że rozmawiali teraz z Anakinem Solo wydawał mu się kompletnie
absurdalny - niemal tak nieprawdopodobny jak to, że zostawili swoje ciała, żeby kontynuować
podróż przez Otchłań jako czyste projekcje Mocy.
Ben uznał, że cokolwiek się wydarzy, najlepiej będzie, jeśli zdoła zapewnić swojemu ojcu
nieco czasu na ochłonięcie.
- Witaj, Anakinie - bąknął. - To spo... eee, dobrze znów cię widzieć.
Anakin przeniósł wzrok na Bena.
- Ben? - spytał. - Czyżby minęło aż tyle czasu?
Ben skinął głową.
- Na to wygląda. Jestem teraz w tym samym wieku co ty, kiedy... - Urwał, zastanawiając się
czy wypada wspominać widmu o jego śmierci. Po chwili uznał jednak, że owijanie w
błyszczojedwab nic tu nie da. Postanowił być szczery. - Kiedy umarłeś - dokończył spokojnie.
Ku jego uldze Anakin nie wydawał się wcale zaskoczony. Uśmiechnął się tylko smutno i
powiedział:
- Postaraj się nie pójść w moje ślady, dobra?
Ben parsknął wbrew własnej woli zduszonym śmiechem.
- Postaram się - obiecał.
- Zwietnie. - Anakin spoważniał. - Bądz ostrożniejszy ode mnie - poradził rówieśnikowi. -
Ucz się na moich błędach.
- Uczę się - przyznał Ben. - To znaczy... nie na twoich błędach, ale staram się ciebie
naśladować. - Obejrzał się przez ramię, i - widząc, że jego ojciec już nieco doszedł do siebie -
dodał: - Jesteś legendą, Anakinie. Twoje poświęcenie ocaliło Jedi. Po tobie nie było żadnego
Rycerza Jedi, który by ci dorównał.
Anakin skrzywił się kwaśno i przeniósł wzrok na Luke a.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]