[ Pobierz całość w formacie PDF ]
820 Zna swoję wyższość i pokazać umie.
A jako ptaszek, gdy go wąż urzecze,
Trzepioce skrzydłem, ale nie uciecze,
Tak widz ujęty w sidła jego wzroku
Chce i nie może rozerwać uroku.
Przed nim wpół trwożny braciszek umyka,
Kiedy samego przypadkiem spotyka;
Bo on swym wzrokiem i gorzkim uśmiechem
Zaraża wszystkich boleścią i grzechem.
Przecież zbyt rzadko uśmiechać się raczy,
830 Zmiejąc się, tylko urąga rozpaczy.
Poruszy usta i drżące wnet przytnie;
Widać, że radość już w nich nie zakwitnie
I że uczucie wzgardy i niedoli
Już nigdy szczerze śmiać się nie dozwoli.
I tak też było trupie jego śmiechy
Nie są poczęte z serdecznej uciechy.
Okropne lica! jakież być musiały,
Kiedy za młodu namiętnie gorzały?
Wiek jeszcze wszystkich rysów nie pozgładzał,
840 Tylko szpetnymi piękne poprzegradzał;
Jeszcze niekiedy rumieniec w nich pała,
Znaczno, że dusza nie całkiem sczerniała.
Gmin widzi tylko w tym posępnym oku
Zwiadectwo zbrodni i pieczęć wyroku;
26
Pilniejszy badacz odgadnie z wejrzenia
Wielkość umysłu, zacność urodzenia,
Dary, niestety, zbyt zle umieszczone,
Skalane zbrodnią, smutkiem przetrawione.
Był to przybytek nie podły, nie mały,
850 Gdy w nim tak wielkie zalety mieszkały;
Dziś został pustym, lecz poważnym gmachem,
Ludzie nań lubią poglądać ze strachem.
Chaty bez dachów w pustkach widzi co dzień
I rzadko do nich zagląda przechodzień;
Lecz wieża, legła w szturmie albo w burzy,
Co się czarnymi ruinami chmurzy,
Wzbudza podróżnych dumania i żale;
Złamane łuki, opuszczone sale
Wiele o dawnej powiadają chwale.
* * *
860 W długiej kapicy fałdy obwinięty,
Z cicha przez kolumn przesuwa się rzędy,
Straszy patrzących i sam strachem zdjęty
Staje i patrzy na święte obrzędy;
Lecz gdy się ozwał u ołtarza dzwonek,
Księża uklękli cofa się w przysionek.
Tam przy niepewnym pochodni promieniu
Twarz jego blada połyska się w cieniu,
Tam będzie czekał, aż się nieszpór skończy,
Słucha śpiewania, lecz głosu nie łączy.
870 Patrz! tam cień rzuca na bielone ściany.
Kaptur opadły i włos rozczochrany,
Gęsty i czarny bezładnie się wije,
Jakby Gorgona swe najbrzydsze żmije
Wyrwawszy z głowy splotła mu na skronie;
Bo ten kalajor, choć mieszka w zakonie,
Zlubu nie zrobił; więc nie strzyże głowy
I nosi włosy jak człowiek światowy.
Kapicę przywdział jako inne mnichy;
Dał skarb na kościół, lecz zapewne z pychy;
880 Nie z pobożności, hojnie kościół nadał,
W którym ni razu pacierza nie gadał.
Tam patrz na niego w dzwonek uderzono,
Wszyscy uklękli, sakrament wzniesiono;
Stoi jak posąg, i widać z postawy
Wyraz rozpaczy, wzgardy i obawy.
Ratuj nasz kościół, o święty Bazyli!
Bośmy na karę bożą zasłużyli,
%7łeśmy takiego grzesznika wpuścili.
Jeżeli zły duch czasem sobie sprawia
890 Człowieczą postać, on tak się objawia.
27
Te oczy jego, na słowo kapłańskie,
Nie są niebieskie ni ziemskie szatańskie!
* * *
Serce zbyt czułe do kochania skłonne;
Lecz nie zna, co to kochanie dozgonne,
Długie cierpienia dzielić siły nie ma,
Długich z rozpaczą walek nie wytrzyma;
A twarde serce gdy miłość skaleczy,
Tej rany nigdy już czas nie uleczy.
Jako rodzimy kruszec od płomienia
900 Wprzód się rozżarza, nizli zaczerwienia,
Wrzucony w pieca płomieniste jamy
Zgina się, miękczy, lecz zawsze ten samy;
A potem wedle sztukmistrza rozkazów
Służy do dania lub odbicia razów,
Albo pierś twoją przed śmiercią zastawi,
Albo pierś wroga śmiertelnie zakrwawi;
Lecz gdy raz śmierci ukuto narzędzie,
Ten, kto je ostrzy, niech ostrożnym będzie!
Tak ogień uczuć i sztuka kobieca
910 Najtwardsze serca zmiękcza i roznieca;
Lecz raz nagięte, zmianom nie ulegnie
I pierwej pęknie, nizli się odegnie.
* * *
Jeśli cierpiących samotność ogarnie,
Przerwa mąk tylko powiększa męczarnie;
Pustą pierś czując otchłanie dokoła
Chce je zaludnić i o boleść woła;
Bo nie dzielone każde czucie nudne,
I szczęście samo do zniesienia trudne!
Serce w cierpieniach gdy samotność widzi,
920 Chcąc mieć pociechę wszystkich znienawidzi.
I jest to serce jak człowiek w mogile,
Gdyby z letargu zbudził się na chwilę
I czuł z wzdrygnieniem, że robactwo toczy
Odżyłe jego oblicze i oczy,
I nie miał siły bronić swych wnętrzności
Od tych szkaradnych, niespodzianych gości.
To serce jest jak pelikan, gdy leci
Przez obszar pustyń do gniazda, do dzieci,
Krew swą gotowy na żywność im przelać,
930 %7łycie z głodnymi nieskąpy podzielać;
Już dziobem piersi rozranił szlachetne
I widzi tylko swe gniazdo bezdzietne.
28
[ Pobierz całość w formacie PDF ]