[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Harry pokiwał głową.
Może masz rację.
Musimy znalezć inne wyjście.
Na przykład jakie?
Nie możemy po prostu siedzieć z założonymi rękami i czekać na koniec
powiedział Brian. To, do cholery, nie ma sensu. Zwrócił się do Harry ego.
Jednak jeśli twój plan okaże się skuteczny i będziemy w stanie wydostać bomby,
to czy uda nam się wydobyć spod lodu dziesięć ładunków w ciągu dziesięciu
godzin?
Nie będziemy tego wiedzieć, jeśli nie spróbujemy odpowiedział Harry
stanowczo, chcąc uniknąć zarówno popadania w zbytni pesymizm, jak i rozbu-
dzania, być może płonnych, nadziei.
Jeżeli nie uda się wydostać dziesięciu, to może osiem. Jak nie osiem, to
przynajmniej sześć. Każda rozbrojona bomba zwiększa nasze bezpieczeństwo.
A nawet jeśli. . . niemiecki akcent Fischera pogłębiał się w miarę, jak
przestawał negować sensowność pomysłu co na tym zyskamy? Wciąż będzie-
my dryfować na górze lodowej, zdani wyłącznie na łaskę losu. Ilość paliwa, ja-
ką dysponujemy, wystarczy tylko do ogrzewania nas do jutrzejszego popołudnia.
Wkrótce zamarzniemy na śmierć.
Franz, przestań krakać, do cholery, bo przywołasz nieszczęście ucię-
ła Rita, zrywając się na równe nogi jesteś kawał faceta. Możesz pomóc nam
78
wszystkim albo opuścić bezradnie ręce, bez pomocy których możemy wszyscy
zginąć. Nikt nie jest tutaj zbędny. Musimy się wspierać i działać wspólnie.
Zgadza się potwierdził Harry. Naciągnął na głowę kaptur i mocno zwią-
zał go pod szyją. A jeśli uda nam się zyskać na czasie, rozbrajając kilka bomb
choćby trzy lub cztery cóż, zawsze istnieje szansa, że jakoś nas uratują;
może nawet szybciej niż przypuszczamy.
W jaki sposób? zapytał Roger.
Jeden z tych holowników. . .
Przecież ustaliliście wspólnie z Gunvaldem, że żaden ze statków nie będzie
w stanie do nas dotrzeć. Fischer, mówiąc to, patrzył na Ritę; w jego głosie czuło
się zawziętość, jakby rywalizował z Harrym o jej poparcie.
Harry zdecydowanie potrząsnął głową.
Nic jeszcze nie jest przesądzone. Wszyscy mamy głowy na karku. Jeśli do-
brze się zastanowimy, możemy wziąć sprawy w swoje ręce. O ile któryś z tych
kapitanów jest prawdziwym twardzielem i ma charakter, a przy tym dysponuje
świetnie wyszkoloną załogą, to przy odrobinie szczęścia uda mu się do nas dopły-
nąć.
Brzmi to jak pobożne życzenia zauważył Roger Breskin.
Fischer miał ponurą minę.
Jeżeli ten kapitan jest samym Neptunem, jeśli jest bogiem wszystkich że-
glarzy, jacy kiedykolwiek pływali po morzu, jeśli nie jest człowiekiem, ale jakimś
skurwysyńskim, nieziemskim twardzielem, to wtedy jestem w stanie uwierzyć, że
mamy szansę.
Cóż, jeśli ten kapitan jest Neptunem odparł Harry i jeśli jutro się
tutaj pojawi, choćby na Latającym Holendrze, to mimo wszystko chciałbym mieć
możliwość go powitać.
Zapadła cisza.
Co sądzą pozostali? zapytał Harry. Nikt się nie sprzeciwiał.
W porządku, wszyscy musimy wziąć udział w akcji wydobywania bomb
stwierdził Harry, nasuwając na oczy przyciemniane gogle. Rita, czy mo-
głabyś zostać tutaj, przy krótkofalówce, i o umówionej porze nawiązać łączność
z Gunvaldem?
Oczywiście.
Ktoś powinien dokończyć przeszukiwanie szczątków obozu, zanim zasypie
je śnieg.
Ja również się tym zajmę zaproponowała Rita.
Harry podszedł do wylotu jaskini.
Zbierajmy się. Wyraznie słyszę tykanie tych sześćdziesięciu budzików pod
nami. Nie chcę być zbyt blisko nich, gdy nadejdzie czas pobudki, bo zapowiada
się ona cholernie głośno.
Część trzecia
WIEZIENIE
14:30
DZIEWI GODZIN I TRZYDZIEZCI MINUT DO
DETONACJI
Już po minucie czy dwóch od momentu, gdy położył się do łóżka, Nikita Go-
row uświadomił sobie, że nie będzie mu dane spokojnie odpocząć. Z zakamarków
pamięci wyłonił się niewielki duszek, który na pewno nie da mu zasnąć. Gdy
zamknął oczy, wyraznie mógł dostrzec sylwetkę małego Nikołaja jego Koli
wyłaniającą się z delikatnej, żółtawej mgiełki. Uśmiechnięte dziecko biegło
w jego kierunku, wyciągając przed siebie ramiona. Jednak bez względu na to, jak
szybko i jak długo biegł Kola, dystans pomiędzy nimi nie zmniejszał się. Działo
się tak pomimo rozpaczliwych wysiłków Gorowa, który również próbował zbliżyć
się do małego. Byli od siebie oddaleni tylko o jakieś dziesięć, dwanaście kroków,
jednak każdy centymetr wydawał się nieskończonością. Kapitan pragnął za wszel-
ką cenę choćby dotknąć syna, ale pomiędzy nimi znajdowała się nieprzenikniona
zasłona, oddzielająca świat żywych od świata umarłych.
Gorow otworzył oczy z mimowolnym westchnieniem. Spojrzał na oprawio-
ną w srebrne ramki fotografię, która stała na jego biurku. Zdjęcie przedstawiało
Nikołaja i jego, płynących na statku wycieczkowym po rzece Moskwie; za ni-
mi widniała postać grającego akordeonisty. Czasami, gdy szczególnie intensyw-
nie nachodziły go wspomnienia z przeszłości, Gorow, patrząc na zdjęcie, wpadał
w głęboką depresję. Nie mógł jednak się go pozbyć; nie był w stanie schować go
do szuflady lub po prostu wyrzucić, podobnie jak nie odrąbałby sobie prawej ręki
wyłącznie dlatego, że często trzymał go za nią Kola.
Nerwy nie pozwalały mu leżeć spokojnie. Wstał z posłania nie wiedząc, co
z sobą począć. Chciał rozładować napięcie chodząc, jednak jego kabina była na to
za mała. Trzema krokami pokonywał wąskie przejście pomiędzy łóżkiem a szafką.
Załoga nie mogła zobaczyć go w takim stanie. Gdyby nie to, przechadzałby się
pewnie głównym korytarzem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]