[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zrozumiałem, że cię skrzywdziłem. Chciałem wszystko odwołać, prosić o wybaczenie,
chciałem... - najprostsze słowo  ciebie" nie przeszło mu przez usta - ...pojechać za tobą -
dokończył po chwili przerwy.
- Ale tego nie zrobiłeś - stwierdziła z rezygnacją. - Bo ty nigdy nie oglądasz się za
siebie.
Rafael cierpiał męki, jakby wbiła mu nóż w serce. Robiła wrażenie bezradnej, za-
Å‚amanej.
- Jedz ze mną do Maracey - zaproponował.
- Po co?
- ZaopiekujÄ™ siÄ™ tobÄ….
- Nie musisz. Nie brak mi pieniędzy ani niczego, co niezbędne do życia. Jeśli będę
potrzebowała pomocy, otrzymam ją tutaj. Jeśli chcesz mnie stąd wyciągnąć, musisz za-
oferować coś więcej.
- Uznam dziecko, zapewnię mu ojcowską opiekę. - Przerwał, nerwowo przeczesał
włosy palcami. - Jeżeli zależy ci na ślubie... to go wezmiemy.
- Wygląda na to, że nic więcej nie możesz mi dać - westchnęła.
Rafael oddałby jej wszystko, ale nie miał nic więcej do zaoferowania.
- Może pieska? - podsunął nieśmiało.
Simone roześmiała się, lecz jej śmiech zabrzmiał jak łkanie.
- Po co przyjechałeś, Rafaelu?
- Ponieważ ponoszę odpowiedzialność za to dziecko. Nie zamierzam jej unikać jak
on. NaprawdÄ™ nie jestem taki jak on, Simone.
Simone łzy napłynęły do oczu. Zamrugała powiekami, żeby je powstrzymać, i od-
wróciła wzrok.
- Nie mogę przyjąć twojej propozycji - odparła.
- ProszÄ™.
Ruby znowu przypadła mu do stóp. Wziął ją pod pachę i podszedł bliżej, tak bli-
sko, że mógłby dotknąć Simone. Gdyby jednak to zrobił, chyba nigdy nie wypuściłby jej
z objęć.
R
L
T
- Przez całe życie usiłuję spełnić cudze oczekiwania. Chyba w końcu zatraciłem
poczucie własnej odrębności. Nic nie wydaje mi się prawdziwe, moje, ani przeszłość, ani
pobyt w Maracey, ani nawet praca, która niegdyś całkowicie mnie pochłaniała. Ani na-
wet to dziecko.
- Ono naprawdę istnieje - zaprotestowała Simone, zamykając oczy.
- Dla ciebie. Spróbuj mnie zrozumieć, Simone. Przed laty stałem tu przed tobą tak
jak dzisiaj. Dawałem ci całego siebie, ale to nie wystarczyło. Nadal nie wystarczy, ale co
więcej mogę zrobić? Najwyżej znów poprosić, żebyś mi zaufała. Pojedz ze mną do Ma-
racey. Razem opracujemy jakiś plan. Obiecuję, że cię nie zawiodę.
%7łal ścisnął serce Simone. Pojęła, że Rafael nie dostrzega, jak wielu ludzi w niego
wierzy, ilu go kocha. Nadal myślał, że jest sam na świecie. W zamyśleniu pogładziła
suczkę. Ciekawiło ją, czemu nazwał ją Ruby, ale nie spytała. Kiedy Rafael odsunął nie-
sforny kosmyk włosów z jej twarzy, przytrzymała jego dłoń. Musnęła ją ustami, ale zaraz
puściła. Najchętniej padłaby mu w objęcia i została w nich do końca życia.
- Pozwól, że się umyję i przebiorę - poprosiła.
- A potem?
Stał przed nią, samotny i smutny jak załamany anioł przygotowany na odmowę.
Jak miała przekonać pokonanego wojownika, że może na niej polegać?
- A potem pojadę z tobą do Maracey - odparła.
R
L
T
ROZDZIAA ÓSMY
Rafael ostrożnie zaparkował na małym parkingu w jakiejś wiosce. Ostatnie dwa
dni spędzili w drodze. Spali w wiejskich gospodach. Sądząc po hiszpańskich napisach,
przekroczyli właśnie granicę Maracey. Jednak zamiast jechać wprost do królewskiej
winnicy, Rafael zarządził postój. Simone westchnęła.
Nie potrzebowała wielkiej przenikliwości, by przewidzieć, co dalej nastąpi. Pewnie
z tym swoim anielskim uśmiechem zaproponuje jej spacer dla rozprostowania kości, po-
siłek albo coś do picia. Czekając na odpowiedz, zerknie na nią z lękiem, jakby była zro-
biona ze szkła, a ona popatrzy na niego z pobłażaniem, jak na szaleńca. Bo też jej zda-
niem zwariował na wieść o ciąży.
- Po co znowu stanęliśmy? - spytała słodkim głosikiem.
- Trzeba wyprowadzić psa - wyjaśnił, choć Ruby drzemała spokojnie u jej stóp. -
Kupić ci coś do picia albo do jedzenia?
Taktowna osoba pewnie wyjaśniłaby, że ciąża to nie choroba i nie wymaga spe-
cjalnej troski. Przypomniałaby też, że jadła, piła i spacerowała dwie godziny temu. Tylko
skończona jędza wysiałaby go po egzotyczny produkt, niedostępny w wiejskiej gos-
podzie.
- Poproszę o pieczonego kurczaka i sok z kiwi - rzuciła lekkim tonem. - Czytałam,
że zielone owoce i warzywa korzystnie wpływają na rozwój płodu.
Rafael natychmiast wyruszył na poszukiwania. Zanim wrócił po dobrych dwudzie-
stu minutach, Simone zdążyła pospacerować z Ruby i rozłożyć koc piknikowy w cieniu
dębu. Popatrzył z niepokojem na jej brzuch, zapytał o samopoczucie, po czym wręczył
jej plastikowy pojemnik. Zamiast kurczaka ujrzała w środku szpinak.
- Nie mieli żadnych zielonych warzyw prócz groszku - wyjaśnił. - Ponieważ nie
dostałem soku z kiwi, kazałem im narwać szpinaku, posiekać i ugotować. Gabrielle
twierdzi, że za mało jesz i prawie nie sypiasz.
- No cóż, rozmyślałam po nocach, jak i kiedy powiedzieć ci o dziecku - przyznała.
- Przed nami jeszcze sporo trudnych decyzji, ale tę jedną mam już z głowy.
- No to chyba teraz łatwiej ci zasnąć.
R
L
T
- Owszem, trochę łatwiej - potwierdziła z pewnym ociąganiem.
Przeszkadzało jej tylko, że Rafael wynajmował dla nich oddzielne sypialnie. W
ciągu dnia również ograniczał fizyczny kontakt do niezbędnego minimum.
Rafael usiadł obok niej na kocu. Wyjął z torby na zakupy kolejny pojemnik, tym
razem z kurczakiem, serwetki, wodę, zielony groszek i dwa zielone jabłka. Gdy przekrę-
ciła się na bok, popatrzył na nią z przerażeniem.
- Niewygodnie ci? Podać ci poduszkę? - dopytywał z troską.
- Daj spokój. Nic mi nie jest - zapewniła z uśmiechem. - Podniosła bluzkę, ujęła
jego dłoń i położyła na swoim brzuchu, żeby go uspokoić. - Dziecku też nic nie grozi.
Jeszcze nie kopie, ale już możesz wyczuć zaokrąglenie.
Jedyne, co Rafael czuł, to dotyk ciepłej jedwabistej skóry i nieodparty pociąg do
kobiety, z którą nie umiał postępować. W gruncie rzeczy nie wiedział, czego od niego
chce i ile ośmieli się jej dać. Tymczasem Simone powoli prowadziła jego dłoń coraz ni-
żej, aż pod pasek luznych spodni.
- Teraz czujesz? - zapytała.
Rafael nie potwierdził. Nie potrafił skupić uwagi zgodnie z jej życzeniem.
Uśmiech, którego nie określiłby mianem niewinnego, jeszcze spotęgował pożądanie. Le-
dwie puściła jego rękę, natychmiast ją cofnął. Pospiesznie zaczął rozkładać przyniesione
wiktuały. Lecz Simone nie zamierzała ułatwiać mu zadania.
- O, zobacz, pensjonat - zauważyła. - Może wynajmiemy pokój?
- Nie.
- Popatrz na mnie, Rafaelu. Chyba nie przypominam wiotkiej Madonny. Nie za-
szłam w ciążę drogą niepokalanego poczęcia - zażartowała, żeby rozładować napięcie. -
Zapamiętaj na przyszłość, że nie wymagam szczególnych względów. Traktuj mnie nor-
malnie. Może skrzydełko kurczaka?
- Nie, dziękuję - odrzekł nieco schrypniętym głosem. Nic dziwnego. Ze wszystkich
sił walczył z pokusą.
Simone zostawiła go w spokoju. Z apetytem pochłonęła zbilansowany posiłek. Gdy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \