[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zapytałem, co mają zamiar zrobić.
- Zreperujemy twoje ciało. Niektóre części są uszkodzone, jedno płuco chyba do niczego już się nie
nadaje.
Damy ci nowe, lepsze i trwalsze.
- I kiedy już mi wymienicie parę rzeczy, będę wyglądał dokładnie tak, jak wy. Powiedziałeś, że
podziwiacie mnie, ponieważ jestem cały i kompletny?
Niesamowitą twarz wykrzywiło coś na kształt uśmiechu.
- Myślisz, że właśnie w ten sposób staliśmy się tym, czym jesteśmy. Nic podobnego.
- Słuchałam, jak rozmawiali - wtrąciła się Cim. - Zdaje się, że kiedyś było ich znacznie mniej, wiec
podzielili się uzupełniając brakujące fragmenty częściami z metalu.
- Interesujący pomysł. Ale to też nieprawda.
- Nic nie wiecie! - parsknął karzeł, który usadowił się z podkulonymi nogami na swoim krześle.
-Przypominacie dzieci, które przypadkiem weszły do teatru na pół minuty przed końcem spektaklu.
Widzicie
poruszających się ucharakteryzowanych ludzi, słyszycie muzykę, jesteście świadkami czynności,
których nie
rozumiecie i nie macie nawet pojęcia, czy to przedstawienie jest komedią, czy tragedią, ani czy ci,
których
oglądacie to aktorzy, czy może publiczność.
Kiedy mówił, wszystkie istoty z wyjątkiem tej, która przed chwilą z nami rozmawiała, padły
twarzami na
podłogę. Nasz niedawny rozmówca skinął na nas i wyszliśmy za nim innymi drzwiami niż te, przez
które nas tu
wprowadzono. Zapytałem, czemu wszyscy oddają taką cześć temu karłowi.
- Bo jest człowiekiem - odpowiedział. - Do twojego przyjścia sądziliśmy, że już ostatnim.
- W takim razie powinniście się zainteresować, skąd przyszedłem. Skąd wiecie, że na zewnątrz nie
ma
więcej ludzi? Mężczyzn, kobiet i dzieci, prawdziwych ludzi, mieszkających gdzieś daleko od was?
- Czy tak jest naprawdę?
- Nie - odparłem, czując się nagle bardzo głupio.
- Wiec czemu miałoby nas to interesować? Skąd przyszedłeś, skoro nie od innych ludzi?
- Nie wiem. Nie pamiętam. Kilka dni temu Wiggikki znalezli mnie leżącego w śniegu. Wiem tylko
tyle.
Usiłowałem wytłumaczyć, co czuje.
- Nic nie pamiętam, ale jednak coś musiało we mnie pozostać. Znam nazwy wielu rzeczy, których
nigdy
nie widziałem. Zaczynam nagle o czymś myśleć, szukam tego, a potem uświadamiam sobie, że:
przecież nigdy
nic takiego nie posiadałem, że jakieś  półki ,  szafki czy  szuflady , które nie wiadomo skąd
pojawiają się w
mojej pamięci, w ogóle nie istnieją. Czasem myślę o innych ludziach, ale ich też nie ma.
- Nie wiesz, skąd pochodzisz - powiedział półczłowiek - ale ja ci to wyjaśnię. Gdzieś daleko stąd
jest wśród
wzgórz mała dolina. Tam się urodziłeś, wśród ludzi, którzy pamiętali dawne lata i potęgę, jaka była
udziałem
człowieka. Tam się wychowałeś, ale w tym czasie inni gdzieś zniknęli i w pewnej chwili ujrzałeś, że
wszyscy
dookoła są od ciebie starsi, że jesteś ostatnim ze swego pokolenia. Potem oni umierali, a ty już
wiedziałeś, że gdy
ich zbraknie, zostaniesz sam wśród zezwierzęconych bestii, grzebiących w ziemi w poszukiwaniu
korzonków lub
chłepczących łapczywie ciepłą jeszcze krew. Gdy wreszcie nadszedł ten dzień, twój umysł odmówił
ci
posłuszeństwa i poszedłeś przed siebie, byle dalej od wygasłego ogniska i spoczywającego przy nim
trupa starej
kobiety. Wkrótce znalezli cię Wiggikki. Teraz jesteś szczęśliwy, bowiem nie dostrzegasz różnicy
miedzy sobą a
zwierzętami. My jednak wyleczymy cię i znowu będziesz sobą.
- Wiem, że nie należę ani do Wiggikki, ani do Pamigaka, ani nie jestem jednym ze współplemieńców
Promienistej Cim. Jednak...
- Oni są mniej warci, niż kurz na twoich butach. Popatrz na te istotę, która stoi przy tobie. Gdybyś
miał
ochotę ją zabić, mógłbyś to zrobić ot, tak, po prostu dla przyjemności.
- Wiem - odparłem. - Rzeczywiście mógłbym, ale tylko dlatego, że mam coś, co do niej należy.
Mówiąc to odwiązałem linkę i oddałem Cim jej magiczną pałkę.
- Mówiłem o prawie moralnym, nie o rzeczywistych możliwościach.
Skręciliśmy w wąski, ciemny korytarz i zeszliśmy w dół dosyć długimi schodami.
- Gdybyś ty, czy Władca, zechciał ją unicestwić, nie byłoby w tym nic złego. Czy wiesz, jak używać
laski,
którą niesiesz? Najlżejsze dotkniecie rogów to śmierć.
- Jeżeli spodziewasz się, że zabije tym Cim, to czeka cię spore rozczarowanie.
- To wcale nie wygląda na miejsce, w którym mieliby cię leczyć - zauważyła Cim.
Rzeczywiście. Lampy świeciły tu tak słabo i były umieszczone tak daleko od siebie, że widziałem
tylko
szarociemne plamy na ślicznej twarzy Cim i fosforyzujący poblask oczu istoty, która nas tu
doprowadziła.
- Są różne sposoby leczenia - odpowiedział nasz przewodnik, - Fizyczne, umysłowe, duchowe... -
Nagle
zrobił krok wstecz i usłyszałem skrzyp otwieranych, a potem błyskawicznie zamykanych drzwi.
W tej samej chwili rozbłysły jasne światła. Sądząc po rozmiarach i kształcie pomieszczenia, w
którym nas
zamknięto, znajdowało się ono bezpośrednio pod salą tronową tłustego karła. Jedyna różnica
polegała na tym, że
22
tutaj nie było ani podwyższenia, ani wypolerowanych krzeseł, podłoga zaś niczym nie różniła się od
nawierzchni
ulic miasta.
Rozległ się przytłumiony stuk, jakby ktoś wyszarpnął zatyczkę ze skobla. Cim przycisnęła się do
mnie.
- Przysyła kogoś, kto ma nas zabić - wyszeptała.
W tym momencie jedne z trojga drzwi, znajdujących się w przeciwległej ścianie, otworzyły się
szeroko.
Mężczyzna, który wszedł nie był może aż tak duży, jak Nashhwonk, ale i tak musiał się porządnie
schylić,
by nie uderzyć głową w futrynę. Miał zmierzwioną żółtą brodę i skołtunione włosy, które sterczały
we wszystkie
strony, sprawiając wrażenie, jakby jego głowa była zbyt duża, by mogły udzwignąć ją barki, chociaż
i tak były co
najmniej dwukrotnie szersze od moich.
Nie to jednak zwróciło przede wszystkim moją uwagę. Pierwszą rzeczą, jaką spostrzegłem były jego
oczy:
duże i żółte jak złoto. Potem zauważyłem, jak się porusza; Cim jest śliczna i wszystkie jej ruchy pełne

niezwykłego wdzięku, ale przy nim wygląda czasem wręcz niezdarnie.
Domyśliłem się, kto to jest, jeszcze zanim wypowiedziała jego imię.
- Ketin! - syknęła i uniósłszy swą magiczną pałkę jak do zadania ciosu cofnęła się ostrożnie pod
ścianę.
- Tak, Ketin - odparł brodacz. Jego głos przypominał pomruk oddalonej o pięć kilometrów burzy.
Chwycił
za zamkniecie drzwi, znajdujących się obok tych, przez które wszedł i szarpnął kilka razy; mięśnie,
jakie napięły
mu się na grzbiecie, przypominały wygładzone przez wiatr, spiętrzone skały.
Bałem się, a jednocześnie w pewnym sensie w ogóle nie czułem strachu. To znaczy, silniej niż dotąd
odczuwałem moją fizyczną słabość i wiedziałem, że Ketin byłby dla mnie śmiertelnie groznym
przeciwnikiem,
równocześnie jednak wiedziałem, czy też może wydawało mi się, że wiedziałem, iż Cim myliła się
mówiąc:
 Przysyła kogoś, kto ma nas zabić".
- Jestem pewien, że wszystkie są dobrze zamknięte - zwróciłem się do Ketina.
- Aha - powiedział i odwrócił się w moją stronę tak, jakby ważył tyle, co dyni z ogniska. - Wiec
znasz to
miejsce?
- Nie, ale je rozumiem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \