[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ale potrzebowałem chłopa; Hamal nie wyglądał na zbyt pewnego siebie, lecz musiał mi wystarczyć.
- Rozumiesz, co masz robić? - upewniłem się po raz ostatni, wpychając go do niszy w pobliżu
parkingu Octagonu.
- Rozumiem, proszę pana, oczywiście, że rozumiem. Wyjąłem dwie kapsułki z kieszeni i
podałem mu.
- Masz, przeżuj i połknij. To powinno podnieść twoje morale. Mam cichą nadzieję, że nie na
tyle, żebyś odstawił trepaka na środku ulicy.
- Nie...
- Właśnie że tak. Bierz!
Wziął. Nie miał innego wyjścia. Poczekaliśmy w cieniu, aż podjedzie samochód osobowy.
Wyrzucił z siebie dwóch oficerów i zawrócił w naszym kierunku. Wyskoczyłem na ulicę i
zamachałem rękami. Kierowca zahamował z przerazliwym piskiem opon i błyskiem strachu w
oczach. Niemniej zatrzymał się, niemal dotykając mnie przednim zderzakiem.
- Zawsze tak prowadzicie?
- Nie, panie, to tylko...
- Zostawcie swoje wykręty dla siebie. Mnie to nie obchodzi. - Wpakowałem się na fotel obok
niego. - Dalej, ruszajcie, powiem wam, gdzie jechać.
- Ale ten samochód... To znaczy...
Wystarczyło jedno spojrzenie Kraja, żeby zamarł jak wiosenny kwiatek w środku zimy. Ruszył,
aż powietrze zaświszczało. Ledwo skręcił za róg, dałem mu do powąchania kapsułkę z usypłaczem i
zawróciłem z powrotem tam, gdzie czekał Hamal. Włamaliśmy się do sklepu, przenieśliśmy doń
kierowcę i dokonaliśmy małej zamiany uniformów. Mój pomagier awansował na regularnego
kierowcę cliaandzkiej armii.
- Umiesz toto prowadzić? Zlicznie. Teraz do portu kosmicznego. Tylko zwolnij przy bramie.
Postaraj się wyglądać na nieco mniej przerażonego, niż jesteś. Bądz mężczyzną!
- Jestem! - jęknął. - Ale to robota dla kobiety. Nie wiem, jak mogłem dać się w to wrobić.
- Zamknij się! Wez sobie jeszcze parę kapsułek.
Bardziej martwiłem się o kierowcę, niż o kogokolwiek z komitetu powitalnego. Zawsze
schodzili Krajowi z drogi.
Może to wyjaśni przerażenie mojego kierowcy? Westchnąłem. Byliśmy już przed wartownią.
Wyprężony na baczność pododdział z sierżantem na czele prezentował broń. Sierżant próbował coś
powiedzieć, ale go uprzedziłem:
- Nie podchodzcie do telefonu, chcę sprawdzić parę rzeczy, lecz lepiej, żeby nikogo o tym nie
uprzedzono. Jasne?
I już przemykałem obok nich z dużą szybkością. Chyba jednak usłyszeli, żaden bowiem nawet
nie drgnął. Byliśmy już w porcie.
- Nie mogę - jęknął Hamal. - Mam tego dość, wracam do domu. Nie nadaję się do policji. To
wszystko wina mojej matki, zawsze chciała mieć córkę i zrobiła ze mnie dziewczynkę...
Był na najlepszej drodze, by zawrócić. Zakląłem i dałem mu w łeb, przejmując jednocześnie
kierownicę. Zakręciłem pod jeden z hangarów i zgasiłem silnik. Poczęstowałem Hamala usypiaczem
i owinąłem w koce na tylnym siedzeniu. W zasadzie to powinienem go utrupić i zostawić truchło
gdzieś w krzakach, ale nie miałem serca - ostatecznie, czy to jego wina, że urodził się mężczyzną?
Podjechałem na pas i zatrzymałem się koło transportowca, tuż przy warcie. Przyszła pora na
drugi krok.
- Wiecie, kim jestem? - spytałem stojącego przy rampie oficera zimnym i pustym głosem.
- Tak jest! - Wyprężył się.
- Dobrze. Wezwijcie głównego inżyniera na pokład.
- Nie ma go na pokładzie, panie.
- Możecie mu powiedzieć, jak wróci, że sobie to zapamiętam. Wezwijcie jego zastępcę. -
Minąłem go, gdy podskoczył do telefonu.
Udałem się na pokład A. Czekał tam już jakiś mechanik w zatłuszczonym kombinezonie,
nerwowo wycierając ręce w równie brudną szmatę.
- Przepraszam, ale właśnie rozmontowujemy generator... - słowa uwięzły mu w gardle pod
moim przeciągłym spojrzeniem.
- Wiem, że macie kłopoty. Dlatego tu jestem. Zaprowadzcie do siłowni.
Ruszył bez słowa. Pójdzie łatwiej, niż myślałem. Kiedy weszliśmy, z wnętrzności
rozbebeszonego generatora wyjrzały trzy pobladłe gęby.
- Każcie im się stąd wynosić. - Nie musiałem nawet powtarzać. Wymiotło ich jak przy zarazie.
Zajrzałem do środka i pokiwałem głową z mądrą miną, potem obszedłem pomieszczenie pukając
we wskazniki i generalnie udając inteligenta. Doszedłszy do generatora podprzestrzeni, zwróciłem
się do postępującego za mną inżyniera:
- Dlaczego ciągle używacie tego modelu? Nie spotkałem inżyniera, który byłby zadowolony z
posiadanego sprzętu. Ten nie był wyjątkiem.
- Wiemy, że to stary model, ale nie dostaliśmy na czas nowego.
- Przynieście jego schemat.
Ledwo się odwrócił, ścisnąłem rączkę mojej walizki i na dłoń wypadła mi mała bombka.
Nastawiłem zapalnik na czterdzieści minut opóznienia i wepchnąłem pod obudowę generatora. Kiedy
wrócił ze schematem, zajęty byłem już następnymi urządzeniami. Przekartkowałem podaną mi
książeczkę, chrząknąłem raz i drugi, sprawdziłem numery fabryczne - co wyraznie go ucieszyło i
oddałem mu papiery. Było mi wstyd, że wszystko okazało się takie proste.
- Dopilnujcie, żeby to było szybko naprawione - rzuciłem wychodząc. W odpowiedzi
otrzymałem gorące zapewnienie, że zrobi, co tylko będzie mógł.
Powtórzyłem ten numer jeszcze siedem razy i podjechałem do ósmego delikwenta, gdy zdałem
sobie sprawę, że skądś go znam. Po schodni złaził właśnie Otrov. Stanął twarzą w twarz ze mną.
Obaj doznaliśmy podobnego szoku. Tyle że on to okazał: wybałuszył oczy i zamarł jak piorunem
rażony. Zbyt długo byliśmy razem, abym miał pewność, że jego nabiorę równie łatwo, jak całą resztę.
- No i czego tak stoicie? - szepnąłem w końcu, kiedy nie zdradzał żadnych oznak ożywienia.
- Przepraszam, ale nie spodziewałem się pana w tym miejscu - wykrztusił w końcu. - Pański
głos... czy coś się stało...
Wiedziałem, że głosu nie podrobię, nie wobec człowieka, który niedawno jeszcze ze mną
rozmawiał. Ale wiedziałem też, że wszystkie szepty są do siebie podobne. Nie podzieliłem się, rzecz
jasna, tą wiedzą z Otrovem.
- Byłem ranny - wychrypiałem. - W końcu to wojna i niektórzy z nas walczą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]