[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zakazaną informację.
Muszę wam coś powiedzieć wybąkała Ginny, starając się nie patrzyć na
Harry ego.
184
A co takiego? zapytał Harry.
Ginny wyglądała, jakby jej zabrakło odpowiednich słów.
No co? zapytał Ron.
Ginny otworzyła usta, ale nie padło z nich ani jedno słowo. Harry nachylił się
do niej i powiedział tak cicho, że tylko Ginny i Ron mogli go usłyszeć:
Czy to ma coś wspólnego z Komnatą Tajemnic? Widziałaś coś? Coś, co się
dziwnie zachowywało?
Ginny wzięła głęboki oddech, lecz w tym momencie pojawił się Percy We-
asley, sprawiający wrażenie, jakby miał za chwilę paść ze zmęczenia.
Jeśli już skończyłaś, to zajmę twoje miejsce, Ginny. Umieram z głodu,
dopiero co skończyłem służbę patrolową.
Ginny podskoczyła, jakby jej krzesło zostało podłączone do prądu o wyso-
kim napięciu, obrzuciła Percy ego przerażonym wzrokiem i uciekła. Percy usiadł
i przysunął sobie wielki dzbanek.
Percy! powiedział ze złością Ron. Właśnie miała nam powiedzieć
coś ważnego! Percy zakrztusił się herbatą.
A co? zapytał, kaszląc.
Właśnie zadałem jej pytanie, czy nie widziała czegoś dziwnego, a ona za-
częła. . .
Och. . . to. . . to nie ma nic wspólnego z Komnatą Tajemnic przerwał mu
szybko Percy.
A ty skąd wiesz, o co ją zapytaliśmy? zdziwił się Ron, unosząc brwi.
No. . . ee. . . jeśli już chcecie wiedzieć, to Ginny. . . ee. . . wpadła na mnie
tamtego dnia, kiedy. . . no. . . zresztą nieważne. . . chodzi o to, że zobaczyła, że coś
robię i. . . no wiecie. . . poprosiłem ją, żeby o tym nikomu nie mówiła. Myślałem,
że dotrzyma słowa. To nic ważnego, naprawdę, ja tylko. . .
Harry jeszcze nigdy nie widział Percy ego w takim stanie.
A co ty robiłeś, Percy? zapytał Ron, szczerząc zęby. No powiedz, nie
będziemy się z ciebie śmiali.
Percy nie był jednak skłonny ani do żartów, ani do zwierzeń.
Podaj mi te naleśniki, Harry, konam z głodu.
Harry wiedział, że cała tajemnica może się rozwiązać już jutro bez ich udziału,
ale nie potrafiłby zrezygnować z możliwości porozmawiania z Jęczącą Martą,
gdyby tylko się pojawiła i ku jego radości taka możliwość rzeczywiście się
nadarzyła przed południem, kiedy Gilderoy Lockhart prowadził ich na historię
magii.
Lockhart, który tak często ich zapewniał, że wszystkie zagrożenia już minęły,
teraz, kiedy już niedługo miało się okazać, kto ma rację, był najwyrazniej całkowi-
cie przekonany, że prowadzenie ich na lekcje przez profesorów jest bezsensowne.
Był lekko rozczochrany, bo przez większość nocy patrolował czwarte piętro.
185
Zapamiętajcie moje słowa powiedział, wyprowadzając ich zza węgła.
Pierwsze słowa, które wyjdą z ust tych spetryfikowanych nieszczęśników, bę-
dą brzmiały: To był Hagrid. Szczerze mówiąc, bardzo mnie dziwi, że profesor
McGonagall wciąż się upiera przy tych wszystkich środkach ostrożności.
Zgadzam się, panie profesorze powiedział Harry, co spowodowało, że
Ronowi wyleciały z rąk książki.
Dziękuję ci, Harry rzekł Lockhart łaskawym tonem, kiedy czekali w dłu-
gim rzędzie, żeby przepuścić Puchonów. Chodzi mi o to, że my, nauczyciele,
mamy zbyt dużo innych zajęć, żeby prowadzić uczniów do klas i stać na warcie
przez całą noc. . .
Słusznie powiedział Ron, który połapał się już, o co chodzi. Niech
nas pan profesor już dalej nie prowadzi, mamy przejść jeszcze tylko jeden kory-
tarz.
Wiesz co, Weasley, to bardzo dobry pomysł rzekł Lockhart. Powi-
nienem pójść przygotować się do mojej następnej lekcji.
I odszedł szybkim krokiem.
Przygotować się do lekcji prychnął za nim Ron. Raczej zakręcić
sobie loki.
Pozwolili, by reszta Gryfonów ruszyła do przodu, dali nurka w boczny kory-
tarz i pobiegli do łazienki Jęczącej Marty. I kiedy gratulowali sobie znakomitego
pomysłu. . .
Potter! Weasley! Co wy tu robicie? Była to profesor McGonagall, a jej usta
były najcieńszą z cienkich linii.
My właśnie. . . no. . . wyjąkał Ron my chcieliśmy. . . zobaczyć. . .
Hermionę wpadł mu w słowo Harry.
Ron i profesor McGonagall spojrzeli na niego.
Nie widzieliśmy jej od wieków, pani profesor ciągnął Harry, następując
Ronowi na stopę i pomyśleliśmy sobie, że przemkniemy się do skrzydła szpi-
talnego i. . . i powiemy jej, że mandragory są już prawie gotowe i. . . ee. . . że nie
musi się już martwić.
Profesor McGonagall utkwiła w nim spojrzenie i Harry pomyślał, że za chwilę
wybuchnie, ale kiedy przemówiła, jej głos był dziwnie wilgotny i ochrypły.
Oczywiście powiedziała, a Harry ze zdumieniem zobaczył, że w jej
oku zalśniła łza. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to wszystko jest bardzo
ciężkie dla przyjaciół tych, którzy zostali. . . Bardzo dobrze to rozumiem. Tak,
Potter, możecie odwiedzić pannę Granger. Poinformuję profesora Binnsa, dokąd
poszliście. Powiedzcie pani Pomfrey, że macie moje pozwolenie.
Harry i Ron odeszli, nie mogąc uwierzyć, że uniknęli szlabanu. Kiedy zniknęli
za rogiem korytarza, usłyszeli, jak profesor McGonagall hałaśliwie wydmuchuje
nos.
186
To najlepszy kit, jaki kiedykolwiek wstawiłeś, Harry powiedział za-
chwycony Ron.
Teraz nie mieli już wyboru i poszli prosto do skrzydła szpitalnego, żeby po-
wiedzieć pani Pomfrey, że mają pozwolenie profesor McGonagall na odwiedzenie
Hermiony.
Pani Pomfrey wpuściła ich, choć zrobiła to niechętnie.
Przemawianie do osoby spetryfikowanej nie ma najmniejszego sensu
oświadczyła, a oni musieli przyznać jej rację, kiedy usiedli przy Hermionie.
Było oczywiste, iż Hermiona nie ma zielonego pojęcia, że ma gości. Z rów-
nym powodzeniem mogliby tłumaczyć stojącej przy jej łóżku szafce nocnej, żeby
się nie martwiła.
Ciekawe, czy zobaczyła napastnika, prawda? powiedział Ron, spoglą-
dając ponuro na nieruchomą twarz Hermiony. Bo jeśli zakradł się i napadł na
każdego z nich znienacka, to nigdy się nie dowiemy. . .
Ale Harry nie patrzył na twarz Hermiony. Bardziej go interesowała jej pra-
wa ręka. Zaciśnięta dłoń spoczywała na okrywającym ją prześcieradle, a kiedy
pochylił się niżej, zobaczył, że z tej dłoni wystaje kawałek papieru.
Upewniwszy się, że pani Pomfrey nie ma w pobliżu, wskazał to Ronowi.
Spróbuj to wyciągnąć szepnął Ron, przesuwając krzesło, żeby go zasło-
nić.
Nie było to łatwe. Dłoń Hermiony zaciśnięta była tak mocno, że Harry bał się
podrzeć kartkę. Ron pilnował, czy pani Pomfrey nie idzie, a on męczył się w pocie
czoła, aż w końcu, po kilku minutach okropnego napięcia, udało mu się kartkę
wyciągnąć. Była to stronica wydarta z bardzo starej książki. Harry wygładził ją
gorączkowo, a Ron pochylił się, by odczytać ją razem z nim.
Wśród wielu wzbudzających lęk bestii i potworów, które lęgną się
w naszym kraju, nie ma dziwniejszego i bardziej złowrogiego stwo-
rzenia od bazyliszka, nazywanego również Królem Węży . Wąż ów,
który może osiągać olbrzymie rozmiary i żyć wiele setek lat, rodzi się
z kurzego jajka podłożonego ropusze. Zadziwiające są jego sposoby
uśmiercania ofiar, bo prócz jadowitych kłów, bazyliszek dysponuje
śmiertelnym spojrzeniem, a ten, w kim utkwi swoje złowrogie ślepia,
pada natychmiast trupem. Bazyliszek jest śmiertelnym wrogiem pają-
ków, które uciekają przed nim w popłochu, a on sam lęka się jedynie
piania koguta, które jest dla niego zgubne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]