[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czynką nisko, jak przed wielką damą.
— Odwiedź nas znowu prędko! — rzekł. — Nim się wyczerpie ta porcja piernicz-
ków.
Wziął ze stołu rewolwer i odszedł... nie, odmaszerował do domu, wyprostowany,
z podniesioną głową i ściągniętymi ramionami.
April patrzyła za nim, póki nie zamknęły się drzwi. Potem wymknęła się przez ogró-
dek na tyłach domu, przelazła przez płot, trawiastym pagórkiem zbiegła na drogę i nie
zatrzymała się, by zaczerpnąć tchu, aż na ścieżce pod własnym domem.
W kuchni Dina odstawiała na półkę ostatni wytarty talerz. April cisnęła na stół tor-
bę z piernikami i powiedziała:
— Pani Cherington zrobi bukiet. Archie ma po niego iść jutro rano. — I padła na ku-
chenne krzesło.
Dina zatrzasnęła drzwiczki kredensu.
— To świetnie — rzekła. Zajrzała do torebki. — Ach! Brawo, April! — Teraz dopiero
spojrzała na siostrę. — Na miłość boską! — krzyknęła. — Kwiaty na jutro zapewniłaś,
przyniosłaś pierniki — odruchowo sięgnęła do kieszeni po chustkę — dlaczego więc się
mażesz?!
April chwyciła w lot chustkę, głośno wytarła nos i nie przestając płakać, głosem stłu-
mionym przez chustkę wyjąkała:
— To właśnie najgorsze, że sama nie wiem!
ROZDZIAŁ 15
Przez wyrwę w żywopłocie widać było sierżanta O’Hare siedzącego na ławce w ogro-
dzie Sanfordów. Nie spał, nie czytał. Po prostu siedział.
— Może ja lepiej wrócę do domu — powiedział Slukey. — Zdaje się, że mnie mat-
ka woła.
— Slukey! — z wyrzutem odparł Archie. — Wiesz dobrze, że nikt cię nie woła.Ale je-
żeli się boisz iść razem ze mną i Flashlightem, to wracaj do mamy.
— Kto się boi? — spytał Slukey.
— Kto jak kto, ale nie Slukey — poparł go Flashlight. Przyjrzał się poprzez żywopłot
sierżantowi O’Hare. — Okropnie sztywny — stwierdził.
— On tropi mordercę — powiedział Archie. — Wcale go nie obchodzi, że wypuści-
łeś kurczaki pani Johnson na trawnik klubowy. Jeżeli nie chcecie iść ze mną, to wezmę
z sobą Admirała. Wormly też pójdzie chętnie...
— Co ty znowu! — oburzył się Flashlight. — Idziemy z tobą.
— No, to chodźmy. Pamiętajcie, w razie czego buzia na kłódkę. Już ja sam będę mó-
wił, co trzeba.
— Możesz mówić — odparł Slukey. — Ja tam nie rozmawiam z gliną.
— Nikt cię o to nie prosi — rzekł Archie. — Masz tylko robić, co ci mówiłem. — Na-
brał tchu. — No, jazda! — I rzucił się naprzód przez dziurę w żywopłocie. Flashlight
i Slukey pobiegli za nim. Nagle Archie zatrzymał się, popatrzył na sierżanta O’Hare, jak-
by go dopiero w tej chwili spostrzegł, machnął przyjaźnie ręką i zawołał:
— Hej, panie sierżancie!
— Hej, hej! — odpowiedział sierżant, rad zdaje się, ze spotkania.
Od pół godziny tkwił na ogrodowej ławce i czuł się nieco przygnębiony. Bill Smith,
nie mniej od niego oszołomiony widokiem kwiatu geranium, który wyrósł nagle na
portrecie w willi Sanfordów, wydrwił teorię sierżanta, twierdzącego, że mordercą mu-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]