[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lubiłam Diega Manolosa. Nigdy nie mogłam zrozumieć, jak Isabellą mogła wyjść za takiego
człowieka. A kiedy zaczął się piąć po stopniach kariery rządowej, moja niechęć do niego
jeszcze wzrosła. Zawsze miał na twarzy ten okropny uśmieszek, jakby uważał, że jest
najmądrzejszy na świecie. Tak więc niewiele wiem o rządzie Ruffino i roli, jaką w nim
odgrywał mąż Isabelli. Nie wiem też, kto napisał ten list.
- Czy jest tu gdzieś almanach z informacjami o świecie? - zapytał Bob. - Powinniśmy
tam coś znalezć.
Jean aż podskoczyła.
- Kupiłam taki almanach w zeszłym roku, kiedy namiętnie rozwiązywałam krzyżówki.
Odnalezienie almanachu wśród porozkładanych na podłodze książek zajęło im trochę
czasu. Bob szybko przejrzał indeks, a następnie odszukał republikę Ruffino. Informacja o
małym wyspiarskim kraju była dość skąpa. Zajmowała jedynie pół strony.
- To kraj demokratyczny - oznajmił Bob, czytając pobieżnie notkę. - Rząd jest bardzo
zbliżony do amerykańskiego, tylko o wiele, wiele mniej liczny. Ciało ustawodawcze to senat
plus izba reprezentantów składająca się z siedemdziesięciu ośmiu osób. Jest też rada doradcza
prezydenta...
- Streszczaj się - ponaglił go Pete. - Widzę po twojej twarzy, że znalazłeś coś
ciekawego.
Bob uśmiechnął się.
- Nie ma tu żadnych nazwisk senatorów ani posłów, ale almanach podaje nazwisko
prezydenta.
- Zaczekaj! - krzyknął Pete. - Podam ci inicjały.
- Prezydent republiki Ruffino nazywa się Alfredo Felipe Garcia - powiedział Bob.
Na chwilę zapadła cisza. Wtem Jupiter wstał i zaczął przemierzać pokój wielkimi
krokami, przygryzając dolną wargę.
- Prezydent republiki - mruknął. - Ten list zawiera wiele cennych informacji, mimo że
człowiek, który go napisał, starał się być bardzo ostrożny. Wiemy teraz, że trzeba się
wystrzegać osobnika o imieniu i nazwisku Juan Gomez. Możemy chyba przyjąć, że ów Juan
Gomez to właśnie nasz włamywacz oraz że on i Santora są przeciwnikami. Każdy z nich chce
zdobyć zwierciadło. Dziś Santora został zraniony przez włamywacza. Gomez chyba
rzeczywiście jest niebezpieczny. Z listu wynika także, iż Santora usiłuje odzyskać lustro nie
dla siebie, lecz dla jakiejś wysoko postawionej osobistości z Ruffino. Chodzi tu o coś
ważnego, coś co łączy się ze zwierciadłem goblinów. Chyba nie ulega dla nas wątpliwości, że
Santora wymyślił historię swego pokrewieństwa z Chiavem i że dokumenty z Hiszpanii - jeśli
przedstawi je kiedykolwiek - będą na pewno podrobione. Osobiście wątpię, by Santora był
Hiszpanem. Myślę, że jest obywatelem Ruffino.
Pani Darnley pokręciła głową.
- Biedna Isabella Manolos! Jeśli autorem listu jest rzeczywiście prezydent Ruffino, to
może ona mieć kłopoty. Sądzę, że trzeba to sprawdzić, zanim cała sprawa nabierze rozgłosu.
- Co przez to rozumiesz, babciu? - spytała Jean.
- To, że powinniśmy zadzwonić na policję i opowiedzieć o wszystkim, co się dotąd
stało. Z drugiej jednak strony, być może będzie to najgorsze rozwiązanie - pani Darnley
spojrzała pytająco na Jupitera, potem na Boba i Pete'a. - Wynajęłam was do zbadania sprawy
mojego zwierciadła. Zrobiłam to, ponieważ Worthington bardzo dobrze o was mówił, a także
ponieważ młodzi ludzie są czasem mądrzejsi od starych. Nie mają za sobą lat różnych
doświadczeń życiowych, więc podchodzą do wielu spraw bez uprzedzeń. Wierzą, że
wszystko jest możliwe.
- Nie da się tego ukryć - wtrącił Worthington.
- Rozumiem panią - powiedział Jupiter. - Wiemy już, że nawiedzone zwierciadło
wcale nie jest nawiedzone. Jednak łączy się z nim jakaś tajemnica. Musimy się dowiedzieć,
co to za tajemnica.
Pete jęknął.
- Robi się pózno. A poza tym jestem wykończony, ale... no, już dobrze. Możemy
spróbować. Coś musi się w nim kryć.
Jeff poszedł do kuchni po drabinkę i narzędzia. Postękując z wysiłku, czterej chłopcy i
Worthington zdjęli ogromne lustro ze ściany. Jupiter odkręcił drewnianą stronę lustra od
metalowej ramy, lecz pod spodem niczego nie było. Obejrzał ramę centymetr po centymetrze.
I znowu nic. Nie było na niej niczego oprócz potworków z podziemnego świata oraz
wstrętnego goblina na szczycie, igrającego z wężem. Nie było żadnych wgłębień, w których
można by coś umieścić. Tylko ogromna, szkaradna rama, stare lustro i drewniany spód, w
paru miejscach naprawiany. Na kilku niewyraznych naklejkach widniały nazwiska
rzemieślników z Madrytu i Ruffino, którzy zajmowali się naprawą lustra.
Jupiter kucnął nad rozmontowanym zwierciadłem i zastanawiał się, co też mogło w
nim zainteresować prezydenta republiki?
Rozdział 10
Płaszcz magika
Następnego dnia, wczesnym rankiem Bob Andrews pojechał ze swoim ojcem do Los
Angeles. Zamierzał przejrzeć stare numery  Los Angeles Times w poszukiwaniu wzmianek
o republice Ruffino i o magiku Drakestarze oraz jego domu na Wzgórzach Hollywoodzkich.
Jupe i Pete zabrali się do Hollywoodu z Konradem, który miał dostarczyć stary stół
jadalny klientowi składu złomu Jonesów.
- Santora wciąż jest w szpitalu - powiedział Jupe, kiedy znalezli się na autostradzie. -
Zeszłej nocy obdzwoniłem wszystkie szpitale w Beverly Hilis, aż w końcu go znalazłem. Jest
w Centrum Medycznym Beverly Crest. Nie udzielali żadnych informacji, a on sam nie
przyjmował telefonów. Ale kiedy zadzwoniłem ponownie dziś rano, chcieli mnie połączyć z
jego pokojem, więc nie jest aż tak ciężko ranny.
- To dobrze - stwierdził Pete. - Nie jestem pewien, czy on jest dobrym, czy też złym
facetem, ale nie mam takich wątpliwości co do tego drugiego gościa. Wiem, że jest
skończonym łotrem.
- Juan Gomez - odezwał się Jupe. - Niebezpieczny człowiek o nazwisku Juan Gomez.
Przejrzałem dziś książkę telefoniczną i znalazłem kilku Gomezów w okolicy Silverlake. Ale
wcale nie mamy pewności, czy kuzyn Gomeza nosi to samo nazwisko, o ile w ogóle Gomez
zatrzymał się u niego. Nie wiemy też, czy ma on telefon. Ale nie martwmy się tym dzisiaj.
- A co wobec tego będziemy dziś robić? - spytał Pete. Jupe wyjął z kieszeni notatnik.
- Pokazałem ciotce Matyldzie ten kawałek materiału, który urwałem z płaszcza upiora.
Przyznała, że to dość niezwykły materiał. Przejdziemy się po wypożyczalniach kostiumów w
Hollywoodzie. Nasz duch musiał skądś zdobyć swój strój. Logicznie rozumując, takim
miejscem powinna być jakaś wypożyczalnia kostiumów.
Pete zachmurzył się na widok notesu Jupitera.
- Widzę, że masz już nawet listę. Ciekawe, ile jest takich wypożyczalni?
- Całkiem sporo.
- Och, moje biedne nogi! - jęknął Pete.
- Praca dobrego detektywa wymaga wytrwałości - odparł surowo Jupe.
Samochód zjechał z autostrady i po kilku minutach Konrad zatrzymał się na rogu
Bulwaru Zachodzącego Słońca i Vine Street. Chłopcy wysiedli.
- Czy mam po was przyjechać? - zapytał Konrad.
- Nie, wrócimy autobusem - odrzekł Jupiter. - Pewnie spędzimy tu cały dzień.
- Twoja ciotka będzie zła - ostrzegł Konrad. - Nie lubi, kiedy wychodzisz z domu w
sobotę.
- Ale zazwyczaj potem mi wybacza.
Konrad odjechał, a chłopcy rozpoczęli poszukiwania. Pierwsza wypożyczalnia na
liście Jupitera mieściła się niedaleko Vine i Fountain. Detektywi weszli do budynku
przypominającego wielki skład. Przy wejściu znajdowała się część biurowa, w której jakiś
łysiejący mężczyzna przeglądał żurnal mody. Dalej, chłopcy zobaczyli rzędy wiszących
kostiumów najróżniejszych rozmiarów, kolorów i fasonów.
Aysiejący mężczyzna podniósł głowę i mruknął:
- Taaa?
Jupiter pokazał mu skrawek materiału.
- Moja ciotka próbuje dobrać taki sam materiał. Wypożyczyła kostium na zabawę i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \