[ Pobierz całość w formacie PDF ]

innych za duże... To tylko stara wieża, będąca częścią starego domu... To tylko stary dom, który w
ten sam sposób służył wielu rodzinom. Tutaj dzieci miały rosnąć w zdrowym wiejskim powietrzu,
na świeżych warzywach i mleku, w sadzie mogły zrywać jabłka i gruszki, a w lesie jagody z
krzaków.
Mdląca słodycz przepadła: wróciła lawenda i cynamon, woń nocy i deszczu.
Amy powoli złączyła ręce, podniosła się na kolana.
Podparła wieko od spodu i, przełykając ślinę, bo zaschło jej w gardle, pchnęła je w górę. Jej ciało,
oświetlone od tyłu jasną żarówką, rzucało głęboki cień, ale mimo to zobaczyła uspokajającą biel
starej pościeli. Odetchnęła, czując zapach swojej ulubionej wody kolońskiej, płynący z sukien
schowanych w skrzyni, z nutą cedrowego drewna.
Tak jak pragnęła. Delikatnie opuściła wieko i oparła głowę o jego skraj.
Po długiej chwili nabrała siły na tyle, by wstać. Naprawdę nie powinna tyle robić jednego dnia,
powiedziała sobie w drodze do drzwi. Galaretki starczy na lata, choć Peter kładł na tosty
niewyobrażalną ilość.
Zgasiła światło i zamknęła za sobą drzwi schowka. Jej palce zawisły nad kluczem. Nie, nie
odgrodzi się zamkniętymi drzwiami od tego, co się wydarzyło, nie zdoła tego zamknąć, cokolwiek
to było. Próba byłaby tyleż zabobonna, co bezsensowna.
Mimo wszystko po zgaszeniu światła w sieni powiedziała  dobranoc", jakby ktoś czekał na
pożegnanie.
Kości kłamią
Przebili ścianę Czasu uwalniając powódz stuleci, rwącą w nurcie zgnębionej przeszłości i w
prądach przyszłych szaleństw. Człowiek nie zatamuje tego brudnego potoku pełnego odchodów
Historii, odprowadzanego krętym łożyskiem, burzonego przez przeciwprądy, wzbierającego wraz z
nawałnicą, przed którą nieliczni się skryją.
Vale stał na ramionach Elrika, zrywając ciemnoczerwone wiśnie z górnych gałęzi, kiedy pomyślał,
że dostrzega falowanie w powietrzu. Zesztywniał ze strachu.
- Niebezpieczeństwo? - Wiking może kiepsko mówił po angielsku, ale doskonale rozumiał mowę
ciała.
- Chyba coś widziałem! Jakby zmarszczkę zmiany!
- Zmiany? - Palce mężczyzny zacisnęły się na kolanach Vale'a tak, że chłopiec krzyknął z bólu.
-'Elric wracać?
- Nie. Stój spokojnie.
Vale rozsunął gałęzie przysłaniające widok na dolinę.
Była taka spokojna, bez śladu zmarszczek poprzedzających zmianę. I Chloe patrzyła. Chloe zawsze
była czujna. Nie chciała, by cokolwiek stało się jej ludziom. Był to jedyny pewnik w życiu Vale'a,
od kiedy został porwany przez zmianę czasu.
Miał nadzieję, że zmiana nie nastąpi przez długi czas.
Było lato, mógł więc wychodzić z piwnicy na cały dzień, by badać dolinę tak znajomą w ogólnym
zarysie, tak obco porośniętą po tej stronie zmiany lasami i łąkami. Dużo czasu spędzał na zbieraniu
produktów do syntezy. Podajnik żywności był wspaniałym urządzeniem, ale po jakimś czasie
wszystko, co się do niego wkładało, po wyjściu smakowało tak samo. Cudownie byłoby napić się
czasem świeżej wody. Dobrze byłoby oczyścić płuca z piwnicznego powietrza, cuchnącego
wilgotnym kamieniem, strachem i wieloma ludzmi. Jeśli kiedykolwiek wróci do czasu, z którego
pochodził, już nigdy nie poskarży się na Dormitorium! Tam nie brakowało światła i okien, ciepła i
przestrzeni. Tutaj ogrom przestrzeni było katorgą. Szkoda, że maszyny do cięcia już się
wyczerpały. Byłoby znacznie łatwiej, niemal zabawnie, ciąć kamień jak rybę słyszeć, jak odpada
kawałek po kawałku. Ale Chloe nie chciała im pozwolić na powrót do tamtego czasu. Powiedziała,
że był jednym z najbardziej niebezpiecznych, mimo wszystkich cudownych rzeczy, które mogli
zrabować. Ona wiedziała. Obserwowała strumień czasu przez stulecia. Chloe była stara. Tak stara
jak sam Czas.
- Widzisz? - zapytał Elric spokojnie, ale w jego niskim, basowym głosie pobrzmiewała nuta
zatroskania.
- Nie. Nic nie widzę - odparł Vale powściągliwie.
Zmarszczka wyglądała jak zapowiedz zmiany. Zmrużył oczy i spojrzał w dół doliny, ze strachem i
z nadzieją, że zobaczy falowanie.
Tam, gdzie czasem rozpościerało się miasto albo miasteczko, albo wielka płyta szklistego
kamienia, a raz regularny kompleks urbanistyczny jego czasu, zbiegały się dwie rzeki, spokojnie
płynące do morza. (Vale był raz nad oceanem, na wycieczce zorganizowanej przez Dormitorium).
Tym razem nie mógł się mylić. Pejzaż falował i pływał. Może Chloe nie stała przy szczelinie okna.
Może spała. Prowadziła stałe obserwacje od chwili ustabilizowania się tej zmiany.
- Mój kosz jest pełny, Elric. Pomóż mi zejść, proszę.
- Starał się mówić spokojnie, choć chciał krzyczeć ze strachu. Jeśli wystraszy wszystkich jak
ostatnim razem, gdy wziął załamanie światła za początek zmiany, Steven spuści mu lanie, kiedy
Chloe nie będzie w pobliżu.
- Moja też. - Elric uśmiechnął się do niego. Kiedyś w-wyniku cięcia mieczem stracił połowę ust i
teraz wyglądał jak zjawa ze złego snu. Vale sumiennie sprawdził jego wielką blaszankę. Wielkie
jak szufle ręce wikinga były czerwone, podobny do krwi sok ściekał mu po brodzie.
- Nie powinieneś zjadać połowy tego, co zerwałeś - zganił go Vale. - Potrzebujemy wszystkiego, co
tylko można włożyć do podajnika żywności. Jesz więcej niż inni i robisz się niemiły, gdy
głodniejesz w czasie długiej zmiany.
Elric zrozumiał ton wymówki i spuścił oczy, jak mieszkaniec Bursy przesłuchiwany przez Matkę.
Vale odsunął myśl o swoim czasie.
- Chodz, Elric. Zanieśmy je do piwnicy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \