[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Zimno, tatulu  odpowiedziała dziewczyna.
Jeszcze jedną godzinę wybiły zegary miejskie. Mroczyło się na
świecie. Ruch w porcie ustawał, na ulicach zapalono latarnie: jedno
morze rzęsistych świateł zapłonęło w całym mieście. Robotnicy z por-
tu, śpiewając ochrypłymi głosy: Yankee Doodley, ciągnęli w mniej-
szych i większych gromadach do miasta. Powoli bulwark opustoszał
zupełnie. Budynek celniczy zamknięto.
Oni stali czekając na komisarza.
Wreszcie zapadła noc i w porcie zrobiła się cisza. Od czasu do cza-
su
tylko ciemne kominy statków rzucały z sykiem snopy iskier, które
gasły w ciemnościach, lub zabełkotała fala uderzając o bulwark ka-
mienny. Czasem rozległa się piosnka pijanego majtka, wracającego na
okręt, światła lamp bladły we mgle. Oni czekali.
Choćby i nie chcieli czekać, dokąd mieli pójść, co począć, gdzie się
obrócić, gdzie przytulić umęczone głowy? Zimno przejmowało ich
coraz dotkliwiej, począł dokuczać im głód. Gdyby choć dach im nad
głowę, bo przemokli do koszuli. Ach! komisarz nie przyszedł i nie
przyjdzie, bo takich komisarzy wcale nie ma. Niemiec był agentem
kompanii przewozowej, brał procent od sztuki i o niczym więcej nie
wiedział.
NASK IFP UG
Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
26
Wawrzon uczuł, że nogi chwieją się pod nim, że jakiś olbrzymi cię-
żar wtłacza go w ziemię, że chyba gniew Boży zawisnął nad nim.
Cierpiał i czekał, jak tylko chłop potrafi. Głos dziewczyny dygocą-
cej od zimna obudził go jakby z odurzenia...
 Tatulu!
 Cichoj! Nie ma miłosierdzia nad nami!
 Wróćwa do Lipiniec...
 Idz się utop...
 Boże, Boże!  szeptała cicho Marysia.
Wawrzona zdjął żal.
 Sieroto, niebogo!... niechby Bóg zlitował się choć nad tobą...
Ale już go nie słyszała. Oparłszy głowę o ścianę przymknęła po-
wieki. Przychodził sen, przerywany, ciężki, gorączkowy, a we śnie jak-
by obrazek w ramkach: Lipińce i coś niby piosenka Jaśka koniuchy:
Cóżeś za pani?
Cóżeś za pani?
Cała twoja sukiencyja
Wianek ruciany.
Pierwsze blaski dzienne w porcie nowojorskim padły na wodę, na
maszty i na budynek celniczy.
W szarym tym świetle odróżnić było można dwie postacie śpiące
pod ścianą, o wybladłych, zsiniałych twarzach, przytrząśnięte śnie-
giem, nieruchome, jakoby martwe. Ale w księdze ich niedoli pierwsze
dopiero kartki zostały odwrócone, dalsze opowiemy następnie.
NASK IFP UG
Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
27
II. W NOWYM JORKU
Schodząc w Nowym Jorku z szerokiej ulicy Brodway ku portowi w
kierunku Chattam-square i przeszedłszy kilkanaście ulic przyległych,
podróżnik trafia na część miasta coraz biedniejszą, bardziej opuszczoną
i posępną. Uliczki stają się coraz węższe. Domy, budowane może jesz-
cze przez osadników holenderskich, porysowały się i pokrzywiły z bie-
giem czasu: dachy na nich zaklęsły, tynk poodpadał z murów, same zaś
mury zapadły w ziemię tak, że okna suteren zaledwie górnym brzegiem
wystają ponad bruk uliczny. Dziwne krzywizny zastępują tu miejsce
ulubionych w Ameryce linii prostych; dachy i ściany, nie wyciągnięte
pod sznur, kupią się i piętrzą jedne nad drugie rozczochraną dachówką.
Z powodu nadbrzeżnego położenia tej części miasta kałuże w wy-
bojach ulicznych nie wysychają tu prawie nigdy, a małe, szczelnie
obudowane place podobne są do sadzawek napełnionych gęstą, czarną i
stojącą wodą. Okna odrapanych domów ponuro przeglądają się w tej
wodzie, której plugawa powierzchnia pstrzy się strzępami papieru, tek-
tury, kawałkami szkła, drzewa i blachy od pak okrętowych; podobnymi
strzępami zarzucone są całe ulice, a raczej cała pokrywająca je warstwa
błota. Wszędzie widać tu brudy, nieład i nędzę ludzką.
W tej to dzielnicy znajdują się  boardinghousy czyli zajazdy, w
których za dwa dolary tygodniowo można dostać nocleg i całkowite
utrzymanie; tu także szynkowanie, czyli  bar-roomy , w których wie-
lorybnicy werbują wszelkiego rodzaju drapichrustów na swe statki;
pokątne agencje wenezuelskie, ekwadorskie i brazylijskie, celem na-
mawiania do kolonizacji równika i dostarczania febrze przyzwoitej
liczby ofiar; garkuchnie żywiące swych gości mięsem solonym, zgni-
łymi ostrygami i rybami, które zapewne sama woda wyrzuca na piasek;
tajne domy gry w kości, pralnie chińskie, rozmaite przytułki dla mary-
narzy; tu na koniec jaskinie zbrodni, nędzy, głodu, łez.
A jednak część ta miasta ruchliwa, cała bowiem emigracja, która
nie znajduje chwilowego nawet pomieszczenia w koszarach Castle-
Garden, a nie chce lub nie może pójść do tak zwanych,  workinghou-
sów , czyli domów wyrobniczych, skupia się tu, mieszka, żyje i umie-
ra. Z drugiej strony powiedzieć można, że jeśli emigracja jest szumo-
winami społeczeństw europejskich, to mieszkańcy owych zaułków są
NASK IFP UG [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \